Ograniczniki prędkości to pomysł unijnych urzędników. Czy potrzebujemy nowego wędzidła?
W połowie 2022 roku w życie weszły przepisy, zgodnie z którymi wszystkie nowo homologowane samochody sprzedawane w Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii zostaną obowiązkowo wyposażone w system ISA, czyli elektroniczny ogranicznik prędkości.
Dokładnie 7 lipca 2024 roku inteligentny asystent kontroli prędkości będzie musiał być montowany w każdym nowym samochodzie. Ale producenci motocykli mogą wkrótce być zmuszeni do zainstalowania ISA w nowych motocyklach sprzedawanych w Unii Europejskiej. Wszystko to w imię unijnej polityki bezpieczeństwa drogowego "Wizja Zero". Program ów ma na celu zmniejszenie o połowę liczby zgonów na drogach do 2030 roku.
Czym konkretnie jest ISA? Najprościej rzecz ujmując to system, który ostrzega kierowców, gdy przekraczają dozwoloną prędkość. System wykorzystuje kamery lub dane GPS do podejmowania decyzji o powiadomieniu. Jeśli wykryje, że przekraczasz dozwoloną prędkość, automatycznie zmniejsza moc. Niemniej, jeśli system ISA aktywuje się, przyspieszenie ponad limit prędkości jest nadal możliwe. Jednak alarmy dźwiękowe i dotykowe, tj. wibracje, będą włączać się do momentu, gdy prędkość pojazdu powróci do wyznaczonego limitu.
Idea tego pomysłu jest szczytna. Po co karać niezdyscyplinowanych kierowców, skoro można po prostu utrudnić im łamanie przepisów, zaburzając kontrolę nad pojazdem, bo przecież tym jest automatyczne zmniejszenie mocy?
Właściwie w pewnym sensie mamy już takie wynalazki. Chodzi o… motorowery i czterokołowce, które wymagają prawa jazdy kategorii AM. W przypadku motoroweru musi być to pojazd, którego konstrukcja ogranicza prędkość jazdy do 45 km/h. Podobnie sprawa ma się z czterokołowcem, który ponadto nie może mieć masy przekraczającej 350 kg.
I teraz zadajmy sobie pytanie. Czy te przepisy działają? Otóż nie bardzo. Przepisy swoje, a życie swoje i pierwszą rzeczą, którą robi znakomita większość użytkowników powyższych maszyn, jest zwiększenie mocy i prędkości.
Nie dzieje się tak dlatego, że to samobójcy, ale głównie z tego powodu, że prędkość 45 kilometrów na godzinę praktycznie uniemożliwia sprawne i bezpieczne poruszanie się po drogach o dużym natężeniu ruchu. Można z tym poglądem dyskutować, ale każdy, kto próbował jeździć po mieście z prędkością około 40 km/h, doskonale wie, że to nie tylko uciążliwe, ale zwyczajnie niebezpieczne - m.in. ze względu na innych kierowców, którzy za wszelką cenę starają się ominąć "przeszkodę".
Inna rzecz, że to może się wkrótce zmienić, bo przecież urzędnicy z Brukseli otwarcie mówią o tym, że prędkość pojazdów w miastach powinna zostać ograniczona do 30 km/h, a niektóre sprzyjające tej wizji metropolie już wprowadzają wspominany limit, np. Paryż.
Ale kierowcy też już mają dość, bo w imię bezpieczeństwa konstruowane są kolejne przepisy i szykany uderzające we wszystkich zmotoryzowanych, a nie w czarne owce, jak to powinno przecież działać. Z ankiety przeprowadzonej przez CLM Fleet Managment wynika, że aż 54 proc. brytyjskich kierowców będzie próbowało uniknąć zakupu samochodu z ISA. 57 proc. zmotoryzowanych uznało, że w czasie jazdy autem z takim systemem czuliby się pod kontrolą "Wielkiego Brata". To nie wszystko. Aż 68 proc. zmotoryzowanych zadeklarowało, że będą wyłączać system ISA przy każdej podróży.
Te dane są o tyle ciekawe, że Wielka Brytania od lat plasuje się w czołówce najbezpieczniejszych krajów Europy według kryterium liczby ofiar śmiertelnych na drogach. W 2020 roku w tym wyspiarskim kraju liczącym ponad 67 mln mieszkańców odnotowano 24 zabitych na milion mieszkańców. Dla porównania w liczącej niespełna 38 mln Polsce było aż 59 zabitych na milion. Okazuje się, że nawet bezpiecznie jeżdżący Brytyjczycy zamierzają wyłączać ogranicznik przy każdej podróży.
Niezwykła dynamika rozwoju technologicznego to znak naszych czasów, ale czy wykorzystanie tych osiągnięć do uruchamiana kolejnych systemów kontroli i stopniowe odbieranie jej kierowcom, nie jest przesadą? Co będzie dalej? Pojazd, który sam zjedzie na stację, bo kończy mu się paliwo? Elektronika, która uniemożliwi uruchomienie silnika, bo minął termin badania technicznego? Wszystkie te rozwiązania są przecież równie "dobre", a niedługo pewnie będą możliwe techniczne.
Czy czasem nie zmierzamy w kierunku motoryzacji tylko z nazwy, która bardziej będzie przypominać jazdę pociągiem, gdy pasażer nie odpowiada za nic, poza wyborem stacji docelowej? Bez wątpienia to wspaniała wizja dla unijnych urzędników machających nam przed nosami statystykami wypadków. Końcowy akord "Wizji Zero". I koniec swobodnej jazdy, jaką znamy. Przesadzam? Mam nadzieję, że tak.
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze