Wjeżdżamy na chwilkę z powrotem do Macedonii. Nie ma już syfu, jak w Albanii (jednak można) – widać, że ten kraj chce czerpać zyski z turystyki. W centrum zwiedzamy stanowiska archeologiczne, w tym cerkiew, która jest wiernym odzwierciedleniem pierwowzoru, po którym zostały tylko oryginalne fundamenty. Jeżeli tak odbudują pozostałą część obecnego terenu wykopalisk, na brak turystów nie będą narzekać. Kupiliśmy kilka pamiątek z Macedonii (naprawdę trzeba pomyśleć o jakimś dodatkowym kufrze na takie pierdoły) i z powrotem do Albanii. Drogę z Korczy do Elbasan pokonujemy podziwiając panoramę gór. Po drodze zatrzymujemy się na bazarku i spotykamy Albańczyków nieźle władających naszym językiem. Rozmawiamy chwilkę, wszyscy znają nasze narodowe przekleństwa na k...
Zjazdy, wjazdy, podjazdy, zjazdy, panorama gór i wszechobecne...schrony. Te grzybki to wymysł ich dyktatora - E. Hodży, każda rodzina miała mieć swój schron, by odpierać ataki z Zachodu. Było ich ponad 3 miliony, do dziś zachowało się ok. 700 tysięcy. Paskudzą krajobraz i są dziwną atrakcją dla turystów lub dla samych Albańczyków, a młodzież upodobała je sobie jako miejsca bezpiecznej utraty dziewictwa (po wszystkim taki schron nosi imię ukochanej)! Stoją wszędzie, nawet w morzu i na plaży. Zmierzamy do nadmorskiego portu nad Adriatykiem - Durres. Jesteśmy pod palmami! Strzelamy fotki, znajdujemy jakiś parking i lecimy wykąpać się w albańskim Adriatyku, woda słona, wiadomo z odpowiednią temperaturą.
Jedziemy w Vore i tu zdarza nam się nieprzyjemna i uciążliwa sytuacja - jest bardzo wysoki podjazd i jeden z naszych kolegów w jakiś sposób łapie wywrotkę na jakiejś dziurze. Leży rozłożony na środku dogi i jęczy, sytuacja nerwowa, stajemy, podnosimy maszynę, zwlekamy kolegę na bok. To zdarzenie widział właściciel pobliskiego sklepu ze składem hydraulicznym. Jesteśmy niedaleko stolicy Tirany. Właściciel szybko przynosi lód i obkłada koledze kolano. Za chwilę pojawia się policja i zaczyna się dogadywanie w różnych językach. Koledze kolano puchnie - nie ma rady, musimy dotrzeć do jakiegoś szpitala po pomoc. Z pomocą przychodzi właśnie Dunga - ten od sklepu, pomaga bezinteresownie, wykonuje setkę telefonów do córki, załatwia nam taksówkę do szpitala oraz pozwala nam zostawić motocykle na noc w swoim składzie.
Jedziemy do Tirany, Henio jęczy, szpital patroluje wojsko i ciężko tam wjechać. Wpuszczają nas w końcu, rozmawiamy po angielsku z lekarzem, robią zdjęcie rtg - zerwane ścięgna, ale nic nie połamane, ufff. Boli jednak nadal, jak tu jechać motocyklem? Przecież trzeba się podpierać, stawać itd. Najpierw chcą Henia zagipsować, wtedy już całkiem kaplica - zostaje tylko samolot, a jeszcze kiedyś trzeba wrócić po motocykl. Kolega na własne życzenie rezygnuje z gipsu, kupujemy specjalną opaskę uciskową na kolano za 40 euro.
Jakieś maści, tabletki i zwiedzamy Tiranę. Naprawdę trzeba mieć jaja, by tu jeździć! Z Dungą szukamy noclegu, zaprowadził nas do hotelu Ambasador - 150 euro za noc, dziękujemy również w kilku podobnych miejscach. Wpadam na pomysł, by podjechać do polskiej Ambasady, w jakiś sposób chyba powinni nam pomóc...
Jest już naprawdę późno, wreszcie otwiera nam Polski Pierwszy Sekretarz Ambasady RP w Tiranie - Konsul P. Wojciech Baranowski. W skrócie przez płot wyjaśniamy zaistniałą sytuację, zostajemy poproszeni dalej, na salony. Tam w głównym pomieszczeniu zostajemy najpierw spisani - taka procedura, później raz jeszcze opisujemy sytuację i pytamy co może dla nas zrobić ambasada? Chcieliśmy przenocować, nawet na holu, miejsca dużo, ale nic z tego, ambasada to nie turystyczne schronisko. Dostaliśmy pomoc w postaci tłumacza, telefoniczną, ale zawsze to pomoc. Konsul polecił nam hotel Kruje - tam gdzie goście polscy nocują, cena przystępna. Do naszej rozmowy dołączyła za chwilkę żona Konsula i ugościła nas herbatką i kanapkami. W rozmowie z nami Konsul stwierdził:” Panowie naprawdę dobrze, że Was widzę, ale przyjazd do tego kraju nie był zbyt dobrym pomysłem!” Opowiedział nam wiele ciekawostek, np.: że w roku 1991 zarejestrowanych było w Tiranie 21 samochodów! Albańczycy po upadku reżimu socjalistycznego naprawdę dokonali skoku cywilizacyjnego, przesiedli się z osłów na stare mercedesy. I obecnie na kilka milionów ludzi prawie wszyscy jeżdżą bez prawka. Wynik głosowana w wyborach prezydenckich w Tiranie... proszę bardzo: J. Kaczyński - 12 głosów, B. Komorowski - 25 głosów.
Dziękujemy za miłe przyjęcie i kierujemy się do naszego hotelu tuż za rogiem. W recepcji regulujemy należność 75 euro i człapiemy na ostatnie piętro, chyba 4. Dla nas zdrowych to nie problem, ale kolegę trzeba wciągać bardzo ostrożnie. Nasze samopoczucie jest takie sobie, najważniejsze, że mamy gdzie spać, czekamy co dalej z decyzją Henia i jego zdrowiem, czy wraca samolotem, czy przyjedzie lawetą? Czy też znajdzie tyle sił i samozaparcia, by kontynuować rajd? Znalazł! Jedziemy! Nasz kierunek to Kruje, taki albański Kraków. Po drodze, jak to w Albanii, wszystko wywrócone do góry nogami, ale jedziemy! Jedziemy krętą drogą, już na miejscu zwiedzmy Zamek Skondenberga. Na miejscu spacer brukowanymi uliczkami, wzdłuż których są sklepiki z souvenirami. Zakupuję albański koniak. Ci, co go pili, wychwalali ten oryginalny smak! Stamtąd strzała do Shkoder na drewniany most, który jest jednocześnie przejściem granicznym, przejeżdżamy go, a właściwa granica troszkę dalej i jesteśmy w Czarnogórze!
Docieramy do Baru - tam parkujemy motocykle pod palmami, a sami wskakujemy do Adriatyku i tak za każdym razem w każdym państwie, w którym jest to możliwe. To już droga powrotna do Polski, ale dużo jeszcze przed nami. Droga nad samym morzem to wysoko to nisko, to łagodnie, to znów ostre klify wybrzeża, fajnie się jeździ znowu serpentynami. Objeżdżamy Fiord Kotorski, który jest w rzeczywistości zatoką. Od razu pojawiają się skojarzenia z Norwegią. Tu też nocujemy na kempingu, jako że ciągle gorąco, kąpię się sam wieczorem w lodowatej wodzie. Rano śniadanko i jedziemy podziwiając piękno Dalmacji, np.: wyspę św. Stefana.
Dojeżdżamy do Dubrovnika, to już Chorwacja. Mówią o niej Perła Adriatyku - pełno turystów i korków, nie podciągniesz w wakacyjnym tłoku. Parkujemy motocykle i ruszamy na Stare Miasto, które ma coś w sobie, wąskimi uliczkami schodzi się w dół i w dół, po obu stronach galerie, sklepiki, jest i centralny bazar z egzotyczną, jak dla nas żywnością. Kamienna posadzka wyszlifowana milionami par obuwia ciekawie wygląda nocą - główny deptak Dubrovnika. Ja zaszyłem się w kafejce internetowej i chłodziłem się! 1 euro za 15 minut, najdrożej na całej trasie. Zaraz po tym wyjeżdżamy z Dubrovnika, podprowadza nas ktoś za miasto i jedziemy znowu podziwiając wybrzeże, by w końcu gdzieś w zaciszu po raz kolejny skorzystać z okazji kąpieli.
Z Chorwacji nasza droga prowadzi do Sarajeva - to już Bośnia i Hercegowina, ale po drodze jest Medjugorie i Mostar. Wiadomo, Medjugorje miejsce objawień Maryjnych, dla wierzących. Kościół katolicki tych objawień ani nie potwierdza ani nie zaprzecza, objawienia ciągle trwają, ale lepiej niech wypowie się ktoś bardziej rzeczowy. Mnie się nie podoba to co zostało zrobione z tym miasteczkiem, istne targowisko próżności, wszędzie do kupienia miliony obrazków, różańców - to razi. Z drugiej strony nic w tym dziwnego, przyjeżdżają tu miliony ludzi i siłą rzeczy te miejsce musiało ulec skomercjalizowaniu. Zwiedzamy miasteczko i kościół, zatrzymujemy się na obiad w pizzerii. Po posiłku ruszamy na Górę Objawień, zjeżdżając z niej, szczęśliwie mylę drogi, dzięki czemu wybiega przed restaurację kelner i wymachuje kamerą Henia, której to zapomniał zabrać! Chłop zostałby bez kamery, aparat został gdzieś w Karpatach...
Po drodze mamy Mostar, pięknie ulokowane miasteczko, gdzie od wieków muzułmanie żyli po jednej stronie rzeki Neretwy, a Chorwaci po drugiej. Niestety gdy nienawiść wrosła w serca braci i była wojna domowa w byłej Jugosławii, most zniszczono (choć stał 400 lat), na szczęście po wojnie odbudowano go z powrotem. W Mostarze jest jeden meczet pod patronatem UNESCO. Spotykam muzułmanki z Danii, rozmawiamy o tym kraju, mówię że tego roku tam byłem! Wspólne fotki i schodzimy do naszych motocykli, które zaparkowaliśmy w drink barze zostawiając kluczyki i wszystkie toboły! Zjeżdżamy z Mostaru, kierując się na Sarajewo. Po drodze poinformowani wpadamy na zlot motocyklowy i dostajemy blachy Bałkańskich Tygrysów.
Nocujemy w pobliskim motelu. Rano coś na ząb i mkniemy do Sarajewa. Miasto w górach, bikersi i samochodziarze maja specyficzny styl jazdy. Mówi się, że kto jeździł po Sarajewie, to da radę już wszędzie. Oczywiście jedziemy główną ulicą Aleją Snajperów, to przy niej jest cmentarz ofiar snajperów z wojny domowej. Trafiamy na słynny Bascarskij Bazar, tu przyjeżdżały karawany z całego świata. Najdroższe pamiątki były w Sarajewie, nie w Dubrowniku. Nad miastem królują loga z olimpiady. Wyjeżdżamy z miasta na Zenicę, do którego prowadzi nas lokalny biker, więc płynnie i szybko po torowiskach tramwajowych znajdujemy właściwą drogę. Po drodze zobaczyliśmy Twierdzę Maglaj i skręciliśmy, by ją zobaczyć. Takim stromym podjazdem to ja w życiu nie jechałem! Może za krótko żyję? Motocykle prawie dęba! Jeden błąd i leżymy szorując tyłkiem całą drogę w dół! Ostrożnie zawracamy i powoli zjeżdżamy. Udało się, ale strach nas znowu obleciał. Na dole zakupujemy arbuza i zjadamy go gasząc pragnienie.
W miejscowości Dakovo zatrzymujemy się pod domem rodziny chorwackiej i za zgodą rozbijamy się w ogródku. Jutro Węgry i można powiedzieć, że nasza wyprawa się powoli kończy. Szekszrad, nie pamiętam czy to dokładnie tu, ale kolega Henio na stacji paliw odkrył, że nie ma tylniego hamulca, skończyły się klocki i hamujące żelastwo doprowadziło do rozwalenia tarczy hamulcowej. Więc Henio odkręca tłumiki, podwiązuje zacisk i na jednym hamulcu wraca do Polski. Rozstajemy się pod obwodnicą Budapesztu, gdzie krążę ze 2 godziny, bo jak się pogubi wjazdy i zjazdy, to się człowiek kręci w kółko. Szukam zjazdu na Słowację i ciągle go nie widzę. W końcu podjeżdżam do panów policjantów na eFJoteRkach, którzy rozrysowują mi mapkę, gdzie mam zjechać. Okazuje się, że to ten sam kierunek, co na Ukrainę. Tyle, że nie jest to nigdzie napisane! Ok, znalazłem i lecę na Bańską Bystrzcę, na Słowację. Znów wolno i dobrze - jest lotna brygada, która trzepie radarem na kilka kierunków. Z Bańskiej Bystrzycy przez Tatry wracam do Polski - jestem w Rabce, gdzie nocuję w jakimś szkolnym ośrodku, za całkiem przyzwoitą kasę.
Rano pobudka, śniadanko i cel - Augustów! Dobrze się jedzie, jestem w Krakowie i wszystko rozkopane pewnie przed Euro. Nie mogę przeciskać się, bo na budowach trzeba uważać. Wykaraskałem się jednak i obrałem trasę Kraków – Lublin – Białystok - Augustów. Najgorsze drogi tego odcinka prowadzą do Lublina i troszkę na północ, za to później już strzałka. W Augustowie przywitał mnie Jur i Viconia20. Dzięki! Pamiątkowe zdjęcie z flagą Albanii, na Rynku Zygmunta Augusta i do domu! Porządnie się doszorować!
Podsumowanie 6.500km, bezawaryjnie [drobne ryski to wina mojego nieumiejętnego parkowania w górach, ale te ryski zostają na pamiątkę, gdy ktoś spyta, gdzie byłem:)]. Przejazd bez mandatu! Sprawdzenie własnych umiejętności, jako motocyklisty, poznanie wielu kultur, zobaczenie skrawka Europy południowej, no i oczywiście radość z jazdy!
Czasem ogromne zmęczenie, teraz oglądanie zdjęć i wspominanie z satysfakcją każdego przejechanego kilometra.
Podziękowania - Wszystkim tym, którzy podzielili się wiedzą i doświadczeniem przed podróżą na innych forach internetowych, Kolegom, którzy ze mną jechali. Ludziom dobrej woli, nie zabrakło ich na szczęście po drodze. Opatrzności, że czuwała nad Nami!
Relacja dedykowana jest Dorotce, która rzeczy niemożliwe załatwia od ręki, na cuda każe czekać :)
Pozdrowienia Wszystkim Czytającym!
|
|
Komentarze 9
Pokaż wszystkie komentarzeSzacun za relacje i dla gościa z "zwichrowaną" nogą. Fajnie, że komuś jeszcze się chce pisać relacje.
Odpowiedzzaiste pięknie :)
Odpowiedzyghmmmm.... znajoma rejestracja :) , pozdrawiam
OdpowiedzWow! Świetnie się czytało. ;) Pozdrawiam.
OdpowiedzŚwietna wyprawa! Gratulacje! Byc może zachęci innych motocyklistów do wyjazdu w te strony
OdpowiedzCześć Myślę że warto było by podpisać zdjęcia - było by to wielką pomocą dla osób, które nie znają Bałkanów :) Pozdrawiam
Odpowiedz