Czwartek 6 lipca Startujemy dalej w kierunku Lichtensteinu, wciąż małymi, górskimi drogami. Na brak ciekawych widoków nadal nie możemy narzekać. Same winkle korzystnie wpływają na małe zużycie mojej, skromnej na środku, przedniej opony. Po zjechaniu z gór, dojeżdżamy do Lichtensteinu. Granicy oczywiście nie ma, a o zmianie kraju świadczy kreska na mapie oraz inne ceny na stacjach benzynowych. Maja tam swoją kasę, ale można płacić euro, zarówno banknotami jak i bilonem (co nie wszędzie jest takie oczywiste). Stolica państwa to Vaduz i tam właśnie dotarliśmy. Miasto? Hmm, tam nic nie ma - na górce jakiś zamek ale cały w rusztowaniach... Ale kolejne państwo zaliczone. Szybki odwrót na północ w kierunku jeziora Bodeńskiego. Przekraczamy granicę Szwajcarii (również niezauważalnie) i od tego momentu wszystkie ceny we frankach. A ponieważ nie mamy ani trochę tych dziwnych pieniędzy, to na stacjach płacimy w euro. Da się, ale resztę wydają w swojej kasie i przyjmują tylko banknoty.
Jezioro Bodeńskie od strony Szwajcarskiej nie było jakoś specjalnie zagospodarowane, a jego otoczenie wyglądało jak u nas nad jakimś mazurskim bajorem. Jedziemy na południowy zachód przez Winterthur do Zurichu, a dokładnie na kemping za Zurichem. Wyjątkowo długo szukaliśmy tego, jak się później okazało, małego kempingu i na dodatek na miejscu okazało się, że mają zagrożenie powodziowe, bo gdzieś tam w górach mocno popadało. Ale właścicielka uspokoiła nas, że blisko jest wojsko i jak coś to pomogą w ewakuacji nocą... Ekstra! Dobrze, że spaliśmy na dmuchanych (czytaj - pływających) materacach. A tak w ogóle, to kemping był otoczony tą rzeką i wyjazd był tylko jedną drogą... Piątek 7 lipca Noc minęła spokojnie, rano obudziliśmy się na suchym lądzie. Po spakowaniu gratów i zapakowaniu wszystkiego na moto, cofnęliśmy się trochę do Zurichu pozwiedzać. Udało się zaparkować koło dworca kolejowego, na którym wymieniliśmy trochę euro na te ich franki. Dziwnie wyglądają te banknoty, zupełnie jak jakieś ulotki reklamowe, ale najważniejsze że działają i można w końcu kupić coś do jedzenia. Postanawiamy przeparkować się gdzieś bliżej centrum. Przy ruszaniu trafia mi się gleba (zapominamy o zdjęciu blokady z tarczy hamulcowej). Moja lewa stopa zostaje przygnieciona pod moto i dodatkowo wykręcona. Przechodzący policjanci pomagają podnieść moto i pytają, czy wszystko ok. Na tą chwilę wydaje się ok., więc tak mówię. Zaczyna się dopiero za chwilę... Kilka minut siedzenia i spokojnego oddychania jednak pomaga. Noga tylko lekko boli i trochę utykam. Parkujemy moto w innym miejscu, ale zwiedzać już nie idę. Kiedy „Jacki" zwiedzają, ja trochę odpoczywam, noga jakby mniej boli. Dalej zamierzamy jechać w stronę jeziora Genewskiego (Lemańskiego), ale tym razem już autostradą. Po pierwsze dlatego, że odcinek od Jeziora Bodeńskiego do Zurichu to już równiny i brak ciekawych widoków, a po drugie moja stopa coraz bardziej odmawia posłuszeństwa, szczególnie przy zmianie biegów. Na stacji benzynowej biedniejemy o dodatkowe 30 euro na roczną winietę na autostrady. Jakoś nie przewidzieli, że ktoś może chcieć jeździć tylko np. miesiąc. Na dodatek jest taka paskudna, czerwona i nie pasuje mi do moto.
