tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Z Europy do Afryki - FETA Trip 2015, część 1
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 950
NAS Analytics TAG
motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Z Europy do Afryki - FETA Trip 2015, część 1

Autor: Bartłomiej Rogowski 2016.02.11, 10:30 Drukuj

Od redakcji: Drodzy czytelnicy! Po wielu ciężkich jesienno-zimowych dniach słońce powoli przedziera się przez ciemne chmury, temperatura rośnie. Może niektórzy z was już zaczynają planować swoje podróże. Jeśli tak właśnie jest, to w ramach inspiracji prezentujemy poniżej relację Bartłomieja z wyprawy do Afryki. Całość zostanie opublikowana na naszym portalu w trzech częściach.

Część I – francuska gościnność

Mamy zimę, sezon motocyklowy dawno zakończony. Za oknami śnieg przysłania drzewa, mróz nieustępliwie wciska się do okien, natomiast do wiosny wciąż jeszcze daleko. Siedzę w ciepłym pokoju. Mając sobie w zwyczaju popijam ulubioną zieloną herbatę, jednocześnie rozmyślając o kolejnej wyprawie. Wnet, niespodziewanie dostaję informację, iż w tym roku zmuszony jestem pojechać samotnie. Co prawda wcześniej brałem pod uwagę taki rozwój sytuacji, natomiast ciągle miałem nadzieję, że uda się powielić wzorzec sprzed lat. Niestety jak widać, mimo szczerych chęci nie udało się… Po kilku dniach przemyśleń dochodzę do wniosku, iż to musi być jakiś znak. Skoro sprawy przybrały taki obrót, muszę to dodatkowo wykorzystać. Pomysł był bardzo prosty: wybrać się bardzo daleko, w kierunku jeszcze przeze mnie nie znanym. Zwiedzając po drodze maksymalnie dużo, tak aby wyprawa była jedyna w swoim rodzaju, z umiarkowaną dozą szaleństwa.

Jeżdżąc palcem po mapie, po chwili zdaje sobie sprawę, że jeszcze nigdy wcześniej nie zawitałem do Europy Zachodniej. Wiem, to dziwne, ale tak jakoś już w życiu wyszło. Dodatkowo ograniczenia sprzętowe, a więc motocykl sportowo-turystyczny, nie pozwalają mi na zwiedzanie miejsc zapomnianych przez cywilizację, automatycznie ograniczając wyłącznie do asfaltów. W związku z powyższym zdecydowałem - kierunek zachód. Natychmiast po podjęciu decyzji, postanawiam zacząć planowanie całej podróży. Podbudowany pozytywnymi emocjami działam jak nakręcony. Określam osnowę głównych punktów zwiedzania, po czym przechodzę do uszczegóławiania miejsc, skupiając się jednocześnie na doborze najciekawszych tras przejazdu.

Po tygodniu wpadam na kolejny pomysł. A gdyby tak spełnić jeszcze jedno marzenie i przy okazji wybrać się do Afryki? Początkowo poczułem przerażenie, natomiast z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajałem się do tego anormalnego pomysłu, aż wreszcie zatwierdziłem i dodałem trasę biegnącą przez Maroko. Jedną z najbardziej emocjonujących chwil było obliczenie dystansu do pokonania. Gdy tylko oczom ukazały się cyferki 11 tysięcy kilometrów, omal nie spadłem z fotela. Ale odwrotu już nie było, skoro działać to tylko z rozmachem! Później cała liczba urosła o kolejny tysiąc, natomiast myślę, że i tak szacunki były nadzwyczaj dokładne.

Wyznając zasadę „dopnij wszystko na ostatni guzik, bo i tak coś nie wypali” nie miałem łatwego zadania przed sobą. Praktycznie każdą chwilę poświęcałem zgłębianiu wiedzy na temat danego regionu lub kraju, śledząc najnowsze przepisy dotyczące przekraczania granic . W szczególności mam tu na myśli Maroko, gdzie nawet osobiście nawiedziłem ambasadę rozmawiając z ambasadorem na ten temat. Dodatkowo przygotowanie: sprzętu, wyposażenia, niezbędnej dokumentacji, tłumaczeń, ubezpieczeń i kompletu szczepień skutecznie eliminowały nudę. Na szczęście wszystko udało się dopiąć na czas, a sprzęt przygotować do najcięższych warunków.

Tak oto 24. czerwca stał się terminem wyjazdu. Wcześnie rano pobudka, dopakowywanie do końca całego ekwipunku, kilkukrotne sprawdzanie obecności z wcześniej sporządzoną listą. No i jeszcze raz, czy aby na pewno mam wszystkie dokumenty? Nie mogło być mowy o jakiejkolwiek pomyłce czy zapominalstwie. Do tego za oknem przechodził deszcz, który również miał wpływ na zwłokę czasową wyjazdu. Po wszystkich perturbacjach związanych z objuczaniem mojego „żelaznego rumaka”, tuż przed południem wyruszam w podróż. Na rogatkach Białegostoku zza chmur wychodzi słońce, ogrzewając wcześniej sążnie podlaną roślinność. Produkcja endorfin ruszyła, a wiec z „bananem” na ustach kieruje się na południowy zachód Polski. Celem tego dnia, było dojechanie do granicy z Niemcami, do Zgorzelca.

