Honda Monkey - podró¿ za niejeden u¶miech [TEST]
Maluch Hondy powrócił w naprawdę wielkim stylu. Nie stracił nic z charakteru, za który pokochały go miliony użytkowników. Jednocześnie jest teraz w pełni nowoczesnym motocyklem, wykorzystującym dobrodziejstwa współczesnej technologii.
Historia Hondy Monkey od początku związana jest z dobrą zabawą. Model ten narodził się w 1961 roku jako Z100, jedna z atrakcji w japońskim motoryzacyjnym parku rozrywki, należącym do Hondy. Silnik z modelu Super Cub, mikroskopijne rozmiary i intensywnie czerwony kolor - to wystarczyło, by zachwycić gości Tama Tech Park. Ze względu na gabaryty i rozrywkowy charakter, Z100 bardzo szybko zyskał przydomek “Monkey Bike”.
W 1964 pojawiła się na rynku japońskim wersja produkcyjna CZ100, a początek globalnego sukcesu “Małpki” to rok 1967, kiedy jako Z50M, wyposażona w motorowerowy silnik 49 cm3, trafiła do Europy, a chwilę później do USA. Motocykl, a raczej motorynka, miała składane siodło i kierownicę, dzięki czemu mogła być przewożona w bagażniku samochodu. Stała się bardzo popularnym gadżetem. W różnych wersjach model ten był produkowany do 2017 roku, kiedy ostatecznie poddał się presji najnowszych norm emisji spalin.
Okres żałoby fanów Monkeya nie trwał jednak długo. W sezonie 2018 pojawiło się jego najnowsze wcielenie, tym razem z silnikiem klasy 125. Klasyczne, żółte i czerwone malowania, żywcem wyjęte z pionierskich lat tego modelu, zachwyciły i wzbudziły ogromny entuzjazm. Moda na gadżety w stylu retro trwa w najlepsze, a Honda umiejętnie to wykorzystuje - i bardzo dobrze! Nowy Monkey jest jak dla mnie jednym z najbardziej spójnych i najlepiej wyglądających motocykli na rynku - nawet biorąc pod uwagę jego ewidentną “kabaretowość”.
Uroczy liliput
Pierwsze wrażenie kogoś nie obytego z poprzednim wcieleniem Monkeya, to obcowanie z motocyklem w skali 1:2. Wszystko jest tu jakby o połowę mniejsze. Mała rama, mały zbiornik, małe koła, mały silnik, małe siodło, a na to wszystko pakuje się redaktor Bartnik, 115 kg żywej biomasy. I śmiesznie, i strasznie jednocześnie. Zanim jednak przejdę do opisów nierównej, ale bardzo dzielnej walki Monkeya z moim gabarytem, warto przyjrzeć się szczegółom, bo to one budują doskonały obraz tego motocykla. W moich oczach to mikro-scrambler w najlepszym wydaniu.
Mała Honda tym różni się od innych modeli stylizowanych na retro, że jest przede wszystkim niewielkim, ale bardzo uczciwym kawałkiem metalu. Plastikowe elementy to jedynie boczne osłony, przełączniki na kierownicy, obudowa lampy, małe osłony widelca i kilka drobiazgów. Więcej grzechów nie pamiętam - najmłodsza “Małpka” to klasyk pełną gębą. Stalowa rama, zbiornik paliwa, wahacz i chromowane błotniki, do tego okrągłe lampy i kierunki, a także stylowa kanapa z przeszyciami i złoty odwrócony widelec. Zastosowano tu również bardzo fajny zabieg stylistyczny - wahacz i sprężyny pary tylnych amortyzatorów malowane są w kolorze nadwozia, co daje naprawdę znakomity efekt.
Nowa Honda Monkey zachwyciła mnie od momentu, kiedy zobaczyłem jej pierwsze zdjęcie z targów. W znakomitym, żółto-białym malowaniu wygląda jak wprost przeniesiona z roku 1970 - dla porównania archiwalną reklamę prezentujemy obok. Projektantom niemal w pełni udało się zachować charakter tego pojazdu, a jednocześnie uczynić go nowoczesnym. Honda użyła do tego środków, które zawsze się sprawdzają. W klasycznych, okrągłych obudowach lamp i zestawu wskaźników czai się nowoczesna elektronika - oświetlenie LED i cyfrowy wyświetlacz. Współczesna technologia jest tu jednak podana dyskretnie i smacznie.