Autostrada to jak wiadomo nic ciekawego, na szczęście mało zmieniania biegów. Gdy trafiają się korki, przy konieczności zmiany biegów okazuje się, że ze stopą jest coraz gorzej. Jedziemy jednak dalej. Po jakimś czasie nie daję już rady wbijać wyższych biegów, z redukcją jeszcze nieźle. Na stacji benzynowej dokonuję szybkiego tuningu motocykla - do dźwigni zmiany biegów przywiązuję jeden z kilku zapasowych pasów do mocowania różności (wiedziałem że do czegoś się przydadzą) i szkolę Kasię, co ma robić gdy będziemy jechać. Jedynka, ruszamy, wciskam sprzęgło, komenda „góra", na co Kasia szarpie pasem do góry. I tak coraz wyższe biegi i jazda, redukować daję radę. Ale już mam plan co jeszcze stuninguję, kiedy już nie będę mógł nacisnąć dźwigni w dół. W ten sposób dojeżdżamy na kemping w miejscowości Vevey nad Jeziorem Genewskim. Ponieważ stopa jakby się powiększyła i już nie daje się na niej stanąć, postanawiamy odwiedzić szpital. Na kempingu zostawiamy moje moto, bagaże Jacków i dziewczyny, a ja na tylnym siedzeniu GSa Jacka jestem wieziony do szpitala. Zastanawiałem się, czy nie dostanę po drodze zawału, bo podobno jazda na tylnym siedzeniu jest bardzo stresująca, zwłaszcza jak na co dzień jest się kierowcą. Okazuje się, że nie jest tak źle i GS karetka parkuje na szpitalnym podjeździe. Europejska Karta Ubezpieczeniowa NFZ-tu załatwia sprawę. Przynoszą mi kule, do lekarza (gwoździem programu jest zdejmowanie buta), skierowanie na radiologię - 4 zdjęcia stopy z każdej strony i po chwili na ekranie komputera doktor ogląda już śliczne zdjęcia kości, stwierdzając że pęknięć/złamań nie ma. W drodze z Zurichu nad jezioro Genewskie zmienił się urzędowy język i tutaj już ciężko jest dogadać się po angielsku lub niemiecku. Nadal jesteśmy w Szwajcarii, ale wokół wszyscy francuskojęzyczni. Pielęgniarka posmarowała czymś stopę, zabandażowała, dała dwie tabletki i przywiozła kwitek abym pokwitował odbiór kul. Po krótkiej naradzie stwierdzamy ze ich nie bierzemy, bo jak z tym na moto. Z butem w ręku z powrotem na Jackowego GSa karetkę i na kemping. Cała wizyta w szpitalu to ponad dwie godziny. Na miejscu czekały już rozbite przez dziewczyny namioty wraz z całą resztą. Okazało się, że kiedy byłem z Jackiem w szpitalu, na kemping zajechało dwóch Polaków na motocyklach i podobno nieźle się zdziwili, jak zobaczyli stojącego Transalpa, i dwie dziewczyny obok. Noga wprawdzie zabandażowana, ale stanąć na niej nie za bardzo można, a do łazienki iść trzeba. To było najdłuższe skakanie na jednej nodze w moim życiu ... Trzeba było brać te kule! Kemping był nad samą wodą i kosztował dość standardowo - 12 euro. Sobota 8 lipca Zamierzaliśmy zostać gdzieś w okolicy dłużej niż jedną noc, a w związku z ostatnią przygodą nadarzyła się okazja. Postanawiamy zostać tu na 2 - 3 noce. Rano z noga jest znacznie lepiej i mogę już na niej stawać, ale postanawiam nie ruszać się nigdzie przez cały dzień. Jacki jadą na cały dzień na objazd Jeziora Genewskiego, po drodze zaliczając granicę szwajcarsko - francuską i francusko - szwajcarską, Genewę i Lozannę. Pogoda ( jak zresztą przez cały czas naszej podróży) jest słoneczna i jest ciepło, ale nie upalnie - w końcu cały czas jesteśmy w Alpach. Nad nami latają myśliwce i malują na niebie kolorowe flagi i jakieś figury - pewnie z okazji odbywającego się w pobliskim Montreux festiwalu jazzowego.
| |
Komentarze 20
Poka¿ wszystkie komentarzeWitam, wyjazd ju¿ za mn± wiêc chêtnie podzielê siê kilkoma uwa¿am wa¿nymi spostrze¿eniami: Grossglockner jak dla mnie przereklamowany, Dolomity okolice Bolzano i Cortiny bardzo ³adne, S³owenia te¿ ...
Odpowiedz¦WIETNY WYPAD, FAJNY OPIS I FOTKI. GRATULACJE!! 09.07.2011 WYPRAWA W ALPY!! START W KATOWICACH DO KREFELD W NIEMCZECH,TAM SPOTKANIE Z RESZTA "EKIPY" (HEHE Z MAÑKIEM Z CHESTER) Z KREFELD NA ...
OdpowiedzWitam. Super opis :) Co prawda jeszcze du¿o czasu, ale jakby byli chêtni na wyjazd prze³om lipca/sierpnia 2011 na Grossglockner i okolice i potem mo¿e w dó³ na pó³noc Chorwacji na parê dni (raczej ...
OdpowiedzJa chce w tym roku tez tak pojechac.. jedzie ktos moze?? samemu to malo ciekawie...
OdpowiedzWitam. Je¿d¿ê od trzech lat w Alpy. W tym roku te¿ siê wybieram. Niestety w lipcu. Najpierw zlot w GPA na chwile, a potem tam gdzie ko³o zaprowadzi. To co kolega opisa³ ju¿ przejecha³em, teraz mam nowe pomys³y. Ale zdecydowanie preferujê jazdê jednym motocyklem. Serdecznie pozdrawiam i do spotkania gdzie¶ na szlaku alpejskim
OdpowiedzWidzê ¿e wiêcej motorzystów marzy i wybiera Alpy. Od roku planowa³am wyjazd ale motor znikn±³ razem z mê¿czyzn± "mojego ¿ycia" ;).Trudno, jego wybór. Teraz sama robie prawko i planujê swoje moto,a ...
OdpowiedzRewelacyjny opis i super przygoda
Odpowiedz