Amerykański sen - wyprawy po Ameryce Północnej
Amerykański sen polskiej motocyklistki trwa! Weronika Kwapisz realizuję samotną wyprawę po Ameryce Północnej na Triumphie Bonnevillu. Zapraszamy do przeczytania krótkiej relacji z pierwszych dwóch tygodni podróży.
Właśnie minął drugi tydzień odkąd wspólnie z Bonnevillem pokonujemy drogi Ameryki Północnej. Na liczniku wybiło już 3 000km. Choć pierwsze kilometry nie były łatwe, jazda w deszczu, po ciemku, przyzwyczajenie się do bagażu. Jednak od momentu, kiedy wskoczyliśmy z Bonnim na Skyline Drive jakby coś zaskoczyło, a może zaiskrzyło? Trasa Skyline Drive jest o tyle trudna, że obowiązuje tam ograniczenie prędkości do 56km/h. Są szaleńcy, którzy się tym nie przejmują, ale Rangerzy stoją na straży i studzą zapał bardzo wysokimi mandatami rzędu 500$. Dodatkowo trzeba uważać na zwierzęta, wiewiórki (dowcipnisie przebiegające w tą i nazad), nie wspominając o sarnach, a także niedźwiedziach czarnych. Bliskie spotkanie z nimi już nie byłoby takie przyjemne, jak z futrzastą „Basią”.
Trasy w Stanach są bardzo zadbane i kusi wszystkich możliwość odkręcenia manetki. Z drugiej strony otacza nas tyle wspaniałych widoków, że szybka jazda byłaby grzechem, bo nic innego prócz żółtej wstęgi nie wpadłoby nam w oko. A tak tu przepaść, tam wodospad czy sarna, aż dostaje się zawrotów od ciągłego obracania głową, bo ile razy można się zatrzymać, aby zrobić kolejną fotkę.
Przez Appalachy przebiega także inna bajkowa trasa „Blue Ridge Parkway”, która wije się w górach przez 750km, aż do samego Cherokee w Północnej Karolinie. I przyznam, że Triumph świetnie spisywał się na jej zakrętach, chyba duszą bliżej mu do motocykla sportowego, niż opasłego choppera. No i tutaj mogliśmy się „rozpędzić” do 72km/h.
Oczywiście przejeżdżając przez Północną Karolinę nie mogłam odmówić sobie i Bonniemu przyjemność przejechania przez Park Narodowy Great Smoky Mountains, który wpisany jest od 1983 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Park jest przepiękny, ale wisienką na torcie jest trasa Deals Gap zwana też „Tail of the Dragon” (tłum. „Ogon smoka”). Na odcinku 11 mil pokonujemy 318 zakrętów!! Jest to niesamowite przeżycie, które mogę porównać do przejechanej przeze mnie Trasy Transfogarska w Rumunii czy Drogi Trolli w Norwegii. Jedyne, na co trzeba uważać to na wariatów i niekoniecznie w samochodach czy na motocyklach (w krótkich spodenkach z papierosem w zębach), ale na gości w ciężarówkach, którzy od czasu do czasu nie wiedząc, czemu postanawiają przejechać tą cholernie krętą drogę z kilkunastu metrową naczepą. Na wszystkich czeka „drzewo wstydu” na którym zawieszane są różne części, które odpadły przy wywrotce. My na całe szczęcie do tej choinki nic nie dorzuciliśmy.
I tak łykamy kolejne kilometry asfaltu czekając na następne przygody i piękne widoki, których tutaj nie brakuje. Jedynie pogoda płata figle, bo temperatura przypomina piekarnik i sami miejscowi są zszokowani, a przecież to dopiero wiosna…
Chciałabym też wspomnieć o ludziach, bo bez kilku wspaniałych osób nie udałoby mi się przetrwać na tym kontynencie, bo co tu dużo mówić wyprawa jest na „extra, extra low budget”(chyba nie muszę tłumaczyć). I tak swoje domy oraz serca jak na razie otworzyli przede mną: Monika (NYC), Siri, Iris i Mike (Baltimore), Natalia i Victor (Arlington), rodzina Driver (Harrisonburg), Jacob i Sarah (Buena Vista), Heather (Boone), Marcin i Eliane (Sylva), Ray i Karin (Nashville). Dziękuję Wam z całego serca!!
Aby być na bieżąco z najnowszymi komunikatami z trasy zapraszam do śledzenia bloga: www.ridingacross.com oraz profilu wyprawy na Facebooku
|
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzeJak wiesz im blizej zachodu tym coraz cieplej. W takich deszczach dałaś rade więc reszta to pestka :))
Odpowiedz