Co w małpce piszczy
Na szczęście nie piszczy nic - mechanika Hondy zawsze stała na wysokim poziomie. Monkey napędzany jest bardzo sprawnym singlem 125 cm3, chłodzonym powietrzem. Silnik współpracuje z równie bezproblemową skrzynią biegów o czterech przełożeniach. Jednostka generuje moc nieco ponad 9 KM, co w połączeniu z długimi przełożeniami ewidentnie wskazuje na turystyczno-rekreacyjny charakter tej maszyny.
Jazda Hondą Monkey ma być po prostu znakomitą zabawą i odprężającym doświadczeniem. Zero spiny, zero ciśnienia na wynik. Mimo tego, motocykl doskonale radzi sobie w ruchu miejskim - przyśpieszenie jest wystarczające, by nie musieć odgryzać sobie ręki, byle tylko nie dać się złapać wąsatemu Meksykaninowi za kierownicą Ubera.
Z osiągami Monkeya wiąże się mała anegdotka, otóż od początku testu miałem marzenie, by przekroczyć magiczną barierę 100 km/h, przynajmniej licznikowo. Próbowałem w różnych pozycjach i konfiguracjach, także w śladzie aerodynamicznym za ciężarówką. Wszystko na nic, na wyświetlaczu pojawiała się cyfra 99 i ani centa więcej. Tu od razu muszę zauważyć, że w ostrym słońcu wskazania przyrządów są mało czytelne.
Dopiero po uważnym obejrzeniu “zegara” pod światło, dotarło do mnie, że w sekcji prędkościomierza jest miejsce na tylko dwie cyfry. Można więc uznać, że psychologiczna granica setki jest jak najbardziej do osiągnięcia, ale żeby to udokumentować, będziecie potrzebowali smartfona z GPS. Oraz kuracji odchudzającej, jeśli podzielacie moje podejście do gastronomii, gdyż...
Miękkie podbrzusze
… gdyż Honda Monkey, sama ważąca tylko 107 kg, kocha pięknych, młodych, a przede wszystkim szczupłych użytkowników. Z tylnego błotnika straszy naklejka, grożąca wyimaginowanym palcem - “maksymalna waga kierowcy i bagażu: 105 kg”. Szybki rachunek sumienia… mam w końcu w domu maszynę, która w trzy sekundy startuje do setki i jest to waga łazienkowa. No cóż, z kaskiem, plecakiem, odzieżą motocyklową i ciężkim poczuciem humoru, skazałem biednego małpiszona na dźwiganie ok. 120 kg. Cóż, życie na krawędzi (zawału).
Co zrobił ten piękny motocykl, przygnieciony workiem ziemniaków ubranym dla niepoznaki w srebrny kask? To, co zrobiłby każdy, przywalony obowiązkami ponad jego siły. Przysiadł jak pracownik biurowy pod trzydziestoletnim kredytem i toksycznym przełożonym. Na zdjęciach doskonale widać stan amortyzatorów w trybach “z Bartnikiem” i “bez Bartnika”. Skok zawieszenia, wynoszący ok. 100 mm z przodu i z tyłu, to jest w tym przypadku, proszę państwa, bardzo krótki skok do basenu bez wody.
Przód również jest mięciutki i przy hamowaniu malowniczo buja motocyklem. Monkey zatrzymuje się jednak bardzo sprawnie, a w zakrętach trzyma linię. W stosunku do poprzednika znacząco poprawiono układ hamulcowy. Teraz na obu 12-calowych kołach pracują pojedyncze tarcze, a przednia współpracuje z nowoczesnym ABS-em.
Spodziewałem się takiej reakcji zawieszenia na moją postać doczesną, więc nie robię afery. Dziesiątki firm akcesoryjnych z pewnością chętnie zaoferują twardsze sprężyny do nowego Monkeya, tak, by nawet najlepiej odżywieni fani mogli skorzystać z jego uroków. W końcu mała Honda to od lat jeden z najchętniej przerabianych jednośladów. Aż prosi się o kilka dodatków, nie tylko poprawiających właściwości jezdne, ale też podkreślających jego jajcarski charakter.
Nie tylko gadżet
Wydawałoby się, że taki mikrus może być jedynie sympatyczną ciekawostką. Tymczasem jest to pełnoprawny, bardzo praktyczny motocykl - zwłaszcza w mieście. Bez trudu przeciska się nawet przez najwęższe szczeliny, podjeżdża pod krawężniki i dzielnie pokonuje odcinki szutrowe. Ma bardzo wygodną kanapę, wysoko umieszczoną kierownicę i sensowny układ podnóżków.
Zbiornik paliwa o pojemności zaledwie 5,6 litra pozwala na przejechanie ponad 200 km. Jest to motocykl jednoosobowy, seryjnie pozbawiony możliwości przewozu bagażu - trzeba więc zdać się na plecak. Wśród elementów akcesoryjnych znajdziemy natomiast bardzo stylowy, chromowany bagażnik.
Maluch klasy premium
Honda Monkey jest piękna i znakomicie wykonana. Jest też Hondą, czego skutek jest łatwy do przewidzenia - jej cena powoduje nerwowe drgania powieki nie tylko u studentów. Aby wejść w posiadanie tego pojazdu, trzeba wyjąć prawie 17 tysięcy zł. Jest to więc propozycja zdecydowanie w segmencie premium.
W zamian otrzymamy motocykl niepowtarzalny, rzucający się w oczy, bardzo dobrze jeżdżący i radzący sobie w mieście. Honda Monkey budzi sympatię otoczenia dokładnie taką, jak szczeniak wyprowadzony na pierwszy spacer do parku - zostaje błyskawicznie otoczona przez uśmiechnięte twarze z maślanymi oczami. To nieco ponad 100 kg czystych i wyłącznie pozytywnych emocji.
Dane techniczne
silnik: | Chłodzony powietrzem, 1-cylindrowy, 4-suwowy, 2-zaworowy, SOHC |
pojemność skokowa: | 125 cm3 |
moc: | 9,4 KM (6,9 kW) / 7000 obr./min. |
moment obrotowy: | 11 Nm / 5250 obr./min. |
system paliwowy: | wtrysk elektroniczny PGM-FI |
system chłodzenia: | powietrze |
rozrusznik: | elektryczny |
skrzynia biegów: | manualna, 4-stopniowa |
sprzęgło: | wielotarczowe, mokre |
rama: | stalowa typu backbone |
zawieszenie przednie: | Widelec teleskopowy odwrócony, skok 100 mm |
zawieszenie tylne: | Wahacz z dwoma amortyzatorami, skok 104 mm |
hamulec przedni: | 220 mm, pojedynczy tarczowy, ABS |
hamulec tylny: | 190 mm, pojedynczy tarczowy |
opona przednia: | 120/80-12 65J |
opona tylna: | 130/80-12 69J |
systemy dodatkowe: | ABS |
długość/szerokość/wysokość: | 1710 x 755 x 1029 mm |
rozstaw osi: | 1155 mm |
masa: | 107 kg |
zbiornik paliwa: | 5,6 l |
zużycie paliwa: | ok. 2 l/100 km |
prędkość maksymalna: | ponad 100 km/h |
|
Komentarze 1
Poka¿ wszystkie komentarzeBardzo sympatyczna zabawka, tylko z cen± odrobinê przesadzili - o jakie¶ 10 000z³. Za 8300z³ mo¿na kupiæ w salonie Benelli Tornado Naked 125, podobny sprzêt, tylko w wydaniu nowoczesnym.
OdpowiedzTo kup sobie tego Keewaya pod mark± Benelli. Droga wolna.
OdpowiedzZ przyjemno¶ci±.
OdpowiedzObra¼ siê... ;)
Odpowiedz