RTW Express - Hinduska przygoda
Od redakcji: To już 3 część relacji Pana Janusza z podróży dookoła globu. Jeśli jeszcze nie mieliście przyjemności (naprawdę) zapoznać się z poprzednimi częściami, to wciąż możecie to zrobić: 1 część i 2 część. Zapraszamy do lektury!
Indie. Kraj z relacji wielu nieprzyjazny motocykliście. Czy na pewno? Postanowiłem przekonać się na własnej skórze! Teraz już chyba rozumiem, co inni mieli na myśli!
Czas oczekiwania i zwiedzania
Do Bombaju dotarłem w piątek. Z uwagi na to, że motocykl był jeszcze w drodze do Indii, miałem czas na spokojne spacery po mieście i podglądanie codziennego życia. Próbowałem lokalnych przysmaków przygotowywanych w ulicznych kramikach: prażony ryż z warzywami, cebulką, papryką które wyjątkowo o dziwo nie przypominały papki z piekielnym ostrym sosem palącym w gardle. Poszukiwałem prawdziwego mango lhasi ale tylko obyłem się smakiem. Dla otuchy kupiłem świeże, pachnące owoce, które planowałem zjeść w pokoju.
Mając jeszcze jeden wolny dzień wybrałem się na Wyspę Elephant. Na miejscu dorwał mnie lokalny przewodnik, z którego usług postanowiłem skorzystać. Był to strzał w dziesiątkę, ponieważ nie tylko przybliżył mi historię jaskiń i wierzeń hinduistycznych, ale także… nauczył mnie ciekawych sztuczek fotograficznych.
Czas odbioru motocykla
Z samego rana w poniedziałek postanowiłem udać się do biura lokalnego agenta, aby jak najszybciej przejąć motor.
Z relacji osób, które podejmowały się podobnej próby wynikało, że praca z hindusami to nie lada wyzwanie. Postanowiłem od samego początku nakręcać tempo pracy (przecież to nie na czekaniu, ale na jeździe mi na najbardziej zależało!), tym bardziej, iż na miejscu twierdzono, że procedury trwają nawet tydzień!
Miejscowy agent w ramach swojej usługi słono sobie liczył za tzw. driving permit, bez którego, jak poinformowano, nie wydadzą mi skrzyni z motorem. Postanowiłem samodzielnie udać się po dokument do lokalnego automibilclubu znajdującego się bardzo blisko mojego hotelu. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy w okienku dowiedziałem się, że muszą się najpierw skontaktować drogą mailową z Polskim Związkiem Motorowym w celu sprawdzenia autentyczności Carnet De Passage. Wówczas zrozumiałem, że rzeczywiście może to trochę potrwać i nie wyjadę na czas: w Polsce jest spora różnica czasu (3h) i urząd jest jeszcze zamknięty, a gdy wszystko się załatwi, o ile się załatwi, to jeszcze zostaje mi papierologia celna na lotnisku.
Zadzwoniłem do koordynatorki Ewy w Polsce, aby zmobilizowała panią z PZM do szybkiej reakcji. Sympatyczna pani tłumaczyła, że w Indiach taki permit jest zbędny, że pierwszy raz się z czymś takim spotyka a ja nie jestem pierwszym który wybiera się w te rejony i po co im to w ogóle skoro posiadam międzynarodowe prawo jazdy i CDP . Po namowach i prośbach o wyrozumiałość udało się uzyskać potwierdzenia i niezbędny dokument za 1/4 ceny, którą krzyknął sobie agent.
Następnie szybko udałem się do punktu celnego, by uzupełnić kolejne papiery. Hindusi nie ukrywali zdziwienia, że tak szybko udało się otrzymać wspomniany driving permit. Chyba jednocześnie zaszczepiłem energię do działania i nawet uwierzyli w możliwość wcześniejszego odebrania motocykla. Powtarzałem im najpierw, że nie piątek ale środa jest deadline, a potem nie środa ale dzisiaj. I w sumie nawet by się udało gdyby nie… koniec pracy departamentu celnego. Brakowało tylko ich podpisu do wydania przesyłki. Nie mniej jednak i tak uważam to za sukces, bo pojutrze (jutro mają dzień wolny od pracy) mogę już ruszać w trasę.
