Niedziela 9 lipca Za nogą jest już prawie zupełnie normalnie, więc dzisiaj postanawiamy pozwiedzać okolicę. Najpierw wybraliśmy się w czwórkę do Lozanny, Jacki oprowadzają nas po mieście, które wczoraj zwiedzali. Co ciekawe, mają tutaj bardzo dużo miejsc parkingowych tylko dla jednośladów (podobnie w całej Szwajcarii) i to także w takich miejscach jak np. deptak nad jeziorem. Wjazd tylko dla jednośladów i pieszych. Nawet kawałek szerszego chodnika pod mostem się nie marnuje i są narysowane wąskie miejsca parkingowe. Po południu wracamy na kemping i teraz na odmianę Jacki postanawiają poleniuchować nad wodą, a my, na wreszcie pozbawionym bagaży Transalpie i na wpół „cywilnie" ubrani, jedziemy dalej zwiedzać. W Montreux pełno utrudnień w ruchu, policji i jakiś innych ochroniarzy. Tutaj udaje mi się wypatrzeć policyjnego Transalpa (starszy - 600), a za jakiś czas nowszego 650 i muszę zrobić zdjęcia. Zwiedzamy mniej zaludnioną okolicę, jedziemy przez jakąś wieś i szutrową dróżką między polami kukurydzy. Wreszcie jakiś „teren", a nie same asfalty...
Po zwiedzaniu Szwajcarii „od kuchni", wspinamy się na zbocze, na którym jest zbudowany całe Montreux. Wysoko, wśród wąskich i krętych uliczek, znajduję mały skwerek do odpoczynku. Jedna ławeczka, mała fontanna i widok z góry na jezioro i miasto, a tuż obok od czasu do czasu cicho przemyka kolejka linowa. Co ciekawe, na ławce znajdują się 3 przyciski, każdy oznaczony inna flagą: angielska, francuska i niemiecka, a pod nią jakieś urządzenie. Okazuje się, że jest to ławka opowiadająca baśnie w 3 językach. Nie możemy tego niestety sprawdzić, bo urządzenie jest akurat zepsute. Po przerwie jedziemy jeszcze wyżej, szukając górnej stacji kolejki linowej. Znajdujemy tymczasem inna stację - kolejki zębatej, która, jak się potem okazuje, jest jednocześnie górna stacją kolejki linowej (jedzie po szynach, ale jest ciągnięta pod stromą górę na linie). Z tego miejsca widzimy już całe miasto, a mocno w dole taflę jeziora łączącą się na przeciwległym brzegu z górami. Potem powrót na kemping, plany na jutro - dalej w stronę Mont Blanc i wysokie Alpy, tym razem na granicach Szwajcarii, Francji i Włoch. Poniedziałek 10 lipca Rano wylatujemy na południe w stronę tunelu pod Przełęczą Świętego Bernarda na granicy szwajcarsko-włoskiej, wcześniej w miejscowości Martigny skręcamy na południowy zachód w kierunku Mont Blanc. Wspinamy się na kolejne górki, znowu zjeżdżamy (granica Szwajcaria - Francja) i po 35 kilometrach przystanek pod Mont Blanc w miejscowości Chamonix Mont Blanc. W miejscowym McDonaldzie aby wejść do WC należało wstukać kod podany na paragonie, a zamek szyfrowy był urządzeniem mechanicznym a nie elektronicznym. Podczas wciskania cyferek czuć było opór przesuwanych wewnątrz zapadek - ot technika, u nas takiej nie ma... Po odpoczynku wracamy ta samą drogą (granica Francja - Szwajcaria) do Martigny, tankowanie do pełna przed ostrymi górami, i zaczynamy wspinać się mała drogą na Wielką Przełęcz Św. Bernarda (otwarta tylko latem). Droga wąska i bardzo kręta (rewelacja!), samochody bardzo rzadko i tylko osobowe (tranzyt jedzie pod nami tunelem), czasami mijamy jedyne ślady cywilizacji - czerpnie powietrza do wentylacji tunelu. Na szczycie jeziorko (granica Szwajcaria - Włochy) i zaczynamy ostry zjazd w dół. Kiedy dojeżdżamy do głównej drogi (wyjazd z tunelu) okazuje się, że nie mam tylnego hamulca - dźwignia wpada do końca bez żadnego oporu (brak płynu?). Tuż koło nas pierwsza włoska stacja benzynowa (przy wyjeździe z tunelu) wraz z zabałaganionym serwisem samochodowym. Oględziny hamulca: skończyły się okładziny i tym samym zabrakło płynu w zbiorniczku wyrównawczym. Na stacji nie mają płynu, ale majster w warsztacie ma i bez problemu użycza (bezpłatnie). Dolewam odrobinę i hamulec prawie działa. Na teraz wystarczy, a wieczorem na kempingu wymienię klocki na nowe (mam ze sobą nowy komplet na całe moto - 6 szt.). I co najważniejsze: ekstra, że to tylny się skończył! - w górach nie ma nawet pobocza a co dopiero jakieś barierki... Zjeżdżamy z gór drogą do Aosty i tutaj po raz pierwszy od początku wyprawy wjeżdżamy w straszliwy żar lata - dotychczas mieliśmy przecież ekstra górski klimat. Teraz skręcamy na zachód w stronę tunelu pod Mont Blanc , jednak przed nim skręcamy na południowy zachód w mniejszą drogę znowu w góry. Ponownie wspinamy się, tym razem w bardziej zielone Alpy Graickie - Mała Przełęcz Św. Bernarda (granica Włochy - Francja) i zaraz za granicą znajdujemy kemping (1788 metrów npm) w lesie na stoku góry. Tutaj panuje przyjemne +19 st. C, cień i widok na przeciwległe pasmo gór. Szybka wymiana tylnych klocków i hamulec wraca do pełnej sprawności. Nocleg - 12 euro, ciepła woda gratis. Wtorek 11 lipca
Rano kontynuujemy jazdę na południe przez Alpy francuskie wzdłuż granicy francusko - włoskiej. Ponownie niesamowite drogi, widoki, śnieg i duże wysokości. Na jednym z przystanków stwierdzamy, że właśnie parkujemy na wysokości 2770 metrów npm. Od wyjechania z kempingu jedziemy prawie 100 kilometrów po niekończących się winklach, to w górę to w dół. Ehh... Alpy francuskie - rewelacja. Po drodze zaliczyliśmy przełęcze Iseran i Mt. Cenis. Ale wszystko się kiedyś kończy... Gdy w końcu zjechaliśmy do miejscowości Susa (wcześniej granica Francja - Włochy), na dobre zaczęła się równinna, gorąca Italia. Od tego momentu skończyły się na dłuższy czas góry i normalny dla białych ludzi klimat. W takich temperaturach tylko szybki przelot autostradą jest w miarę znośny. Susa, Turyn, Mediolan, Bergamo i zjazd nad jezioro Iseo. Ten przelot (około 250km) kosztował na wszystkich bramkach w sumie 18 euro. Oczywiście nie obyło się bez korków, a przeciskanie się pomiędzy stojącymi samochodami z bocznymi kuframi było fatalnym przeżyciem. Prawa stopa, przy tak małych prędkościach i takich upałach, gotowała się od buchającego silnika. Przeciskanie się wychodziło w miarę sprawnie chyba tylko dzięki temu, że z przodu na gmolach miałem przymocowane torby dzięki którym widziałem swoja większą szerokość. Wprawdzie kufry były jeszcze szersze ale daliśmy radę, choć jadący z tyły Jacek twierdził że czasami było bardzo blisko. Jacek nie miał nic szerokiego z przodu (nie licząc cylindrów) i pewnie dlatego miał większe problemy w korku. Ale jak znowu za bardzo został z tyłu, to wskoczył (jak miejscowi) na pas awaryjny i poleciał szybko dalej. Tutaj musiał nas gdzieś wyprzedzić, bo czekanie na nich na zjeździe nic nie dało. Ponieważ wiedział gdzie dokładnie zmierzamy, pojechał tam po swojemu i SMSowo znaleźliśmy się w centrum Iseo. Wybraliśmy sobie kemping nad jeziorkiem i zaraz po rozbiciu namiotów zaczęła się burza. Było ulewnie, ale ciepło. Szybko się skończyła i znowu, pomimo wieczoru, zapanował upał. Kemping to 16 euro - drożej niż w Austrii, Szwajcarii i Francji. Paliwo również droższe niż gdziekolwiek. Środa 12 lipca Rano startujemy na wschód w stronę Wenecji. Pierwsze 80 km jedziemy bocznymi drogami (tym sposobem dojeżdżamy aż do Verony), jednak kiedy droga zaczyna być mocniej zakorkowana, postanawiamy ostatni odcinek przelecieć autostradą. Wskakujemy na A4 i szybko przelatujemy za Padwę, za nią zjeżdżamy na Mirę i dalej lokalnymi drogami na wybrzeże Adriatyku do Dogaletto i później Moranzano (na zachód od wyspy Wenecji). Tutejszy kemping oferuje bardzo złodziejskie ceny (30 euro - tak drogo nigdzie nie było). Ponieważ po Wenecji zamierzamy pojechać dalej na wschód, postanawiamy znaleźć kemping właśnie na wschód od wyspy. Wybór pada na półwysep na wschód od Wenecji. Pomimo że jest on tylko 3 km od Wenecji na wschód, a my w tej chwili 3 km na zachód, to drogą lądową robimy prawie 70 kilometrów i lokujemy się na kempingu na samym końcu cypla. Piechotą do portu mamy około 10 minut, a stąd odpływają wodne tramwaje do samej Wenecji i innych okolicznych miast. Kemping ma wyznaczone z góry miejsca do biwakowania (jest podzielony żywopłotami na prostokątne miejsca), rozbijamy się zatem na dwóch sąsiednich - jak się płaci to się korzysta. Miejsca są zacienione, a na terenie kempingu jest dobrze zaopatrzony sklep spożywczy. Można również wypożyczyć gratis parasol na plażę. Cena kempingu to jedynie 25 euro za dobę - najdrożej podczas całej wyprawy, ale standard jest też najwyższy. Ponieważ jest jeszcze młoda godzina, postanawiamy popłynąć do Wenecji. Kupujemy bilet ważny 24 godziny, na wszystkie promy i autobusy, oczywiście bez limitu podróżowania - można pływać do woli całą dobę (cena 12 euro). Przeprawiamy się wiec do samej Wenecji (tramwaj/prom przybija do brzegu koło placu św. Marka) i zaczynamy penetracje wąskich uliczek miasta. Niedaleko Canal Grande zasiadamy w jakiejś knajpce na kolacje. Zamierzamy wrócić na kemping promem o godzinie 0.30, wiec wybieramy kurs na (jak nam się wydawało) plac św. Marca. Kiedy tak idziemy i idziemy, a czas odpłynięcia promu zbliża się nieubłaganie, dochodzę do wniosku, że chyba idziemy nie tam gdzie trzeba, bo już powinniśmy dotrzeć nad wodę. Trzeba iść na południe, ale w nocy to nie takie proste, a kompasu brak. GPS też na dużo się nie zda w gęstej zabudowie i ciasnych uliczkach. Na szczęście znalazł się jakiś większy placyk, urządzenie złapało niezbędna ilość satelitów i okazało się, że idziemy dokładnie w drugą stronę... Zawracamy wiec i teraz już trafiamy do naszego portu. Za późno, ale następny prom jest koło godziny 2 i tym wracamy do obozowiska.
| |
Komentarze 20
Poka¿ wszystkie komentarzeWitam, wyjazd ju¿ za mn± wiêc chêtnie podzielê siê kilkoma uwa¿am wa¿nymi spostrze¿eniami: Grossglockner jak dla mnie przereklamowany, Dolomity okolice Bolzano i Cortiny bardzo ³adne, S³owenia te¿ ...
Odpowiedz¦WIETNY WYPAD, FAJNY OPIS I FOTKI. GRATULACJE!! 09.07.2011 WYPRAWA W ALPY!! START W KATOWICACH DO KREFELD W NIEMCZECH,TAM SPOTKANIE Z RESZTA "EKIPY" (HEHE Z MAÑKIEM Z CHESTER) Z KREFELD NA ...
OdpowiedzWitam. Super opis :) Co prawda jeszcze du¿o czasu, ale jakby byli chêtni na wyjazd prze³om lipca/sierpnia 2011 na Grossglockner i okolice i potem mo¿e w dó³ na pó³noc Chorwacji na parê dni (raczej ...
OdpowiedzJa chce w tym roku tez tak pojechac.. jedzie ktos moze?? samemu to malo ciekawie...
OdpowiedzWitam. Je¿d¿ê od trzech lat w Alpy. W tym roku te¿ siê wybieram. Niestety w lipcu. Najpierw zlot w GPA na chwile, a potem tam gdzie ko³o zaprowadzi. To co kolega opisa³ ju¿ przejecha³em, teraz mam nowe pomys³y. Ale zdecydowanie preferujê jazdê jednym motocyklem. Serdecznie pozdrawiam i do spotkania gdzie¶ na szlaku alpejskim
OdpowiedzWidzê ¿e wiêcej motorzystów marzy i wybiera Alpy. Od roku planowa³am wyjazd ale motor znikn±³ razem z mê¿czyzn± "mojego ¿ycia" ;).Trudno, jego wybór. Teraz sama robie prawko i planujê swoje moto,a ...
OdpowiedzRewelacyjny opis i super przygoda
Odpowiedz