Wyścigi uliczne - szlachetny sport czy rzymskie igrzyska? [OPINIA]
Wyścigi na trasach wytyczonych ulicami miast i wiejskimi drogami uchodzą za ostatni bastion pierwotnego, dzikiego i “czystego” sportu motocyklowego. Ogromne ryzyko, jakie ze sobą niosą i liczne ofiary śmiertelne wśród zawodników każą się jednak zastanowić, czy buzujące emocje i podtrzymywanie legendy są tego warte?
Na samym wstępie chciałbym wyraźnie zaznaczyć, że poniższa opinia jest wyłącznie moim, prywatnym zdaniem w tej kwestii i w żaden sposób nie mówię tu za innych członków redakcji Ścigacz.pl, ani nie wygłaszam żadnego oficjalnego oświadczenia portalu.
Dotarła wczoraj do nas fatalna wiadomość o kolejnej ofierze śmiertelnej wyścigów ulicznych, tym razem w czasie imprezy Southern 100 na wyspie Man. Zginął 26-letni James Cowton, a drugi uczestnik tego zdarzenia jest w stanie krytycznym. Wcześniej w tym sezonie ginęli inni, w tym doświadczeni i utytułowani kierowcy: William Dunlop, Dan Kneen oraz Adam Lyon. Czterech doskonałych sportowców w przeciągu 1,5 miesiąca, nie licząc tych ciężko kontuzjowanych. Często - za często, żeby uważać to za coś normalnego.
Dla porównania - ostatnia ofiara na dużej imprezie na zamkniętym torze to Marco Simoncelli, który zginął na Sepang w 2011 roku - siedem lat temu. W tym sezonie tragedia przydarzyła się jeszcze 14-letniemu Andreasowi Perezowi w czasie juniorskich wyścigów w Katalonii. Obaj ci zawodnicy zginęli jednak na skutek najechania na nich przez innych kierowców, totalnie bez związku z infrastrukturą i poziomem zabezpieczeń toru.
W starciach ludzi z tych dwóch światów padają często ciężkie słowa - z jednej strony tych od wyścigów ulicznych określa się mianem szaleńców, a tym startującym na torach zarzuca brak odwagi i często umiejętności.
Hazard ostateczny
Osobiście uważam, że Marquez czy Rea - aktualni mistrzowie MotoGP i WSBK - zdecydowanie mają na tyle talentu, żeby z powodzeniem startować na Man czy w innych imprezach ulicznych, ale nie robią tego świadomie. W tych wyścigach bowiem, do umiejętności czysto sportowych, dochodzi niezbędna doza zwykłego szczęścia. W ciasnych uliczkach, otoczonych krawężnikami, płotami, murkami, znakami drogowymi i drzewami, warunki zmieniają się z godziny na godzinę, jest masa niewiadomych. I choćby ktoś chwalił się wyrobioną przez lata znajomością trasy, zawsze jest to loteria, fart, losowanie.
Veni, Vidi i nie zawsze Vici
Dlatego właśnie motocyklowe wyścigi uliczne są dla mnie bardziej rzymskimi igrzyskami, niż imprezą sportową. Zawodnicy są zresztą często określani mianem gladiatorów, choć pewnie w celu podkreślenia ich hartu i odwagi. Dla mnie to gladiatorstwo to raczej chęć zaspokojenia oczekiwań tłumów, przybywających jak na piknik, poprzez położenie na szali własnego życia. Trasy wyścigów ulicznych już dawno przestały być w rozsądny sposób skorelowane z aktualnymi możliwościami wyczynowych motocykli. Teraz to już tylko dobrowolne wrzucanie się do “bębna maszyny losującej”, o czym świadczą wydarzenia ostatnich tygodni.
Nie nawołuję przy tym do stanowczego odesłania wyścigów ulicznych na śmietnik historii. Dla wielu zawodników to całe życie, nie mówiąc już o rozpędzonej machinie ekonomicznej - zyski z wyścigów i turystyki to znaczna część dochodów mieszkańców wyspy Man. Wierzę, że każdy podejmuje własne decyzje i jest odpowiedzialny za własne życie. Chciałbym też wierzyć, choć nie wydaje mi się, że zawodnicy z Man są w swojej działalności w zgodzie z własnymi rodzinami. Ciągły stres dzieci, partnerek, rodzeństwa i rodziców musi być ogromny.