Ich święto spędziłem na spacerach i zwiedzaniu. Trafiłem m. in. do imponującej architektonicznie świątyni Hare Kriszna (ISCON). W tej ciekawej scenerii skusiłem się na wegetariański obiad o nazwie tahu Kriszna ze smakowitym chlebem – całość za jednego dolara. Natrafiłem również na kościół katolicki, pod którym przydarzyło mi się cos niekoniecznie sympatycznego. Mianowicie zostałem osaczony przez grupę dzieci natarczywie oczekujące ode mnie posiłku. Niestety, dookoła nie było miejsca, gdzie mógłbym im coś kupić. Chciałem dać pieniądze, ale nalegano o jedzenie. Sytuacja się zagęszczała i ludzi było coraz więcej. Z tłumu wyłonił się chłopiec, który zaczął zadawać niewygodne pytania do zaistniałej sytuacji, jak np.: czy lubię biedne dzieci. Czułem się osaczony i bardzo niekomfortowo. Na szczęście pojawił się tuk tuk, do którego wsiadłem i pojechałem do hotelu
Jaipur na słoniu
Do Jajpuru jechałem dwa dni. W hotelu napotkałem lokalsa, który zaoferował zwiedzanie tukkiem po najważniejszych atrakcjach miasta: pałac wodzie, Pałac Wiatrów, Fort Amber nad jeziorem Maotha, fort Jaigarh. Właściwie to cały czas spędzony z nim obfitował w wiele atrakcji. Dzięki niemu miałem również okazję przejechać się na słoniu. Ponadto zawiózł mnie do restauracji z tradycyjną muzyką (niestety trudną do zniesienie dla europejskiego ucha), zaprowadził do jubilera oraz pokazał mi również kilka ciekawych kramów z ręcznymi wyrobami w metalu oraz jedwabiu. Tymi ostatnimi szczególnie się zainteresowałem nie ze względu na dywany, ale białe, lekkie koszule. Temperatura w Indiach wynosiła grubo ponad 40stC i nie dało się jechać w motorowym umundurowaniu. Poza tym stwierdziłem, że warto nabyć coś naturalnego, szytego na miarę za niewygórowaną cenę. Następnego dnia , wyjeżdżając z Jajpuru i kierując się do Agry zatrzymałem się jeszcze w Sisodia Rani Garden.
To trzeba zobaczyć!
Być w Indiach i nie widzieć Taj Mahaj to jak być w Paryżu i ominąć Wieżę Eifla. Po prostu się nie da! To kolejne miejsce do którego zmierzałem. Z Jaipuru do Agry jest ok. 4 godzin spokojnej jazdy. Te wyjątkowe mauzoleum wraz Fortem Taj Mahal planowałem zwiedzić za dnia jak również upamiętnić na zdjęciach wieczorowa porą.
Do Gangesu
Kolejne dwa dni to jazda w kierunku Waranasi. Podróż była nie tylko męcząca ze względu na zagęszczenie na drodze, ale przede wszystkim bardzo wysoką temperaturę, straszliwy kurz i kolejną pękniętą szybkę w kasku. Dojeżdżając do miejsca, gdzie miałem pozostać na noc pragnąłem jedynie wziąć prysznic, coś zjeść, napić się zimnego piwa i zasnąć.
Waranasi ściąga rzeszę ciekawskich turystów, którzy chcą się przyjrzeć ceremonii grzebania zmarłych, a właściwie palenia ich ciał i wrzucania szczątków do rzeki Ganges. Turyści i nie tylko gromadzą się w Ghat-ach których są dziesiątki wzdłuż jej biegu. To właśnie tu odbywają się obrzędy przy wodzie, ku czci Shiva i Gangesu odbywają się dwa razy w ciągu dnia, o godzinie 5 rano oraz 19. Ja miałem okazję przyjrzeć się temu kolorowemu i melodyjnemu rytuałowi wieczorem z brzegu rzeki jak również z łodzi.
Wysyłka z New Delhi
Mój pierwszy plan zakładał dojechanie z Waranasi do Kalkuty i tam nadanie mojego GSa do Bankoku. Jednak ze względu na brak zaufanego partnera, który bez zbędnego przestoju nadałby motor sprawił, że ostatecznie zdecydowałam się na zawrócenie i dotarcie do New Delhi. Ponownie udałem się do siedziby Capricorn Logistic, tej samej firmy która odbierała przesyłkę w Mombaju.
