Dzień 8: Z pewnym żalem opuszczamy domek z prysznicem i miękką, pachnącą pościelą. Przy wyjeździe z miasteczka, policji jak mrówek na naszym pierwszym noclegu. Powodem tego była wizyta pewnej ukraińskiej lub rosyjskiej osobistości. Mają oni tu swoje letnie rezydencje. Ktoś taki wpadł właśnie na weekend i połowa ukraińskiej policji postawiona w stan gotowości zgromadziła się w okolicy Foros.
Dziś postanawiamy zrezygnować z betonowych miast i obcować z naturą. Mijamy Jałtę po prawej. Znowu malownicza okolica i cudowne kręte drogi. Frajdę z jazdy psuje tylko ciągła kontrolka przed patrolami. Na szczęście zwyczaj migania światłami, który w Polsce niestety zanika, na Ukrainie jest bardzo powszechny. Bez przygód docieramy do miejscowości Łuczistoje u podnóża góry Demerdżi. Jest tam fajny szlak nazwany Doliną Duchów, gdzie podziwiamy różne śmieszne formy skalne. Na tą wycieczkę proponuję zabrać co najmniej buty trekingowe; klapki na pewno odpadają. Ze szlaku widok cudny na Ałusztę i Morze Czarne. Po zejściu zwiedzamy twierdzę Funa. Ciekawy był dojazd do tego miejsca. Uwierzcie, czysty offroad. Nie wiem, jakim cudem dojeżdżają tam autobusy (tak jest napisane w przewodniku), ale jeżeli to robią - szacunek dla kierowcy. W kolejce czeka już na nas wodospad Dżur-dżur, a droga do niego jest równie połamana. Turystów dowożą tam UAZy, ale my nie wydajemy kasy bez potrzeby - lecimy TTRkami. Przeprawa przez rzekę i jazda pod górę. Yeah... Przy wodospadzie ładnie, a przede wszystkim rześko. I tu bardzo niedaleko postanowiliśmy rozbić dziś obóz. To był jeden z fajniejszych wieczorów. Zero komarów, kilku hipisów i ta przyroda... Żyć, nie umierać.
Dzień 9: Okolice Sudaku czekają, więc zwijamy obóz pozostawiając miejsce takim, jakie je zastaliśmy. Odpuszczamy Nowy Świat (czyli producenta Sowietskoje Igristoje) na rzecz Twierdzy Genueńskiej w Sudaku. To najsławniejszy zabytek Teodozji, z początku XIV w. Przepiękna, ogromna forteca, ze szczytu której podziwiamy panoramę na Sudak. Przeraża mnie jedno. Przy zwiedzaniu prawie każdej atrakcji natykamy się na właścicieli dzikich zwierząt, powiązanych na sznurach, łańcuchach, czekających na wygłodniałego półgłówka, który chętnie zapłaci, żeby zrobić sobie zdjęcie z kilkumiesięcznym niedźwiadkiem, pawiem, sępem, czy też orłem. Straszne.
Następnym przystankiem jest Kercz. Mimo, że jest dość odległym punktem na naszej trasie, warto tu przyjechać. Otwarte dla zwiedzających kurhany i wykopaliska są jednymi z niewielu takich miejsc w Europie. Jeśli chodzi natomiast o cerkwie, to na tym etapie wyprawy postanowiliśmy sobie je darować. Warto pojechać tam przez Stary Krym. Zupełnie przez przypadek mieliśmy okazję zobaczyć Meczet Uzbeka, spotkać przemiłych panów, którzy grali w najstarszą grę planszową. Niestety mój ukraiński jest na tyle ubogi, że nie ma możliwości, żebym sobie przypomniała jej nazwę.
I to, co zwaliło mnie z nóg i zrobiło piorunujące wrażenie. Warto było przejechać te trzy tysiące, żeby zobaczyć nigdy niedokończoną elektrownię atomową w Szczołkino. Nazwa tej miejscowości pochodzi od nazwiska jednego z wybitnych rosyjskich atomistów. Miasteczko powstało właściwie na potrzeby elektrowni. Pełna infrastruktura, miasto, które nigdy nie zaczęło tętnić życiem. Ogromny budynek reaktora robi wrażenie. Widać go już z odległości 15 km, jadąc od strony Lenina.
Bloki mieszkalne, których nigdy nie zasiedlili pracownicy, mnóstwo magazynów, na filarach nad ziemią poprowadzone tunele prawdopodobnie dochodzące do samego reaktora. Tony betonu, żelaza, złomu... Raz tylko, w 1995 roku miejsce to rzec można 'posłużyło' innym. Odbył się tu wielki festiwal muzyki techno. Po raz pierwszy, a może ostatni to 'miasto widmo' (jak ja je nazywam po tym, co tu ujrzałam), żyło.
Noc spędziliśmy kilka km za Szczołkino, nieopodal Przylądka Kazantyp (cały objęty ścisłą ochroną, niestety niekoniecznie respektowaną) na jedynym w okolicy kempingu. 30 hrywien za osobę.
Dzień 10: Mierzeja Arabacka - po ichniemu Striełka, po naszemu 'kosa'. Mierzeja o długości ponad stu kilometrów. Osobom jadącym motocyklami z małym zbiornikiem paliwa proponuję zatankować na ostatniej stacji w miejscowości Solianoje. Tu także kończy się asfalt, rozpoczyna offroad. Super fajna traska, drogi polne przecinają się, można wybrać sobie drogę ze sporymi kałużami lub bez, albo taką na której na pewno sprawdzimy, czy wszystkie śrubki w motocyklu są odpowiednio dokręcone. O tym miejscu motocykliści piszą: "jeśli coś ma Ci się urwać podczas wyprawy, to na Striełce urwie się na bank". Ogólnie bardzo fajny off-dzień. Tylko jeden minus przysłonił nam plusy z frajdy z jazdy. Ale jaki! Otóż komary, miliardy komarów na metr sześcienny. Tak nam się przynajmniej wydawało. Nie daj Boże zatrzymać się na siku. Wysyłają komarzycę - zwiadowcę, jak poczuje ciepło, tak koniec. Leci po kumpli, a wtedy „Ajuto! Help! Hilfe!” i ratuj się kto może. Znaleźliśmy w końcu po przeszło 100 km miejsce, gdzie było ich mniej odrobinę i tu się rozbiliśmy by zregenerować siły przed długim powrotem do domu.
Jednego tylko nie pojmuję. Rząd płaci tam kasę na spryskiwanie całych wybrzeży (gdzie notabene pojawia się wielu turystów) środkiem na insekty. A komary jak były, tak są. Czyżby te samoloty z owadobójczą substancją nie zrzucały jej tam gdzie trzeba? Hmm... I jeszcze jedno. Jak można nie napisać o tej pladze w żadnym z przewodników? Zgroza.
W tym miejscu postanowiliśmy zregenerować siły przed powrotem. Spędziliśmy tu dwa dni odpoczywając, analizując przebytą drogę, i przygotowując się do długiej trasy. Jeden epizod prawie popsuł nam tą chwilę. Otóż tamtejsze plaże, każda jedna jest czyjąś własnością. I taki oto właściciel przyszedł domagać się swoich praw. Przeżyliśmy chwile grozy. Jednak nasi panowie stanęli na wysokości zadania i dali właścicielowi... w łapę. Tam to normalne. Mogliśmy więc wrócić do odpoczywania.
Czas powrotów. Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy był park zwierząt w Askanii Nowej, rezerwacie doświadczalnym. W 1883 roku założył go niemiecki osadnik Friedrich von Falz - Fein. Zajmuje powierzchnię 82,5 tys. hektarów, w jego skład między innymi wchodzi zoo aklimatyzacyjne, ogród botaniczny (210 hektarów), oraz dziewiczy step (11 tys. hektarów) - ostatni tego typu obszar w Europie.
|
|
Komentarze 4
Pokaż wszystkie komentarzeTytuł powinien brzmieć: "Wóz serwisowy i dwie Yamahy"
OdpowiedzNawet jeśli jechał za nimi wóz to przecież motocykli im nie ciągnął hahaha
Odpowiedzocb z tym samochodem ? xD na Krym bym się chętnie przejechał, sporo zwiedzacie zabytków, ja nie mam takich porywów. Pozdrawiam
OdpowiedzEEEEE, samochód ich asekurował i jechał z bagażami :p
Odpowiedzeeeeee koleś co z tego, że jechał jakiś samochód...za nich nikt motocykli nie prowadził przez te 4tys.km...fajny wyjazd, szacun:)
Odpowiedzzajebiaszcza wycieczka. trzeba ten krym dopisać do planów wyjazdowych ;)
Odpowiedz