Libia Quad Adventure 2008 - znowu na maszynach
Przed nami wyrastają przepięknie ukształtowane, potężne, czerwone piaskowe góry. To Murzug, wielka piaskownica około 300x300 km z wydmami mierzącymi prawie 300 metrów!
Dzień 4
Ghadames - Hamada - 220 km
Znów na naszych kochanych maszynach. Wstajemy wciągamy skromne śniadanko, poznajemy naszego przewodnika, który będzie nam towarzyszył podczas naszej wyprawy. Wysoki, potężny koleś ze swoją wysłużoną Toyotą. Podchodzę do niego z dystansem, choć przygotowując wyprawę uprzedzałem znajomka, żeby przypisał nam przewodnika, który podoła naszemu tempu. Mam nadzieję, że pamiętał o tym szczególe. Zostawiamy auto na campingu u black mena i jedziemy w stronę Medyny. Mamy trochę czasu, bo nasz przewodnik musi załatwić permity na zaplanowaną przez nas trasę. Zwiedzamy stare miasto, które cały czas jest odrestaurowywane. Wąskie, ciasne uliczki witają przyjemnym chłodem i cieniem. Przeciskamy się bez przewodnika trafiając od razu do cafe. Robimy półgodzinną rundę i już jesteśmy gotowi do jazdy, kiepscy z nas turyści. Wolimy gnać przez bezkres niż delektować się dziełem człowieka...
Nareszcie ostatnie zakupy i tankowanie na lokalnej stacji. To naprawdę mile uczucie - tankujesz 100 litrów i płacisz 10 euro. Woda jest trzy razy droższa! Oklejamy oldtimera naszego przewodnika i w drogę. Przed nami 700 km bezkresu i żadnego miasteczka bądź oazy. Jest po południu, więc nie nastawiamy się na jakąś zabójczą odległość tego dnia. Pista wije się pomiędzy kamienistymi wzgórzami oraz przez bezkresną hamadę, poprzecinaną korytami okresowych rzek. Ku naszemu zdziwieniu przewodnik - Arbi nieźle odpalił, powiem szczerze, że na prostej piście nieźle nas leje na szybkości, pomimo naszego tempa w granicach 70-80 km/h. Za Toyotą unosi się tuman kurzu, przynajmniej wiemy, gdzie jechać.
Po drodze mijamy odjazdowe formacje skalne, przypominające w pomniejszeniu kanion Kolorado, staram się nie zatrzymywać i robić dużo fotek podczas jazdy. Specjalnie na przednim bagażniku bokiem zamontowałem skrzynkę z aparatem. Lustrzanka sprawdza się bez zarzutów! Powoli dojeżdżamy do miejsca wybranego na obozowisko, Arbi świetnie zna teren. Miejsce to przemieszczająca się wielka łacha piaskowa, która co tydzień jest gdzie indziej. Tym razem zakotwiczyła pomiędzy wielkim camel grassem.
To nie był widokowo może najlepszy dzień, ale powoli czujemy zapach piachu, który kochamy. Piękny i krótki zachód słońca, rozbijamy namioty, Arbi robi sałatkę, niezapomniany klimat noclegu na Saharze. Wymieniamy wrażenia przy tradycyjnej herbatce. Arbi opowiada o swoich pustynnych korzeniach, zapada zmierzch, o dziwo nie robi się zimno. W październiku jeszcze są ciepłe noce.
Dzień 5
Hamada - Serdeles - 410 km
Jedziemy dalej na południe, po drodze mijamy czadowy kanion i wreszcie na horyzoncie pojawiają się wzgórza piaskowe. To znak, że dojeżdżamy do wielkiego Ubari Sand Sea - jednej z większych piaskownic w Libii. Podjeżdżamy wreszcie pod wydmy, Arbi spuszcza powietrze z kół, a my podekscytowani czekamy. Wydmy nie są olbrzymie, ale ładnie wyprofilowane, więc lekko nas ponosi. Nagle Arbi zakopuje się. Piach jest bardzo sypki, prawie osiadł na mostach, ale ze spokojem Libijczyka próbuje wyjechać. Zsiadamy z maszyn i pomagamy wypchać jego 4-litrowego benzyniaka. Ruszył i na pełnym gazie dał na wsteku z wydmy, niezły wariat. Przeładował i na pełnym na górę. Krótka przerwa na lunch przy wielkiej kępie krzaków. Ponoć lepiej tu nie nocować, pełno węży i skorpionów aktywnych w nocy. Pamiętaj, na pustyni nocuj lepiej na wydmach niż blisko drzew lub kamieni. Arbi obiera drogę łatwiejszą, my mkniemy po wierzchołkach wydm. Chłopaki nie odstają, Jarys i Apteka widać oswoili się już z wyższymi wydmami niż w Tunezji. Na jednej z większych, robimy parę fotek. Ja jadąc pod słońce nie zauważyłem załamania i poszedłem ostro w górę odrywając maszynę w powietrze. Wszystko byłoby ok gdybym nie przywalił brodą w nawigację, no i znów broda do szycia. To już 4. blizna w tym miejscu. Mateusz zakłada kilka plastrów i dalej w drogę.