Fałszywe legendy
Kolejna powtarzająca się opinia trąci tanim romantyzmem - “zginął za to, co kochał”. Ja tego totalnie nie kupuję, w śmierci na motocyklu nie ma dla mnie nic, podkreślam NIC szlachetnego. Zginąć w chwale za coś takiego można na wojnie lub w akcji ratunkowej, jak ostatnio tajski nurek w jaskini, w drodze po uwięzionych chłopców. Po początkowej medialnej burzy, kondolencjach i wspominkach pozostaje tylko pustka i wieloletni ból bliskich. Już dawno stworzyliśmy sposoby na bezpieczne ściganie się przy ogromnych prędkościach, a mimo to wciąż wysyłamy kilku kierowców rocznie na tamten świat. Celowo używam słowa “my”, bo bez zainteresowania mediów i kibiców tych wyścigów już dawno by nie było.
Wierzę w sport, który jest sportem - prezentacją formy i umiejętności, a nie odwagi i gotowości do nadmiernego ryzyka. Podziwiam wybitnych zawodników, którzy otrzepawszy się ze żwiru, są w stanie pogadać z rywalami przy wieczornym piwku o popełnionych błędach. W samym bieżącym sezonie - regularne gleby Rinsa, Crutchlowa, Dovizioso, Pedrosy - na wyspie Man mogłyby się skończyć fatalnie.
Granice prędkości, maksymalnych pochyleń, szczyty rozwiązań technicznych mamy już dawno za sobą - to, co ekscytowało w pionierskich latach wyścigów motocyklowych, dziś jest już dla mnie pozbawionym sensu graniem pod publikę - której zresztą oglądanie tego nic nie kosztuje.
Piknik pod wiszącą skałą
Co roku, patrząc na piknikową atmosferę na Man, zastanawiam się, ile newsów z czarno-białym zdjęciem przyjdzie mi tym razem napisać? Po co pielęgnować mit motocykla jako maszyny śmierci, dawać paliwo przeciwnikom, dobrowolnie spychać się do getta szaleńców? Czy zdajemy sobie sprawę, że żyjąc w świecie bez wojen i względnym dobrobycie, bawi nas oglądanie tego, jak inni wystawiają się na śmiertelne ryzyko? Często tylko po to, by loga sponsorów mignęły nam przed oczami?
Zawodnicy są dorośli, wytrenowani, nabuzowani adrenaliną i decydują za siebie - to fakt. Część ich decyzji jest jednak na kibicowskich barkach. Uważam, że niesienie jej przychodzi nam zbyt łatwo.
Komentarze 6
Pokaż wszystkie komentarzeCo za BZDURNY artukul.... Osoba w ogóle nie rozumiejaca wyscigow ulicznych. Do tego nie mowia wcale , ze " zginal za to co kochal " tylko" zginal robiac, co kochal ". Różnica. Jest mnóstwo sportow...
Odpowiedz"Osobiście uważam, że Marquez czy Rea - aktualni mistrzowie MotoGP i WSBK - zdecydowanie mają na tyle talentu, żeby z powodzeniem startować na Man czy w innych imprezach ulicznych..." Po tym ...
OdpowiedzMam dokładnie identyczne wrażenie. Wyścig na torze to nie ulica. W wyścigach drogowych inaczej kalkulują ryzyko i pewnie nie jednemu zawodnikowi wyścigów torowych brakło by odwagi "TAK" odkręcać widząc krawężnik i płot zamiast żwiru i bariery.
OdpowiedzPodobna różnica, jak między wyścigami torowymi i rajdami w sportach samochodowych. Oczywiście, tam nie ma ryzyka, że za głębokie złożenie w zakręcie poskutkuje zmieżdżeniem głowy przez róg baru z Guinessem...
OdpowiedzJedno jest pewne trzeba cisnąc Inaczej jesteśmy zagubieni haha
OdpowiedzNie da się tego czytać... poziom językowy i literacki mocno średniego licealisty. W dodatku ani to ciekawe, ani za bardzo wiadomo, co autor chce powidzieć. Przestać kibicować, żeby nie narażać ...
OdpowiedzTo tekst typowego dzisiejszego Polaka - narzekać i uszczęśliwiać kogoś na siłę, bo wydaje mu się, że jest wyrocznią i pępkiem świata.
OdpowiedzPlus żenujący błąd merytoryczny... Louis Salom zginął wg. autora gdzie, jak nie na torze?
OdpowiedzWłaśnie dlatego wizja świata z filmu "Surogaci" już dawno powinna być wcielona w życie. Wyścigi niebezpieczne, jeżdżenie po drogach niebezpieczne, wyjście przed dom niebezpieczne bi ktoś może nas...
OdpowiedzPopyt rodzi podaż, po prostu...
Odpowiedz