Wyścigi w wydaniu amatorskim - oporne początki
Nic nie równa się z rywalizacją na torze. Żadne śmiganie po ulicy, łojenie na kole, lans pod knajpami. Po prostu nic
Gdy przymierzałem się do mojego pierwszego wyścigowego sezonu obiecywałem sobie, że przed pierwszym wyścigiem wszystko będzie przygotowane na perłowo. Z tych obietnic oczywiście guzik wyszło i szybko pożałowałem tego, że sam ich wobec siebie nie dotrzymałem. No ale lećmy po kolei.
Dzień pierwszy - beztroska
Do Poznania ruszyliśmy w środę w nocy, tak aby w czwartek rano być już w padoku. Motocykle były przygotowane (przynajmniej tak sądziliśmy), a imponujący zapas kluczy, narzędzi i materiałów jakie zabraliśmy ze sobą dawał przekonanie, że nie ma takiego problemu, którego nie bylibyśmy w stanie rozwiązać od ręki. No chyba, że stanie przed nami wyzwanie w postaci naprawy wału korbowego. Powymieniane płyny, nowe filtry, klocki, zestaw napędowy i zmodyfikowane zawieszenie. Nic tylko lać wachę i jeździć!
Szybkie rozpakowanie, abordaż przyczepy kempingowej, rozbicie namiotów i rozstawienie motocykli. Szybkie golenie (z gotówki rzecz jasna) w biurze zawodów i mamy wykupione wolne treningi. So far, so good. Na Poznaniu nie byłem już ponad rok. Co prawda znam tor, ale trzeba się w niego wjeździć. Pierwsza sesja mija miło, druga podobnie.
Blisko dwa tygodnie przygotowań do startu, nieprzespane noce trochę dają mi się we znaki. Koncentracja przychodzi mi opornie, wszystko wychodzi z jakimś trudem. Punkty hamowań, złożenia, trajektorie, wyjścia - wszędzie jestem w głębokiej kloace. Trochę lepiej radzi sobie Hefron. Jego poczciwy litr zdaje się nie być stremowany wiekiem i przebiegiem, tym bardziej sam kierowca.
Dzień drugi - komplikacje i kwalifikacje
Mamy piątek. Beztrosko ruszam sobie na wolne treningi odkładając odbiór techniczny na godziny południowe. Gdy widzę kolejkę do garażu, gdzie ma miejsce wspomniany odbiór, dopada mnie pierwsza myśl, że może być kiepsko z czasem. Te obawy szybko się potwierdzają. Okazuje się, że przy motocyklach koniecznie trzeba zrobić kilka modyfikacji. Upychamy z Hefronem gąbkę w baku, wiercimy dziury w wannach walczymy z kilkoma innymi detalami. Jeśli wydaje się wam, tak jak wydawało się to nam, ze zajmuje to chwilę, to muszę was niestety wyprowadzić z błędu. Szczególnie, gdy zamiast garażu stoisz w szczerym polu, wokół jest piach i dzika poznańska przyroda.
Oczywiście nie wyrabiamy się z dokonaniem odbioru, przez co przepada nam pierwsza sesja kwalifikacyjna. Na szczęście po południu mamy już ogarnięte sprzęty, problem jedynie pozostaje z Hefronem, którego kask nie ma wszytej metki z numerem normy bezpieczeństwa EC. Oczywiście kask ma wszelkie normy, problem jedynie w tym że nie ma odpowiedniej wszywki.
Dzień trzeci - mokro
Rano jesteśmy zwarci i gotowi. Mamy drugi kask dla Hefrona. Wszystko zapowiada się pięknie. No może z wyjątkiem pogody. W chwili gdy z toru zjeżdżają Yamahy na namiotach i szybach kasków pojawiają się pierwsze krople deszczu. Nie mamy jednak wyjścia, musimy zaliczyć pięć kółek ,aby w ogóle zakwalifikować się do wyścigu. Pierwsze dwa kółka jest jeszcze sucho, ale potem zaczyna padać coraz mocniej. Odpuszczam i staram się jedynie zaliczyć te cholerne pięć kółek. Czasy w tym momencie są nieistotne, bo oczywiście opony mam do jazdy po suchym. Dobrze, że odpuściłem, bo na torze pojawia się czerwona flaga. Początkowo myślę, że to kwestia coraz mocniejszego opadu, ale na wyjściu na prostą startową okazuje się, że miała miejsce spora gleba. Niestety glebę tą zalicza nie kto inny, ale właśnie Hefron. Kierowcy nic się na szczęście nie stało, ale motocykl jest nie do odbudowania na niedzielny wyścig.
Druga połowa dnia to pierwsze wyścigi. Deszcz leje już solidnie, a ja nie mam wetów. Co prawda można je kupić, ale nigdy nie jeździłem na takich oponach i nie bardzo mam ochotę uczyć się tego już w samym wyścigu. W tym postanowieniu utwierdza mnie pogrom jaki ma potem miejsce w pucharze Yamahy, gdzie wyścig kończy zaledwie połowa uczestników.
Dzień czwarty - wyścig
Nastaje niedziela. Przestało padać i dzień rozpoczynamy od rozgrzewki. Tor miejscami jest mokry, ale nareszcie jestem w stanie zapoznać się z Dunlopami D209GP. Pogoda zapowiada się znakomita, coraz bardziej zaczynam stresować się samym wyścigiem.
Mimo że czekałem na pierwszy wyścig przez całą zimę i wiosnę wyjeżdżam z parku maszyn z nastawieniem „anty". Zmęczenie całymi przygotowaniami, bieganina już w Poznaniu, brak rozjeżdżenia robią swoje. Zamiast wyjeżdżać z nastawieniem „Zaraz ich wszystkich rozwalę!" w głowie kołują mi myśli typu „Miejmy to już za sobą...". W ten sposób nie da się niczego zdziałać w wyścigach.
Kółko zapoznawcze, dojeżdżamy na pola startowe. Serce wali mi tak, że słyszę szum krwi przepływającej w tętnicach. Czerwone światło i dzida. Start wychodzi tak sobie, ale przebijam się o kilka miejsc do przodu. Na dużej patelni oczywiście wielkie kłębowisko ludzi i maszyn, ale ku mojemu zaskoczeniu nie dzieje się nic traumatycznego. Przed Sławińskim tracę jedną, albo dwie pozycje, ale od tego momentu zaczynam powoli odkręcać gaz. Po pierwszym kółku jest już zdecydowanie spokojniej. Oczywiste, nawet dla mnie, staje się wszystko to czego nie zdążyłem się nauczyć. Brak odpowiedniego pachnięcia na wejściach w zakręty, trajektorie z d**y, późne dodawanie gazu, zamykanie gazu przy zmianie kierunku. Lipa. Największym problemem okazała się jednak że zupełnie nie byłem przygotowany na to, co oferują Dunlopy D209 GP Racer. „Dzięki" gorączkowemu dłubaniu w sprzęcie i brakowi treningów które przez to przepadły zupełnie nie byłem „przygotowany" na tak dobre klejenie, przez co praktycznie zawsze miałem za mała prędkość w zakrętach. Dołożył się do tego brak czasu na odpowiednie wyregulowanie zawieszeń oraz dobór ciśnienia w oponach. Słowem - mnóstwo niewykorzystanego potencjału.
Wyścig zakończył się dla mnie na głębokich tyłach, ale jest też kilka poważnych pozytywów. Przede wszystkim dożyłem do końca weekendu. Kiedyś, gdy wydawało mi się że jadę szybko robiłem zdecydowanie gorsze czasy, niż teraz gdy uważam, że jadę bardzo słabo i gdzie praktycznie wszystko jest do poprawki. Widzę zatem spory potencjał do poprawy. Niezależnie od czasów i miejsc udało mi się zrealizować najważniejszy punkt, mianowicie zafundować sobie porządną wyścigową szkołę życia.
Wnioski
Wniosek numer jeden. Nic nie równa się z rywalizacją na torze. Żadne śmiganie po ulicy, łojenie na kole, lans pod knajpami. Po prostu nic. Jeśli jesteś fanem sportowych motocykli i masz jakiekolwiek ambicje w tym kierunku, to musisz spróbować wyścigów, choćby w klasach amatorskich. Właśnie dlatego pomimo początkowych wątpliwości jestem dziś bardzo zadowolony, że zdecydowałem się na udział w wyścigach.
Wniosek numer dwa. Poziom pucharów markowych w Polsce podnosi się w niewiarygodnym tempie. Z moimi czasami w ubiegłym roku, nie mówiąc o latach wcześniejszych byłbym w środku stawki. Dziś czołówka robi czasy dobrze poniże 1.45, a to oznacza że w wyścigach tych nie uczestniczą już totalni amatorzy, tylko ludzie którzy wiedzą jak nawijać gaz. Osobiście obstawiam że w pucharze GSX-Ra pierwsza dziesiątki obu klas zejdą poniżej 1.45 jeszcze w tym roku.
Wniosek numer trzy. Na rundę należy wybierać się w pełni przygotowanym do jazdy, odbioru technicznego itd. Nie powinno być żadnego przygotowywania się na miejscu. Jeśli możesz coś zrobić dziś, to znaczy że powinieneś był zrobić to dwa dni wcześniej. Nie może być żadnego odkładania prac na jutro. Bo jutro będzie futro.
Czwarty wniosek jest taki, że trzeba jeździć ile się da. Nie można pozwolić sobie na stracone treningi wolne, albo nie zaliczone kwalifikacje. Jeśli jest się Rossim, to można wyjechać, zrobić szybkie kółko kwalifikujące do pierwszego rzędu na starcie i tyle. Jeśli jest się amatorem trzeba jeździć ile się tylko da.
Wniosków na pierwszą rundę chyba wystarczy. Jeśli uda się wcielić je w życie na drugim spotkaniu w Poznaniu, to będę bardzo zadowolony.
Komentarze 3
Pokaż wszystkie komentarzeNie czekaj na Poznań są jeszcze rundy w Czechach Brno to jest dopiero tor a Most sam spróbuj pałowania w złożeniu
OdpowiedzNiestety tak to jest. Jeśli bierzesz się za ściganie, nawet amatorskie, będzie to kosztowało kupę czasu, zdrowia, nerwów i pieniędzy i to zawsze więcej niż ci się to wydawało. No ale spróbować ...
Odpowiedzno co tu można powiedzieć. szacun szacun szacun. Szlag tylko trafia że treningi w poznaniu tylko w środy, że mamy tylko poznań że ambitne plany na pozostałe tory leżą w szufladzie. że nie ma ...
Odpowiedz