Całość podróży po Polskich drogach przebiegała bez większych przygód. Poza tym pojawiła się smutna wiadomość związana z tym, iż couchsurfing na którego tak liczyłem, niestety nie zadziałał. Powodem były zbyt późno zgłaszane zapytania do hostów. Z drugiej strony jadąc na wyprawie trudno cokolwiek wcześniej zaplanować. Musiałem sobie radzić wcześniej kultywowanym stylem kwaterunku u dobrych ludzi, bądź w miejscach gdzie względnie mógłbym czuć się bezpiecznie. Wieczorem docieram do jednej ze wsi za Lubinem. Widząc, iż się ściemnia, zaczynam szukać potencjalnego miejsca do spania. W moim przypadku ideałem byłby ogrodzony ogród gdzieś przy domach jednorodzinnych. Po przejechaniu kilku miejscowości taki właśnie pakiet udaje mi się odnaleźć. Zatrzymuję się przed jednym z piękniejszych domków w okolicy z frontalnie usytuowanym wielkim ogrodem dumnie kuszący przystrzyżoną, zieloną trawką. Nie tracąc chwili postanawiam odnaleźć gospodarza i zapytać czy mógłbym ewentualnie zatrzymać się na jedna noc.

Tak oto poznaje Adama, przesympatycznego właściciela posesji, który właśnie wykonywał wykończeniowe prace w świeżo wybudowanym domu. Początkowo, dłuższą chwilę zastanawiał się co odpowiedzieć na zadane przeze mnie pytanie. Na całe szczęście pasje łączą ludzi. Głowa rodziny również jeździł kiedyś motocyklem, ale ze względu na budowę domu zmuszony był go sprzedać. Niemniej jednak do dziś turystyczna maszyna chodzi mu po głowie. Kilka minut rozmowy sprawia, iż Adam zgodził się wpuścić nieznajomego podróżnika na swoje włości. Troszcząc się o mój komfort, zaproponował rozbicie obozowiska z drugiej strony ogrodu, gdzie w podobnych warunkach będę miał o wiele mniej hałasu dobiegającego od pobliskiej drogi. Mimo ujadania psa, który nie rozumiał poleceń gospodarza ciągle proszącego o spokój, szybko rozbijam namiot. Prezentuje motocykl Adamowi i jego małemu synkowi jednocześnie opowiadając o szczegółach planowanej wyprawy. Spożywam kolację i zasypiam w przeciągu kilku minut.

Poranek okazał się bardzo rześki. Wszechobecna rosa i niska temperatura nie oddawały poczucia sielanki hotelowego kwaterunku. Wypocząłem o dziwo jak nigdy. Ból pleców dający o sobie znać podczas wychodzenia z przedsionka wskazywał na to, iż podłoże było nierówne... Tak, spałem na kretowisku – ale jak tego wcześniej nie zauważyć lub co naturalne poczuć!? Do dziś nie znajduje odpowiedzi. Po szybkim spakowaniu mojego apartamentu i pożegnaniu się z Adamem ruszam dalej w kierunku Drezna. Dzień był niezwykle słoneczny, a im bardziej na zachód tym bardziej robiło się upalnie. Traktując naszych zachodnich sąsiadów tranzytowo, postanawiam tak szybko jak to możliwe przejechać autostradami do Paryża. Plan przekroczenia tego samego dnia granicy francuskiej powodzi się bez najmniejszych problemów. Po ogarnięciu automatycznych stacji benzynowych oraz sposobu płatności za autostrady w oddali zauważam czerwonobarwny zachód słońca. Poza wyjątkowym, rzadko spotykanym zjawiskiem tak jaskrawej czerwieni na niebie, jednocześnie zdaje sobie sprawę, że to właśnie zachód słońca! Czas szukać lokum na noc…

Zjeżdżam więc na pierwszą stację benzynową aby ustalić dalszą marszrutę i odrobinę odpocząć. Poznaję tam dwóch Polaków, zawodowych kierowców samochodów ciężarowych, którzy doradzają mi aby zjechać z autostrady i maksymalnie zachłysnąć się pięknem francuskiej wsi. Poszedłem za radą ich doświadczenia, zjechałem więc z autostrad, aby ruszyć na podbój prowincji. Chodząc utartymi ścieżkami własnych doświadczeń wschodnio- i południowoeuropejskich wypraw, błędnie podejrzewałem, że jak wszędzie tak i na zachodzie, wyszukanie odpowiedniego miejsca i ugadanie lokalesów to bułka z masłem. Ojjj, jak bardzo się myliłem...

Przejechanie kilku miasteczek i kilkunastu malowniczych wioseczek w poszukiwaniu czegoś w sam raz nie przynosiło oczekiwanego rezultatu. Z jednej strony trudno było kogokolwiek spotkać na ulicy, z drugiej zaś bariera językowa i wszechobecny wstręt do języka Szekspira dawało się we znaki. Jeśli już nawet kogoś spotkałem, to trudno było się porozumieć. Czas więc przestawić myślenie na to „zachodnie”. Trzeba zapomnieć o wiecznej prowizorce. Należało poszukać w pełni legalnego sposobu na nocleg. Pomysł padł na kamping. Jak wiadomo idea niezła, gorzej z jej realizacją. Nie inaczej było i tym razem. Musiałem szybko wpaść na pomysł, jak wyjść z tego impasu. Krótka burza w mózgu i genialne rozwiązanie dociera do mnie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Zadanie niezwykle proste, muszę znaleźć Policję, która lepiej lub gorzej będzie mówiła po angielsku. Jeśli nie poradzą sobie to przez radio skontaktują się z komendą, gdzie z pewnością przetłumaczą moje wołanie o wskazówki. Po kilku kilometrach trafiam zupełnie przypadkowo na patrol drogówki. Szczęście niesamowite, najgorzej, że stali na rondzie. Teraz jak tu się zatrzymać? Człowiek działający pod presją zdarzeń nie patrzy na przepisy ruchu drogowego, tak więc zatrzymuje się zaraz przed ich radiowozem. Jeszcze nie zdążyłem spokojnie postawić motocykla na bocznej stopce, kiedy to w lusterku zauważam zmierzający w moim kierunku patrol. Po krótkiej konwersacji, dowiaduję się, że nieopodal, około 20 kilometrów stąd mieści się upragniony camping. No tak, tylko jak teraz tam dojechać? Funkcjonariusze nie znali dokładnego adresu. Wiedzieli natomiast jak tam dotrzeć. Mało myśląc, podstawiłem im mapę na moim GPS, kliknęli odpowiednie miejsce na niej, a ja wcisnąłem funkcję „jedź tam”.

Zmierzając w kierunku miejsca noclegu, nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo myliłem się, co do tego, że dzień zakończy się po mojej myśli. Tak oto docieram na camping, a dokładnie przed jego bramę. Wokół puste pola uprawne, skrawki lasu i łąki. W dodatku zaczęło się właśnie ściemniać. Po kwadransie okazuje się, że nikogo tam nie ma, a ciągłe trąbienie i mruganie światłami na nic się nie zdaje. Wymęczony całodniowymi przygodami postanawiam wrócić tą samą drogą i rzucić się do snu „na dziko”. Przedtem jednak nie poddając się, ostatni raz próbuje skręcić w pierwsze lepsze podwórze by sprawdzić francuską gościnność. Wywołuje gospodarza, który jak tylko mnie zobaczył szybko pobiegł z powrotem w kierunku domu. Od razu pomyślałem, że przywita mnie patelnią lub inną siekierą. Wystarczy tylko sobie wyobrazić, ktoś dobija się przed 23:00, wysoki, ubrany w czarny kombinezon. Na szczęście moje podejrzenia okazały się niewłaściwie dobrane do sytuacji, bo zaraz za nim przyszedł jego syn. Chłopak biegle władał językiem angielskim więc nie było absolutnie żadnych problemów z dogadaniem się. Pozwolono mi zostać na noc. Miejsce, które mi polecono było prywatnym ogrodem nieopodal domu, z oczkiem wodnym i całą orkiestrą kumkania żab w zestawie. Dodatkowo, była idealnie skoszona trawa, a dookoła unosił się zapach rozgrzanego promieniami słońca świeżego siana. Czego chcieć więcej? Jak w raju!

Podobała Ci się pierwsza część mojej wyprawy? Kontynuacja znajduje się na fanpage’u FETA (From Europe To Africa) Trip. Następna część już za kilka dni!

NAS Analytics TAG


NAS Analytics TAG
Zdjęcia
NAS Analytics TAG
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze
Dodaj komentarz

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Ścigacz.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z komentarzy łamie regulamin , zawiadom nas o tym przy pomocy formularza kontaktu zwrotnego . Niezgodny z regulaminem komentarz zostanie usunięty. Uwagi przesyłane przez ten formularz są moderowane. Komentarze po dodaniu są widoczne w serwisie i na forum w temacie odpowiadającym tematowi komentowanego artykułu. W przypadku jakiegokolwiek naruszenia Regulaminu portalu Ścigacz.pl lub Regulaminu Forum Ścigacz.pl komentarz zostanie usunięty.

motul belka podroze 420
NAS Analytics TAG

Polecamy

NAS Analytics TAG
.

Aktualności

NAS Analytics TAG
reklama
NAS Analytics TAG

sklep Ścigacz

    motul belka podroze 950
    NAS Analytics TAG
    na górę