Ewa ustaliła wcześniej pewne szczegóły i liczyłem, że jedynie wpakujemy motor, podpiszemy papiery i fru do Bankoku. Ale nie w Indiach. Pierwsza niewielka przeciwność, która się pojawiła to nieprawidłowe wymiary pudła do zbudowania, które podano mailingiem. W zasadzie to też nie byłby problem, bo owiewkę mogę obniżyć, motor ciaśniej włożyć do skrzyni, a mniejszy gabaryt to mniejszy koszt transportu. Zatem dla mnie to, żadna przeciwność. Kolejna sprawa to skrzynia, która w ogóle jeszcze nie była zrobiona, ponieważ stolarz chciał najpierw zobaczyć motor. Tylko ten zadecydował, że najwcześniej jutro może się pojawić… Wsiadłem zatem z pomagierem z Capricorn na GSa i pojechałem po gościa osobiście. Zaczął zbijać skrzynię. Gdy chce już przymocować ostatecznie motor, stolarz zamiast pasów do mocowania, wyjął coś na kształt gumy od majtek i pracuje. Złapałem się za głowę i nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Wyjaśniłem, że to się nie nadaje i powinien znaleźć coś innego.
Tak jak i wcześniej tak i podobnie teraz musiałem poganiać towarzystwo, które chciało maksymalnie przeciągnąć w czasie wysyłkę, a ja na to czasu nie miałem. Wmawiałem im, że na za dwa dni mam umówiony serwis, na który spóźnić się nie mogę. Ostatecznie chłopcy się zmobilizowali i sprężyli, ja wypełniłem multum papierów. Wszystko wydawało się być już gotowe, ale niestety i tak z delikatnym poślizgiem. Otrzymałem niezbędne papiery i następnego dnia miałem być już w Bankoku.
Uwagi dla podróżujących
Podróżowanie motocyklem po Indiach może być również troszkę uciążliwe. Chcąc zapewnić płynność ruchu na drogach krajowych prawo zabrania poruszania się motocyklom na głównych odcinkach (autostrady National Express Road). Zapewne jest to spowodowane masowym użytkowanie pojazdów na dwóch kołach w całym kraju (ich motorki to raczej pierdzikoła w zestawieniu z dużym GSem). Gdyby takowe pierdzikoła wylały się na indyjską autostradę, najprawdopodobniej drogą szybkiego ruchy by ta autostrada już nie była. Niestety ten zapis prawny obejmował również mnie i czasem musiałem zawracać na inne odcinki.
Trochę czasu zajmuje zrozumienie logiki lokalnego ruchu drogowego. Nie.. źle powiedziałem, tutaj tej logiki nie ma. Pomijam już przeładowania aut, ciężarówek i motocykli, pomijam również duże zagęszczenie na drodze, na które się przygotowywałem mając świadomość, że będę w pierwszym czy drugim najbardziej zaludnionym kraju świata. Co z tego, że droga jest szeroka i równa, można by było ładnie mknąć do przodu w jakiejś logice. Ale nie w Indiach: zastosowanie do znaków pionowych i płaskich jest na poziomie zero, jazda pod prąd to często normalka.
Chyba szczytem indyjskiej logiki drogowej są scenki przed szlabanem kolejowym. Sytuacja wygląda następująco. Jest droga w dwóch kierunkach, każdy względnie jedzie swoim pasem. Przed nami świecą znaki informujące o torach i opuszcza się szlaban. Kto dojeżdża do szlabanu podkręca szybkość, aby jeszcze przebić się na drugą stronę. Nie zawsze się udaje. Szlaban jest już opuszczony. Na drodze robi się coraz gęściej niezależnie od pasa kierunku jazdy. Po mojej stronie na całej szerokości drogi ścisnęli się wszyscy uczestnicy ruchu niezależnie od wielkości i rodzaju załadowania i jasna sprawa… przeciążenia. Oczywiście nie ma też znaczenia, na którym pasie się ustawiają. Podobna scenka ma miejsce po drugiej stronie szlabanu. Zapora otwiera się, silniki już rozgrzane wszyscy powoli jadą do przodu by spotkać się na środku torów z armią podróżników z drugiej strony. Mija dobrych kilka minut, aż towarzystwo minie się wzajemnie i wróci na swój względny pas ruchu. A nie można trzymać się swojego pasa i po podniesieniu szlabanu spokojnie przejechać? Można! Ale nie w Indiach.
Serdecznie zapraszam do podglądania mojej podróży na Facebooku oraz obserwowania mojej lokalizacji
PARTNERZY:
|
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze