Relacja z Ekstremalnej Majówki w Borsku
Filmy |
Kiedy wojsko wybudowało w roku 1958 lotnisko w Borsku, obwieszeni medalami generałowie nie mieli pojęcia, że za 45 lat sposób wykorzystania pasów startowych zmieni się o 180 stopni. To za sprawą tego, że od roku 2003 pas używany jest do szlifowania umiejętności jazdy ekstremalnej, spotkań przyjaciół z zaprzyjaźnionych ekip motocyklowych, wspólnych treningów oraz testów prędkości maksymalnej maszyn. Pomimo, że nawierzchnia została nadgryziona zębem czasu i pozostawia wiele do życzenia, to 2,5 kilometrowy pas o szerokości około 30 metrów robi duże wrażenie i daje wiele możliwości. Korzystając z uprzejmości lokalnych władz, motocykliści z Tczewa, Trójmiasta i Bydgoszczy stali się regularnymi bywalcami obiektu. Zdjęcia ze wspólnych spotkań można znaleźć na ich stronach(motodawcy.com, motocykle.tczew.pl, www.motobike3miasto.pl). Nie ma z góry ustalonych terminów spotkań, nie ma komercji. Wszystkim chodzi o dobrą zabawę, wspólną wymianę doświadczeń i czerpanie jak największej przyjemności z jazdy. O majowej edycji spotkania dowiedziałem się już w lutym od przyjaciół z Bydgoszczy i rzeczą nadrzędną stało się dla mnie pojawienie na miejscu wraz z motocyklem. A że moja Magda domagała się wyjazdu na wypoczynek już od dłuższego czasu, zabrałem aparat, plecak, wrzuciłem motocykl na przyczepkę i pognaliśmy do Borska. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wszystko działo się właśnie tak, jak to może sobie wyobrazić miłośnik jazdy ekstremalnej. Masa motocykli, atmosfera pikniku, życzliwi ludzie oraz bezmiar asfaltu wyłączonego z ruchu to chyba niebo dla każdego, kto kocha motocykle sportowe. Nie ważne jaki motocykl posiadasz, ile masz pieniędzy w portfelu i gdzie pracujesz. Ważne jest żebyś jeździł trochę inaczej niż na co dzień (o ile ktoś na co dzień jeździ normalnie) i się dobrze bawił. Nie ma tutaj jednak mowy o samowolce i chamstwie. Chcący korzystać z nawierzchni lotniska, muszą podporządkować się pewnym zasadom jazdy i nie przeszkadzać sobie nawzajem. Będąc na pasie, zauważyłem, że nie ma tu miejsca na konkurowanie ze sobą, współzawodnictwa ani wywyższania się. Zarówno jeżdżący, jak i widzowie świetnie się bawią, a dyskusja o tym, kto jest najlepszy nie ma sensu. Prym w jeździe na pasie wiedli chłopaki z Tczewa oraz z Trójmiasta. Ich umiejętności jeździeckie rozwiały moje wszelkie wątpliwości, że należą do śmietanki jazdy ekstremalnej w Polsce. Całości obrazu dopełniały ich motocykle – przygotowane wyłącznie do jazdy na tylnym i przednim kole. Większe zębatki z tyłu, klatki zabezpieczające przed uszkodzeniem moto, amortyzatory skrętu i przede wszystkim maszyny o olbrzymim potencjale. W Borsku królowały Suzuki GSX-R 1000 K1 i K2 i to właśnie ich właściciele mieli najwięcej do pokazania. Wszystko jednak trwało do czasu, bowiem w sobotę na pasie pojawił się Raptowny Waldek z Kamikaze Lublin Squad (www.motocykle.lublin.pl). Przyjechał w ekspresowym tempie z Lublina (ponad 500 kilometrów!) na zaproszenie Motodawców. Oczywiście swoimi umiejętnościami po raz kolejny udowodnił, że nie na darmo uważany jest za mistrza Polski (niehonorowanego niestety przez żaden związek w Polsce) w jeździe ekstremalnej na motocyklu. Hubert znany jest ze swoich super-wolnych przejazdów na tylnym kole i rekordu kraju w jeździe na przednim kole. Na pasie wiele osób udostępniło mu swoje motocykle, żeby mógł pokazać „jak to się robi”. A robił to w mistrzowskim stylu. Jeżdżąc GSX-Rami 1000 udowadniał ich właścicielom, że do jazdy na tylnym kole nie potrzeba 160 KM, wystarczy ich połowa. Raptowny podnosił przednie koło bardzo wysoko w górę, tym samym prawie dotykając tylnymi lampami do asfaltu. Najciekawsze jest to, że prędkość, z jaką jeździł w ten sposób oscylowała w okolicy 50 km/h. Kiedy wsiadł na R1 ‘2004 Zdunka, zaprezentował dłuuugie stoppie, pomimo, że łączenia asfaltu przeszkadzały w wykonaniu super-długich przejazdów. W dalszej kolejności testował KTMa w wersji Supermoto. Prawie zerowa prędkość i jazda w pionie z równoczesnym hamowaniem oraz redukcja biegów na tylnym kole na tym motocyklu, wzbudziła powszechny aplauz i wielkie uznanie dla umiejętności Raptownego. Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy i Raptowny pojechał niestety w niedzielę do domu. Poprzeczka umiejętności jeżdżących na pasie powróciła na swoje miejsce i mogliśmy wrócić do wcześniejszych treningów. Jak już wcześniej wspomniałem, tutaj prym wiedli motocykliści z motobike3miasto i Tczewa. Bartek, jeżdżący na Suzuki GSX-R 1000, dał niesamowitą lekcję akrobacji na motocyklu. Stawał na głowie, tyłem do kierunku jazdy na motocyklu pędzącym z prędkością 80 km/h, zeskakiwał obok i z tyłu motocykla jeżdżąc na butach, robił stójkę na rękach na zbiorniku. Oczywiście nie wspomnę o jego innych numerach, czyli jeździe na tylnym kole z nogami na kierownicy, czy stojąc na podnóżkach i siedzeniu. Moim zdaniem to właśnie jemu należą się słowa uznania, gdyż wachlarz tricków, jakie opanował, jest naprawdę bardzo bogaty. Mistrzem jazdy na tylnym kole w ekipie z Trójmiasta był Sokół na Hondzie CBR 954. Robił ze swoją maszyną co tylko chciał – jaskółki podczas jazdy na jednym, na stojąco, z nogami na kierownicy, siedząc na zbiorniku i wiele innych ciekawych tricków. Zwykły śmiertelnik, patrząc na to, musi przytrzymywać szczękę, żeby nie uderzyła z hukiem o ziemię. Po skończeniu jazdy chłopcy z Trójmiasta dali prawdziwy show palenia gumy. W tej zabawie pomógł im Mikołaj z Trójmiasta na kolejnym GSX-R 1000. Mikołaj kręcił kółka z taką łatwością, jakby był właścicielem firmy oponiarskiej i robił to co najmniej trzy razy dziennie. Po skończonej „pracy” nastąpiła zamiana resztek opon na nowe i zabawa mogła trwać dalej. Jeśli chodzi o dobrą zabawę, to niezastapionym okazał się tutaj duet z Tczewa – Ogon i Linda (Artur), jeżdżący na motocyklu marki... tak tak – na Suzuki GSX-R 1000. No właśnie - zastanawiałem się, czemu najlepsi jeżdżą w Borsku właśnie SRADami 1000 ? Być może nie znają innych modeli? Albo może jest to motocykl najlepiej zachowujący się w trudnych warunkach? Nie miałem niestety czasu poruszyć tego tematu, gdyż trzeba było zarówno jeździć, jak i robić zdjęcia. Stawiałbym jednak na wybór tego motocykla ze względu na niemożliwość zniszczenia silnika, świetne hamulce i olbrzymi potencjał drzemiący w jednostce napędowej. Ogon i Artur ujeżdżali ten sam motocykl, który okazał się być własnością Artura. Wiązało się to z faktem, iż Ogon zamówił do swojego motocykla większą zębatkę, jednak nie przyszła ona na czas i Ogon zmuszony został eksploatować motocykl kolegi. Moim zdaniem dobrze, że to robił, bowiem wolne i wysokie gumy w jego wykonaniu były zbliżone do poziomu Raptownego. Może trochę szybsze, ale również bardzo wysokie. Kiedy Ogon jeździł, właściciel motocykla – Artur – zmuszony był bajerować dziewczyny i z niecierpliwością czekał na swoją kolej. Ale kiedy już wsiadał na swojego GSX-Ra, pokazał kto rządzi w Tczewie i jak się jeździ ekstremalnie. Z dziecinną łatwością robił piony zarówno na tylnym, jak i przednim kole z nogami przewieszonymi przez owiewkę. Stawał na zbiorniku, robił długie stoppie oraz mistrzowsko przejeżdżał długie odcinki jadąc na podnóżkach z przednim kołem w górze. Pisząc o motocyklistach z Tczewa, muszę wspomnieć również o osobniku nazywającym się Olo i poruszającym się na co dzień swoim zielonym Kawasaki ZX-9R. Olo w sposób wyluzowany przejeżdża na tylnym kole swojej Ninji duże odległości i z dzikim wzrokiem uwielbia palić opony. Pomaga mu w tym jego 143-konny zielony potwór, którego miałem okazję dosiąść na pasie. Z pozoru przeciętny ścigacz, ale bez problemu byłem w stanie zamknąć licznik i osiągnąć na Kawie 300 km/h. Na pasie Ninja nie czuła żadnych nierówności i bardzo stabilnie jechała z prędkością maksymalną. Tylko żona – Mariola jest w stanie zapanować nad chęcią jazdy z prędkościami grubo powyżej 200 km/h przez Ola. Pas w Borsku to przede wszystkim możliwość podnoszenia umiejętności i wymiany doświadczeń. Nowych doświadczeń spragniona była ekipa ze Starachowic (www.luzaki.com), która bez mrugnięcia okiem przejechała 550 kilometrów po to, żeby zobaczyć na żywo popisy Tczewa, Trójmiasta i Motodawców. Luzacy przyjechali również w celach edukacyjnych. Forest, jeżdżący na CBR 900RR, już pierwszego dnia jazdy opanował sztukę jazdy na butach za motocyklem oraz zaprezentował, jak kręci kółeczka, zwieszając się obok motocykla. Przy okazji zniszczył w ten sposób swoje obuwie, a w czasie wieczornej imprezy integracyjnej zgubił kurtkę. Jednym słowem – rasowy ekshibicjonista. Podsumowując – spotkania w Borsku nie są żadną oficjalną imprezą. Przyjeżdżają tutaj przyjaciele na dwóch kółkach, dla których jazda ekstremalna stanowi chleb powszechny. Nikt nie chce żadnej komercji, tabunów ludzi, wpływów finansowych ani niepotrzebnych problemów z przygodnymi widzami. Mam również nadzieję, że chłopcy z Tczewa, Trójmiasta i Bydgoszczy nie będą mi mieli za złe faktu, iż napisałem o ich wybrykach. Polska powinna bowiem się dowiedzieć, iż istnieją również ekipy, którym nie zależy na rozgłosie i sławie, ale ich umiejętności są na bardzo wysokim poziomie i zasługują na duże uznanie w społeczności motocyklowej. Wracając z Borska, byłem bogatszy o masę nowych doświadczeń, poznałem wspaniałych ludzi i myślę, że ten weekend należał do najlepszych chwil w moim życiu. Mam nadzieję, że uda mi się wpaść znowu na pas i obejrzeć kolejne tricki wykonywane na bardzo wysokim poziomie. Równocześnie chciałbym podziękować Motodawcom, Tczewowi, motobike3miasto, Luzakom, Fiodorowi i Bad Boyowi za świetną zabawę i niezapomniany klimat. Foto: Przemek i Bad Boy |
Zdjęcia: |
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze