Amazonia i wenezuelskie bezdro¿a na motocyklu
Znalazłem się na drodze z moją piękną Brazylijką na motorze. Jak opowiadałem w poprzednim rozdziale, poznaliśmy się i zakochaliśmy się w sobie w małej wiosce w środku Brazylii i chociaż nie udało nam się przekonać jej ojca, że to dobry pomysł, wyjechaliśmy, aby spróbować siły naszej miłości w drodze.
Zajechaliśmy do Caruarú, jednego z miast na północnym wschodzie Brazylii, gdzie intensywnie, przez trzydzieści dni celebruje się święto São João (Świętego Jana). Zatrzymaliśmy się tam na kilka dni, by sprzedać nasz towar przejezdnym i zebrać trochę pieniędzy na dalszą podróż.
Kiedy poznałem Glaucię pomyślałem, że dobrze będzie kontynuować podróż w towarzystwie. Po sześciu miesiącach podróży w samotności pragnąłem przeżywać te chwile w dobrym towarzystwie i móc mieć z kim je wspominać w przyszłości. Jednakże z upływem dni zacząłem odczuwać, że ziszczenie mojego marzenia było zagrożone. Mały 125cm
3
motor, na którym chciałem dojechać do Australii był zanadto przeciążony wożąc nowy ciężar w postaci Glaucii i jej bagażu. Pieniądze uciekały w przyspieszonym tempie, gdyż poza tym, że było nas dwoje, czułem się teraz odpowiedzialny też za nią i nie mogłem spać gdziekolwiek i jeść niezbędnego minimum. Nie mogliśmy już spać w kwaterach strażaków, ani jeść na kolację owsa z mlekiem.
Stało się tak po upływie miesiąca wspólnej podróży z Glaucią, podczas gdy przemierzaliśmy ostatnie kilometry dojeżdżając do miasta Fortaleza, mój umysł nie pozwalał mi o tym myśleć. Zdałem sobie sprawę, że w głębi dużo silniejszą była chęć osiągnięcia mojego celu, niż podróżowanie w towarzystwie. Nie byłem jeszcze na to gotowy i potrzebowałem dalej jechać sam, aby walczyć z trudnościami, które stawały mi na przeszkodzie. Tak czy owak, zawarłem z nią układ zanim wyruszyliśmy w podróż: dojeżdżając do miasta Fortaleza mięliśmy podjąć decyzję, czy będziemy kontynuować podróż razem, czy nie.
Zbliżaliśmy się do miasta i wiedziałem, że będę tam musiał podjąć jakąś decyzję, ponieważ jeśli ciągle byśmy się oddalali, nie byłoby powrotu. Dojechaliśmy do nadmorskiego pasażu, usiedliśmy na chodniku i powiedziałem jej: "Strasznie mi przykro Glau, nie możemy tego dalej ciągnąć". Wpadliśmy w straszny szloch i nie mogliśmy się pocieszyć przez przynajmniej pół godziny. Kupiliśmy bilet autobusowy i Glaucia wróciła do swojej wioski.
Dzisiaj myślę, że być może byłem trochę egoistą i nieodpowiedzialny i że razem też mogliśmy to osiągnąć, ale to było to, co podyktowało mi moje serce w tamtej chwili, a to ono zawsze było moim najlepszym doradcą. Dlatego też nie żałuję tej decyzji.
Aby szybko pozbyć się smaku tego gorzkiego doznania, znów wyruszyłem w drogę, a wiatr osuszył moje łzy. Przejechałem jedną z najładniejszych prowincji Brazylii: Ceará. Postanowiłem dojechać aż do pewnej ukrytej plaży, do której dotrzeć można tylko i wyłącznie przemierzając wydmy pojazdami z napędem 4 x 4.
Kiedy słońce już zachodziło, dojechałem do wioski rybaków, skąd pojazdy wjeżdżają w piaszczystą drogę, aby dotrzeć do wioski, którą chciałem odwiedzić. Spuściłem powietrze z kół i wjechałem na plażę. Piasek był strasznie miękki i sporo kosztowało mnie jazda przez te parę kilometrów do wydm. Strasznie ciężko było znaleźć drogę wjazdową między zboczami piasku. Zaczekałem, aż będzie przejeżdżał któryś z Land Roverów, które przewoziły turystów, ale o tej porze już nie jeździły. Bałem się utknąć między wydmami nocą z tak małą mocą w moim motorze, tak więc zdecydowałem się wrócić następnego dnia. W drodze powrotnej, w wiosce rybaków odkryłem, że przednia opona była zupełnie płaska, ale rozwiesiłem hamak na słupkach na plaży i tam spędziłem noc.
Następnego dnia rozmontowałem koło i znalazłem ogromną rybią ość przeszywającą oponę. Przeszedłem kilka kilometrów z kołem, aż znalazłem miejsce, gdzie mógłbym je naprawić i po rozwiązaniu tego problemu podjąłem kolejną próbę dotarcia do Jericoacoara. Tym razem łatwiej było znaleźć ślady na piasku, ale mała moc silnika zmuszała mnie do szybkiej jazdy, aby nie zapaść się w wydmy, co powodowało silne kołysanie obciążonego tyłu motoru. W końcu doprowadziło to do spektakularnego upadku. Później musiałem ściągnąć cały bagaż, podnieść motor, załadować go i ponownie spróbować. Cały ten wysiłek został zrekompensowany przez tamtą pierwszorzędną wioskę z piaszczystymi ulicami pośrodku rozpościerających się wydm.
Wyjazd z Jericoacoara był równie trudny, przemierzając dziesiątki kilometrów przez plażę i przecinając rzeki w małych rowach zrobionych przez dzieci, które palami tworzyły łoże rzeki.
Przebyć Amerykę Południową przez wybrzeże Atlantyku to bardzo zabawna trasa, ale również najdłuższa i najtrudniejsza. Tym razem pojawiła się nowa przeszkoda na drodze: największa rzeka świata. Ponad tysiąc kilometrów Amazonki powinienem przebyć, aby dotrzeć do Manaos, ogromnego miasta w puszczy, skąd prowadziła droga do Wenezueli. W ciągu trzech dni znalazłem firmę, która zasponsorowała transport motoru na jednej z tratw, które przewożą dziesiątki ogromnych ciężarówek do tego przemysłowego miasta. Ja sam podróżowałem przez pięć dni na statku pasażerskim podwójnie przeładowanym, zapchanym hamakami, gdzie wszyscy spaliśmy z łokciami sąsiadów w żebrach. Do tego bólu należy dołożyć, straszne rozwolnienie, które towarzyszyło mi podczas całej podróży, spotęgowane przez stres związany z meczem Argentyna - Brazylia, który leciał w telewizji na statku, w którym to meczu mój kraj przegrał w ostatniej sekundzie. Argentyńczyk w środku Brazylii po straconym meczu futbolowym to najgorszy koszmar z możliwych. Miałem jedynie ochotę podpalić statek i uciec do puszczy.
Rzeka zrobiła na mnie wrażenie, zarówno przez swoje niezwykłe wymiary, jak również przez rozwinięte miasta na jej wybrzeżach, których nigdy się nie spodziewałem pośrodku amazońskiej dżungli. Dojechaliśmy do Manaos, największego z tych miast, gdzie został wyprodukowany mój motor. Odwiedziłem linię montażową Yamaha, a później po prawie ośmiu miesiącach opuściłem ze łzami w oczach ten cudowny kraj. Sporo mnie kosztowało rozstanie z portugalskim, melodyjnym językiem, w którym mówiłem nie kontrolując się do Wenezuelczyków, kiedy wjechałem do tego nafciarskiego kraju.