Za nami grubo ponad 300 km tego dnia, a do celu tego etapu jeszcze ponad setka! W tumanach pyłu jedziemy szutrówką. Zbliża się koniec dnia i kres naszego paliwa. Przez dwa dni zużyliśmy już 80 litrów, pozostaje nam tylko paliwo na dachu Arbiego. Tankujemy i resztkami sił dobijamy do Serdeles, mam wbity w nawigacji point z kampingiem. Arbi jednak skręca na stację. Czemu jeszcze dzisiaj? Odpowiada, że tutaj tak jest z paliwem, że może go nie być przez najbliższe dwa dni i jak teraz jest to lepiej zatankować. Wpadamy na camping, za nami 420 km tego dnia.
Dzień 6
Serdeles - Akakus - Murzug - 240 km
Zatankowani po uszy ruszamy dalej na południe. Jeszcze kilka formalności w miasteczku, drobne zakupy i opuszczamy zabudowania. Przed nami postrzępione szczyty Akakus. Nagle Toyota zatrzymuje się, jakieś problemy ze sprzęgłem. Apteka mówi, że zapowietrzył się układ i nie da się tego zrobić na pustkowiu. Arbi ze spokojem miesza coś kluczem pod podwoziem. Sprzęgła brak, wiec chyba zostaniemy dłużej w Serdeles... Jednak nie, jeszcze parę magicznych ruchów i jedziemy. Arbi rusza z czwórki i odpala bez sprzęgła! Niemożliwe, pełen luz...
Wjeżdżamy pomiędzy szaro-czerwone skały. Wspaniały widok ostre, postrzępione kształty wyrastające z piaskowego podłoża, to jeden z najpiękniejszych regionów w Libii. Akakus ciągnie się z południa na północ. Po zachodniej stronie masywu zlokalizowane jest stare miasto Ghat. Szlak z Ghat przez Akakus jest zamknięty dla turystów, tak zarządził wielki wódz, ze względów bezpieczeństwa my jednak nie zaliczamy tego miasta.
Zmierzamy na południe zachodnią stroną, lawirując pomiędzy skałami przyjmującymi przeróżne kształty, to napoleon, to kciuk, a tam wielbłąd. Można tu zobaczyć sporą ilość rysunków naskalnych oraz obozowiska Tuaregów - ludzi pustyni. Naprawdę, jedno z najpiękniejszych miejsc, w jakim byłem, nie mogę nacieszyć się widokiem. Strzelam mnóstwo fotek.
Opuszczamy bajkowy świat, wpadamy na hamadę. Jest na prawdę gorąco. Parkujemy przy studni, gdzie miejscowi wydobywają i sprzedają wodę. Przed nami pasmo wydm biegnące z południa na północ. To najdalej wysunięte miejsce na południe, do którego dotarliśmy. Teraz na wschód ku Murzug Sand Sea, jednych z najwyższych wydm na świecie. Arbi leci płaskowyżem, kierując się ku przesmykowi przez pasmo. My tymczasem wspinamy się na wierzchołki, niezapomniany freeriding. Wybieram, co lepsze kąski, strome bandy, leje, ostre podjazdy tak, żeby chłopaki poczuli każdą formację. Możemy mierzyć się z ostrymi i grząskimi wydmami, bo wiatr wieje w pysk i jest odpowiednie chłodzenie silników, a na to trzeba zwracać uwagę. Opuszczamy piaskowe pasmo, znowu hamada, Arbi wskazuje nam azymut i ginie nam na horyzoncie. Nie możemy uwierzyć, że ta Toyka jeszcze tak zasuwa. Tankowanko na środku niczego i wjeżdżamy w góry. Jesteśmy na około 1000 metrów, ale tego nie czujemy, wszędzie płasko.
Dzień dobiega końca, powietrze jest bardziej przejrzyste. Słonce oświetla nasze tyły. W tym momencie przed nami wyrastają przepięknie ukształtowane, potężne, czerwone piaskowe góry. To Murzug, wielka piaskownica około 300x300 km z wydmami mierzącymi prawie 300 metrów! Specyficzna rzeźba terenu tworzy niezapomniany klimat. Szukamy miejsca na nocleg tuż u podnóża piaskowego morza, oddając się jeszcze paru wariacjom o zachodzie słońca. Pełni wrażeń rozbijamy bazę na ciepłym jeszcze piachu. Chyba najpiękniejszy odcinek!
Dzień 7
Sand Sea Murzug - Takarkibba - 350 km
Murzug, potężne, niedostępne morze piasku omijane przez karawany, ciągnące z głębokiej Afryki nad wybrzeże śródziemnomorskie. Wschód słońca zaczyna zmieniać kolory piaskowych wzgórz, spokojny poranek przed eksploracją. Ustalamy trasę z Arbim, który poleci skrajem morza piasku, a my zagłębimy się w środek. Ruszamy, wspinamy się na pierwsze wzgórze, nawigacja wskazuje prawie 1000 m n.p.m., a samo wzgórze ma około 200 metrów. Ze stromego szczytu widać oddalającą się Toyotę.
Pasma wydm ciągną się z zachodu na wschód, połączone piaskowymi równinami. My obieramy kurs na północ, wjeżdżamy na szczyt grani. Powoli brakuje mocy i prędkości, czegoś takiego jeszcze nie widziałem!
Jestem na szczycie, wyprzedziłem chłopaków o kilkaset metrów, widok jest niebywały, małe czarne punkciki na tle ogromnych diun. Wspinaczka jest niesamowita, a zjazdy zapierają dech w piersiach. Osiągając szczyt nie wiesz, co jest przed tobą, a jak zwolnisz nie ma szans podjechać trzeba, więc lecieć pełnym gazem i odpuścić tuż przed szczytem. Maszyna pikuje w dół, a przed tobą kilkaset metrów zjazdu! Odkręcamy do końca. Freeride na snowboardzie nie dostarcza takich wrażeń! Ja ze Staplesem trochę odjechaliśmy, nie widać Apteki i Jarysa. Zostali na poprzednim wzgórzu. Czekamy. Po jakimś czasie dojeżdża Apteka. Ominął wydmę i poleciał dołem. Nadal nie ma Jarysa. Wracam po śladach, jednak przy wijącym wietrze nie łatwo trzymać ślad bez GPS-u. Pokonuję kilka wzniesień, wypatrując jego wzoru opon. Nadal nic. Wiem, że Jarys to dobry i rozważny technik, ale nigdy nic nie wiadomo. Nie trudno o rolkę! Wracam do chłopaków inną trasą nadal penetrując teren. Jest! Dojechał po śladzie. Krótka wymiana zdań. Musimy się trzymać razem, każdy każdego musi obserwować, łatwo się zgubić.
Kierujemy się na obrzeża Murzugu, trafiam idealnie na Arbiego. Opuszczamy wydmy i lecimy do Wadi Maktandush - to zabytek archeologiczny - 10 km dolina z rysunkami na skałach.
Jest bardzo gorąco, parkujemy pod prowizorycznym zadaszeniem i wyciągamy jedzonko. Na miejscu kilka terenówek z turystami. Nie bardzo chce nam się iść zwiedzać. Staples z Jarysem decydują się na spacerek. Wracają umęczeni, rysunki niebywałe, ale temperatura nie sprzyja zwiedzaniu.
Kierunek Germa, znowu zbliżamy się do Murzuga. Lecimy szeroką hamadą. Sprawdzam stan i brakuje nam jednego. Jarys pognał do przodu dać znać Arbiemu i Aptece. Ja zawracam szukać Staplesa. Szeroka hamada z plątaniną śladów sprzyja zabłądzeniu. Wracam dobre 10 km, jest! Widzę go na horyzoncie. Okazało się, że wszyscy pognali do przodu, a Sławek złapał gumę i jedzie powoli. Wbijamy bombę i jest ok. Wkręcamy na obroty i gonimy resztę. W takim przypadku wystarczy, że odjedziesz kilometr, dwa od tracku i trudno znaleźć kolegę. Najlepiej, jak masz awarie zostać na miejscu i nie podejmować próby poszukiwawczej. Przewodnik odnajdzie cię po śladzie!
Jeszcze jeden odjazdowy odcinek, lekko pofałdowane, piaskowe płaskowyże, przyklejone do ścian Muzruga. Tym razem zamykam stawkę, co jakiś czas stając i robiąc fotki. Jest już ciemno, mkniemy górską doliną w kierunku Germy. Arbi prowadzi nas na camping. Jakiś ciemny i pusty, mało przyjemny. Przy barze dwie szpetne Marokanki umilające pobyt turystom. Wnioskujemy, że chyba Arbi ma działkę z tego miejsca. Sprawdzam nawigację, jakieś 10 km od Germy mam wbity inny camping. Decydujemy się tam pojechać. To był dobry wybór. Takarkibba to grupa 3 campingów położonych dosłownie kilka metrów od Ubari Sand sea - to tu każdego roku jest baza rajdu Libii. Wybieramy miejsce tam gdzie najwięcej turystów, kąpanko, jedzonko i wymiana wrażeń z Włochami z terenówek, powoli idziemy spać, obok nas miejscowi oprawiają kozę i grillują. To był kolejny dobry dzień!
|
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze