Wolfentreffen 2023. Mój pierwszy zimowy zlot motocyklowy. Zmarznięty i szczęśliwy
Wolfentreffen Winter Meeting 2023 to zimowy zlot motocyklowy, który w środowisku motocyklowym okrzyknięty został najbardziej ekstremalnym zlotem motocyklowym w Polsce. W miniony weekend miłośnicy mocnych motocyklowych doznań spotkali się w sercu Polskich gór - Zakopanem. Dokładnym miejscem całej imprezy była polana znajdująca się w Dolinie Lejowej na wysokości 930 m n.p.m. Aby wziąć udział w zlocie nie wystarczyło jedynie dojechać do Zakopanego. Warunkiem koniecznym było pokonanie kilku przeszkód terenowych, które w zimowej scenerii nastręczały nie lada problemów.
Pierwszą przeszkodą na drodze do zdobycia upragnionego dyplomu uznania był bród rzeczny oraz ponad kilometrowy dojazd do dolnej stacji zlotu. Tutaj po dokonaniu formalności oraz ciepłym powitaniu przez organizatorów zaczynały się prawdziwe schody. Każdy kto chciał zostać przynajmniej na jedną noc zobowiązany był do zmierzenia się ze stromym, oblodzonym, pokrytym śniegiem i usianym koleinami 230 metrowym stromym podjazdem. Z oficjalnych źródeł wiem, że jedynie 20% motocyklistów było w stanie samodzielnie sforsować ten wymagający podjazd. Pozostałe 80% musiało skorzystać z alternatywnych form transportu. Pomoc traktora wyposażonego w łańcuchy okazała się być jedynym wybawieniem dla tych, którzy utknęli na dolnej stacji. Piątkowa noc dla niektórych była bardzo długa. Traktor kursował non stop góra - dół wciągając kolejne motocykle, aż do 3 godziny nad ranem. Sam wjazd na górną stację nie oznaczał jednak końca przygód. Jak można było przeczytać w opisie zlotu:" to nie jest zlot dla leszczy, sam walczysz o przetrwanie, to nie festyn". Zachęcająco brzmiały też hasła: "kuchnia czynna całą dobę (pod warunkiem, że ją zbudujesz)", "barek z zimnymi napojami czynny całą dobę (pod warunkiem, że go zbudujesz)", "muzyka non stop (pod warunkiem, że potrafisz grać) śpiewać się nauczysz na miejscu", "spanie, cóż jak sobie pościelisz tak się wyśpisz". Czytając takie zachęcające wpisy postanowiłem wspólnie z kolegą sprawdzić na własnej skórze, czy Wolfentreffen Winter Meeting jest rzeczywiście tak ekstremalnym zlotem, jak opisują go inni.
Nasza przygoda rozpoczęła się w piątkowy wieczór. Każdy z nas indywidualnie przygotowywał się do tego zlotu. Obydwoje jechaliśmy na motocyklach wręcz stworzonych do takich wypadów. Ja zadowolony i szczęśliwy wreszcie mogłem zapakować się na Suzuki DR650se, które to wreszcie ożyło po odbudowie silnika. Mój towarzysz niedoli - Krzysiek też postanowił wyruszyć na motocyklu marki Suzuki tyle, że nieco większym DR 800 Big. Spakowawszy wszystko, co uważaliśmy za stosowne w sobotni poranek ruszyliśmy w drogę, która jak się później okazało przyniosła nam wiele niespodzianek.
Kilka dni wcześniej wspólnie ustaliliśmy, że do Zakopanego mamy stosunkowo krótki odcinek, bo raptem 110 km, więc dobrym pomysłem będzie urozmaicenie trasy w odcinki offroadowe. Plan był bardzo prosty- tam, gdzie się da jedziemy offem, tam, gdzie się nie da jedziemy czarnym. Wstępny plan zakładał 150 km i przybycie na miejsce po około 5 godzinach jazdy. Pogoda dopisywała, było zimno, od czasu do czasu słońce nieśmiało wychylało się zza chmur, ale najważniejsze, że nie padało. Obrana strategia sprawiła, że na odcinkach bardzo technicznych mogliśmy się dobrze rozgrzać. Zdarzały się też wywrotki, które bardzo mocno drenowały nas obojga z sił. Podniesienie motocykla obładowanego sprzętem mającym zapewnić nam przetrwanie na miejscu nie było łatwe. Nawet we dwie osoby było ciężko.
Warunki na sekcjach terenowych były bardzo ciężkie. Panująca odwilż oraz opady deszczu sprawiły, że ziemia była przesiąknięta wodą. Czara goryczy przelała się, kiedy po 3 godzinach przejechaliśmy jedynie 27 km, a na zegarku wybiła godzina 13.00. W sumie o tej godzinie byliśmy dopiero w 1/3 naszej trasy. Przed nami było jeszcze 100 km. Plan jednak chcieliśmy zrealizować, więc kontynuowaliśmy naszą podróż po wcześniej przygotowanej ścieżce. Sytuacja zaczęła nabierać większego tempa, kiedy znaleźliśmy się w okolicach drogi S7. Szybsza jazda sprawiała, że kilometrów zaczęło wreszcie ubywać, ale zaczęło się też robić dużo zimniej. Moje grzane manetki założone dzień wcześniej postanowiły zabawić się ze mną w grę pt. "działa, nie działa" i kiedy najbardziej ich potrzebowałem stwierdziły, że zrobią sobie dłuższą przerwę. Bez większych problemów przedostaliśmy się do najwyżej położonej wsi w Polsce. W Zębie zrobiliśmy zakupy i chyba obydwoje myśleliśmy już tylko o tym, żeby rozbić namiot i usiąść przy ognisku. Zostało jeszcze 20 km w tym zjazd po oblodzonej drodze z Gubałówki do Zakopanego, później przejazd przez centrum miasta i dojazd na miejsce. Podczas zjazdu z Gubałówki trasą alternatywną mieliśmy niebywałą możliwość podziwiania widoku na całe Zakopane. W oddali na tle gór wybijały się rozświetlone skocznie narciarskie przygotowane do weekendowego konkursu skoków narciarskich. Zakopane przywitało nas klasycznymi korkami. Ostatnie 5 km pokonaliśmy w żółwim tempie poruszając się za konnymi zaprzęgami wiozącymi turystów w stronę Kościeliska. O wyprzedzaniu można było zapomnieć, gdyż w kolumnie eskortowanej przez zaprzęgi jechał radiowóz policyjny czyhający na śmiałka, który odważy się przekroczyć podwójną ciągłą. Kilometrowy dojazd z drogi głównej do dolnej bazy zlotu był w całości pokryty ubitym, śliskim śniegiem oraz koleinami. Pomimo całodziennego zmęczenia bez większych problemów po niespełna 9 godzinach spędzonych w podróży o godzinie 16:45 zameldowaliśmy się w biurze zlotu. Przed nami jeszcze tylko 230 metrów stromego podjazdu i można zacząć zlotowe tradycje. Po części byliśmy przygotowani na takie warunki i postanowiliśmy zastosować kolce wkręcane w opony. Po naszpikowaniu tylnej opony wkrętami zwiększającymi przyczepność na lodowej powierzchni ruszyliśmy na podbój górnej stacji. Kolce okazały się strzałem w dziesiątkę. Dwie DR`ki bez zająknięcia, pewnie wjechały na szczyt, a my tym samym mogliśmy zacząć zrzucać bagaże i szykować nasze obozowisko. Organizator chcąc zapewnić uczestnikom minimum komfortu zapewnił dostęp do WC, słomę pod namiot oraz drewno na ognisko o całą resztę trzeba było zadbać samodzielnie.
Organizatorem tego całego zamieszania, jak i dwóch wcześniejszych edycji był Marek Suslik. W środowisku motocyklowym znany jako White Wolf. Człowiek, który z motocyklami związany jest od dziecka, a jego pasją są ekstremalne zimowe wyjazdy motocyklowe. Na jego koncie jest samodzielne dotarcie na motocyklu do najzimniejszego miasta na świecie - Jakucka w Syberii. Wyczynu tego Marek dokonał w styczniu 2020 roku. Pokonał wtedy 11 300 km przy temperaturze poniżej -50 stopni Celsjusza. Na jego koncie znajdziemy też zimową wyprawę na Nordkapp w Norwegii okrążając Morze Bałtyckie (styczeń 2018 r.), a także do Moskwy podczas panującej tam największej zimy od 70 lat (styczeń 2019 r.). Jak widać styczeń to ulubiony miesiąc Marka, stąd też nieprzypadkowy wydaje się termin tegorocznego zlotu zimowego (13-15.01.2023 r.)
Wracajmy jednak to tego osobliwego wydarzenia. Zanim pojawiłem się osobiście na zlocie wielokrotnie siedząc w ciepłym domowym zaciszu zadawałem sobie pytanie po jaką cholerę ludzie organizują zimowe zloty motocyklowe oraz kto na te zloty jeździ? Czy nie lepiej poczekać te dwa miesiące, aż aura zacznie sprzyjać? Chyba większość myśli podobnie i w sumie się nie dziwię. Jazda motocyklem w zimowych warunkach nie należy do najbezpieczniejszych rozrywek na świecie. Jest zimno, chłodno, ślisko i nigdy do końca nie wiemy, co się wydarzy. Po co w takim razie jeździ się na zimowe zloty motocyklowe? Zapewne, ile osób tyle odpowiedzi, jednak ja już wiem i mogę dorzucić dwa grosze od siebie. Zlot zimowy to próba. Próba, która niekiedy w bardzo brutalny sposób weryfikuje nasze umiejętności techniczne, kondycję fizyczną i odporność psychiczną. Tutaj nie ma mowy o brawurze, każdy ruch trzeba przemyśleć kilka razy i być przygotowanym na wszystko. Sama droga to nie wszystko. W warunkach pełnego survivalu trzeba zadbać nie tylko o siebie, ale też często o osoby, które nas otaczają. Kwintesencją jest późniejsze powiedzenie sobie samemu "dałem radę", "było ciężko, ale dałem radę". Co ciekawe więzi międzyludzkie, które przez ten krótki, ale intensywny czas udaje się nawiązać pozostają na długi czas i sprawią, że tylko kwestią czasu zdaje się uczestnictwo w kolejnym równie absurdalnym przedsięwzięciu motocyklowym. Chyba najlepszą rekomendacją będzie fakt, że po niespełna tygodniu czasu dalej jestem zmęczony, ale kiedy White Wolf poda termin kolejnego zimowego spotkania na pewno wpiszę go w kalendarz z adnotacją "must be". Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia w przyszłym roku na Wolfentreffen Winter Meeting 2024.
Komentarze 1
Pokaż wszystkie komentarzeGratulując dzielności i umiejętności uczestnikom zlotu mam pytanie czy dlatego nazywał się "Wolfentreffen" gdyż jego główny organizator to Wacek Krzeptowski z "Goralenvolk"? Przecież to było w ...
Odpowiedz