Przyszło mi przeżyć intensywne dni w Wenezueli. Po wypełnieniu wszystkich formalności na granicy, zadokowałem się w Parku Narodowym Canaima, pośrodku Gran Sabana, w miejscu ekstremalnie magicznym, gdzie przeszywa cię nienaturalna energia, kiedy przemierzasz jedyną dostępną drogę. Miejsce należy do tubylczych plemion i od drogi rozchodzą się nieskończone ilości kamienistych dróg, które później gubią się na pofałdowanych i skalistych połaciach. Nie mogłem się oprzeć temu silnemu czarowi i zdecydowałem się przebyć te wszystkie drogi, napotykając na nierówności, wszelkiego rodzaju rzeki, ścieżki między skałami, które ciągną się w nieskończoność, wzmagając ciekawość, co będzie się kryć za kolejnym wzniesieniem.
Jak się okazało, moje wędrówki przez te skaliste drogi spowodowały przebicie tylnej opony. Pośrodku parku opona przebiła się pierwszy raz. Byłem pośrodku nicości na bocznej drodze. Zepchnąłem motor na drogę i zacząłem szukać w torbach narzędzi. Nie miałem niczego. Ani dętki, ani łatek, ani pompki. Zaskoczyła mnie ta sytuacja całkowicie. Nie miałem innej możliwości jak tylko ściągnąć koło, schować motor za drzewami i czekać, aż ktoś będzie przejeżdżał. Jakiś kierowca zawiózł mnie z kołem na posterunek policji, gdzie ją naprawiłem, jak tylko mogłem. Ten wspaniałomyślny kierowca, zawiózł mnie z powrotem do miejsca, gdzie zostawiłem motor i skąd mogłem kontynuować podróż z tą prowizorycznie naprawioną oponą. Atakowała mnie silna grypa. Nie mogłem przestać kichać do kasku, kiedy prowadziłem motor, co sprawiało, że czułem się strasznie źle. W akcie desperacji zatrzymałem się przed drzwiami jednostki wojskowej pośrodku pola. Powiedziałem żołnierzom, że pilnie potrzebuję pomocy lekarskiej i po długim oczekiwaniu, przyszła do mnie pielęgniarka ze szwadronu.
Z trochę lepszym humorem postanowiłem kontynuować moją podróż. Mój spokój nie trwał długo, ponieważ kolejny raz złapałem gumę. Nie miałem jeszcze środków, żeby ją naprawić, więc musiałem powtórzyć poprzednie kroki. Ukryć motor, ściągnąć koło, poprosić o podwiezienie do najbliższej wioski, naprawić koło, wrócić, założyć je i kontynuować podróż. Jak bym nie zmieniał pozycji dętki i wkładał kawałki kauczuku dla ochrony, opona uszkadzała się raz za razem. Złapałem gumę jeszcze trzy razy i trzy razy ta sama procedura! Wsiadłem na prom na Wyspę Małgorzata i tam kupiłem nową oponę i coś, czego nigdy nie powinno zabraknąć podróżnikowi na motorze: zestaw naprawczy.
Ale na tym nie kończyły się komplikacje. Kiedy jechałem przez szalone miasto Puerto de La Cruz, pewna dziewczyna otworzyła gwałtownie prawe drzwi taksówki, która jechała po mojej lewej stronie. Na szczęście nie dotknęła mojej nogi, ale zakleszczyła je w mojej tylnej torbie. Przeleciałem przez motor, który roztrzaskał się o zaparkowaną bagażówkę. Aluminiowa walizka zdeformowała się, ale policjant, który widział zdarzenie, zobligował taksówkarza do zapłacenia za szkody.
O tym, co się wydarzyło w groźnej Kolumbii, jak przebyłem Morze Karaibskie na żaglowcu, który zostawił mnie samego na tubylczej wyspie i o pozostałych przygodach w Ameryce Środkowej opowiem wam w następnym rozdziale. W międzyczasie czekamy na was na
www.re-moto.com
, gdzie mamy dla was wiele informacji i podróżach.
Więcej o podroży i podróżnikach na www.re-moto.com
|
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze