Kawasaki Z H2 - Naga Broñ
Nikt nie wierzył, kiedy Kawasaki pod koniec 2014 roku obwieściło światu, że zamierza wypuścić na rynek motocykl z kompresorem. Nikt nie wierzył, ale wszyscy byli zachwyceni, bo przecież nie chcemy żyć w świecie, w którym takich motocykli nie ma. No i stało się. Ninja H2 wiosną 2015 roku trafiła do dealerów, a Kawasaki raz na zawsze udowodniło, kto w branży motoryzacyjnej ma największego penisa. Motocykl był dokładnie taki, jaki podejrzewaliśmy, że będzie, czyli obłąkany. Ale przecież niebo jest limitem, jeśli chodzi o ludzkie szaleństwo, więc ci, którym było dane jeździć na Ninjy H2 (i którzy najwyraźniej mieli dofinansowanie do pieluchomajtek) zastanawiali się czy kiedyś zrobią z tego nakeda. No i przyszedł rok 2020. Szokujący z wielu powodów, ale jeśli świat potrzebował jakiś dobrych wiadomości w rozkręcającej się właśnie pandemii, to była to właśnie możliwość pójścia do salonu i zakupienia sobie - nie ma na to innych słów - superdoładowanego mordercy stawów ramiennych.
Z H2 nie jest szczególnie piękny. Prawdę mówiąc wygląda jak Z900, który pojechał do domu na święta i przedawkował sernik. Rzecz w tym, że Z H2 to jest jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy kupując ten motocykl masz gdzieś jak on wygląda, ponieważ kupujesz go z innych powodów. Kupujesz go dlatego, że zostałeś administracyjnie uznany za niepoczytalnego. Uwielbiasz wolny czas spędzać na spacerach po Krakowie w szaliku Legii. Nie ma dla Ciebie przyjemności większej niż z premedytacją zapomnieć spadochronu wyskakując samolotu. Kiedy brałeś ślub, ksiądz poświęcił nie obrączkę, ale kastet. Krótko mówiąc, kupujesz Z H2 z powodu tego, co go napędza.
Na zawsze pozostanie tajemnicą jakim cudem projekt nakeda z kompresorem o mocy 200 KM przedostał się na biurko prezesa i dostał zielone światło. No właśnie, te 200 KM to trochę mijanie się z prawdą. Dokładnie taką samą mocą legitymowała się Ninja H2 sześć lat temu w chwili premiery, ale kiedy pierwsze sztuki trafiły na hamownie, wypluwane wartości owszem oscylowały w takich okolicach, ale na kole, co oznaczało, że na wale mocy było około 225-230 KM, a jeśli pozwoliłeś silnikowi oddychać przez sportowy układ wydechowy, liczby były zupełnie niedorzeczne. Oczywiście pierwsze skrzypce na tym koncercie obłędu gra napędzany przekładnią planetarną kompresor. Kiedy pierwszy raz jedziesz tym motocyklem, będziesz zdumiony jakie dźwięki potrafi on z siebie wydawać. Zupełnie jakby wiewiórka wpadła do przemysłowego rozdrabniacza na drewno. Śmieszne, owszem, ale to nic innego jak fizyka. Na wysokich obrotach silnika łopatki kompresora kręcą się tak szybko, że przekraczają prędkość dźwięku. Innymi słowy - między nogami masz miniaturowy grom dźwiękowy.
Jakkolwiek niecywilizowanym psychopatą ten motocykl by nie był - o czym za moment - jeździ w zdumiewająco cywilizowany sposób. Prawdę mówiąc, masz wrażenie, że wsiadłeś na trochę większe Z900 lub Z1000 i nie widzę ani jednego powodu, dlaczego miałbyś tym sprzętem nie jeździć do sklepu po pieczywo. Prędzej czy później dojdziesz jednak do wniosku, że skok rollgazu wynosi więcej niż 5 milimetrów, po czym odkręcisz go nieco bardziej szczodrze nie upewniając się, że czy droga przed Tobą jest wystarczająco pusta. I to będzie Twój pierwszy błąd, bo to, co się wydarzy za chwile przestaje być fizyką, a zaczyna być magią. Na kokpicie znajduje się procentowy wskaźnik użycia przepustnicy, ale po pierwsze nie będziesz na niego patrzył, bo uwagę Twoją niemal w 100% skradnie "Ojcze Nasz" recytowane perfekcyjnie jak przed Pierwszą Komunią Świętą, a po drugie nie sądzę, że otwarcie gazu w stu procentach jest na publicznej drodze w ogóle możliwe. Ja zrobiłem to raz, zaraz potem uznawszy, że nie są mi potrzebne kolejne niezapowiedziane testy szczelności układu trawiennego. Sposób w jaki Z H2 nabiera prędkości to Zasady Dynamiki Newtona napisane na nowo. Przykładowa druga. Zatankowane Z H2 waży mniej więcej tyle, co byk rozpłodowy, a przyspiesza jakby Bóg wystrzelił je z procy. Trochę to przypomina słynną, pierwszą generację ZX-10R, z tym, że tam nagły przyrost mocy miał miejsce w górnej skali obrotowej. Spokojnie odkręcałeś gaz, po czym przednie koło nagle wystrzeliło do góry, a Ty miałeś wycieczkę na OIOM na koszt służby zdrowia. Tutaj jest w zasadzie tak samo, ale niespodzianki zdarzają się dużo, dużo częściej i nie jest niczym niecodziennym, żeby przednie koło nie miało kontaktu z asfaltem na 5 biegu.
Dla inżynierów zbudowanie nakeda z takim silnikiem było o wiele prostsze, bo problem chłodzenia był trochę bardziej do ogarnięcia. Energia cieplna wytwarzana w silniku, w którym kompresor kręci się z prędkością dźwięku to kłopot i między innymi dlatego rama nie jest wykonana z aluminium, ale ze stali, w konstrukcji kratownicowej, która o wiele lepiej owo ciepło odprowadza. Pojawił się jednak kolejny problem czyli utrzymanie tego motocykla na ziemi. Rzeczy, które nabierają prędkości w tak spektakularny sposób najczęściej chcą się jak najszybciej wzbić w powietrze i wierzcie mi, że Z H2 próbuje. Dlatego inżynierowie Kawasaki postanowili ograniczyć elektronicznie prędkość maksymalną. Do rozsądnych 285 km/h. A skoro o tym już mowa, to na maksymalnych obrotach silnik pochłania go w ilości 200 litrów na sekundę i trafia ono do niego gardzielami z prędkością ponad 350 km/h. To wystarczająco, żeby napełnić sterowiec LZ 127 Graff Zeppelin w ciągu 8 min. Przy prędkości bliskiej maksymalnej po prostu bierzesz udział w rodeo, a matka natura robi wszystko, żeby zrzucić Cię z grzbietu motocykla i absolutnie nic w tym nie jest przyjemne. Jeśli dźwigniesz głowę znad zbiornika paliwa, to zaczepy trzymające ją jako integralną część tułowia puszczą. Kluczową rolę w tym wszystkim odgrywają ramiona kurczowo trzymające się kierownicy. Na Z H2 wchodzisz jako chudy hipster, a schodzisz jako Popeye.
Hamulce? Owszem, są. Bardzo dobre i bardzo duże. Z H2 posiada również zawieszenie. Także bardzo dobre, przede wszystkim w byciu kompromisem między utrzymaniem stabilności tego motocykla, a zapewnieniu komfortu, który okazał się zaskakujący. Do tego cała możliwa elektronika, którą do motocykla można wsadzić. Lista jest długa, ale powinny Cię z niej interesować dwie rzeczy: Quickshifter oraz Launch Control. Pierwszy nie wymaga wyjaśnienia. Lejesz miód na prawą manetkę i nie zawracasz sobie głowy ani klamką sprzęgła, ani zamykaniem gazu, wszystko robi elektronika i mnie podoba się najbardziej, ze przy tym całym niezwykle szybkim i sprawnym procesie zmiany biegu na wyższy w układzie pozostaje minimalna ilość paliwa, z którą coś trzeba zrobić, więc zostaje ona poddana mini-eksplozji i każdemu wrzuceniu wyższego biegu towarzyszy małe "boom!". Z kolei Lauch Control również teoretycznie wyjaśnienia wymagać nie powinien, ale to o wiele bardziej kompleksowy system, oczywiście w pełni obsługiwany elektronicznie. Kierowca musi tylko aktywować LC, wcisnąć sprzęgło, odkręcić manetkę gazu do oporu i strzelić z klamki sprzęgła. Kontrola Trakcji i system Anti-Wheelie (który robi dokładnie to, co myślisz, że robi) zajmą się przyrządzeniem mikstury mocy i przyczepności, żeby wystrzelić spod świateł jak z armaty. To wszystko brzmi niezwykle prosto i klarownie, ale konia z rzędem temu, który po raz pierwszy wsiądzie na ten sprzęt i strzeli z klamy przy 8500 obr./min.
Bez sensu jest mówić o konkurencji dla Z H2, jak zresztą każdego innego motocykla, który pozwala się zaszufladkować jako "Hyper Naked". Równie dobrze moglibyśmy założyć "Stowarzyszenie Własnych Preferencji" i wymieniać się argumentami przy wykresach w Power Poincie do czerwca. Ktoś, kto w ogóle rozważa zakup motocykla takiego jak Kawasaki Z H2, albo Ducati Streetfighter V4, albo Aprilia Tuono V4 ze sporym dystansem traktuje zwrot "zdrowy rozsądek". Nakedy o mocy 200 KM+ powstają tylko dlatego, że ich produkowanie nie zostało jeszcze obligatoryjnie zakazane. I bardzo dobrze, bo możemy spokojnie rozsiąść się i z popcornem obserwować wyścig zbrojeń, którego nie widzieliśmy od czasów, kiedy USA i ZSSR zabrały się za kosmos. Z H2 dostanie bęcki na torze od każdego sportowego litra. Znajdą się też rzeczy, które na autostradzie pokażą mu swoją tablicę rejestracyjną. I prawdę mówiąc, jeżdżąc normalnie nie zauważysz specjalnej różnicy między innymi dużymi sprzętami z bardzo ustabilizowanej gamy nakedów. Ale jeśli chodzi o moc, o dzikość i o miksturę strachu, ekscytacji i praw fizyki napisanych na nowo, Kawasaki Z H2 zdmuchnie wszystkie inne motocykle z powrotem do zeszłego tygodnia.
Motocykl udostępniony dzięki uprzejmości salonu Kawasaki DELTA Plus
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze