Dżungla, bawoły na drodze i wilgotność jak w saunie. Weronika Kwapisz i jej Triumph Speed 400 w Wietnamie!
Chyba każdy z Was zgodzi się, że podróże motocyklowe pozwalają oderwać się od rutyny i poczuć prawdziwą wolność. Tak właśnie zrobiła Weronika Kwapisz, którą znamy już z licznych, wcześniejszych motocyklowych wypraw. Tym razem na celowniku znalazł się Wietnam.
Warto przypomnieć, że Weronika to bardzo doświadczona podróżniczka, która przejechała już tysiące kilometrów na dwóch kołach, samotnie przemierzając Amerykę Północną na Bonneville’u, objeżdżając Nową Zelandię na Speedmasterze i poznając Wyspy Brytyjskie na Speed Twinie 1200.
Reklama
Ale zanim Weronika pozostawiła za sobą Stary Kontynent, dobrze go poznała, bo jej pierwsza wielka podróż to 12 000 km po Europie na motocyklu o pojemności zaledwie 125 cm³. Jak zrobić coś takiego? Jeśli w Twojej głowie pojawiła się właśnie taka myśli, całkiem sporo odpowiedzi można znaleźć w pierwszej książce Weroniki, pod celnym tytułem: "Wszystko zaczyna się od marzeń. Zapiski z wyprawy motocyklowej". Od publikacji tego dziennika minęło już ponad dziesięć lat, ale okazuje się, że Weronika nadal jest równie ciekawa świata i gotowa podzielić się z nami swoimi przygodami, tym razem również w formie filmów.
Ale wróćmy do aktualnej wyprawy. Na wietnamskie bezdroża Weronika wybrała nowego Speeda 400. Klasyczne motocykle zawsze miały w sobie to coś - styl, duszę, brzmienie. Tym razem kluczowa była jednak lekkość i zwrotność. Dodajmy jeszcze, że Speed 400 jest napędzany jednocylindrową, czterozaworową jednostką i dysponuje 40 KM mocy oraz 37,5 Nm momentu obrotowego. Choć nie jest to demon prędkości, jego przyspieszenie jest dynamiczne, a przy tym przewidywalne. Silnik zapewnia całkiem sporo momentu obrotowego na niskich obrotach, co ułatwia wychodzenie z zakrętów. Do tego współpraca tego żwawego piecyka z sześciobiegową skrzynią biegów jest wzorowa, działa płynnie i nie wymaga częstego "wachlowania", czyli pozwala oszczędzać układ. Speeda 400 jest również dość lekki, bo waży tylko 170 kg.
Motocykl miał się sprawdzić na wietnamskich trasach, ale przecież człowiek też. Wietnam przywitał Weronikę natłokiem dźwięków, obrazów i zapachów. Już od pierwszych chwil w Hanoi osaczył ją chaos — nieustannie trąbiące skutery, samochody wymuszające pierwszeństwo, egzotyczne zapachy i zupełnie nowa, nasycona kolorami rzeczywistość. Znacie naszą zimową szarość, więc na pewno rozumiecie szok, jaki towarzyszy każdemu, kto przeskoczy z lutowo-marcowej Polski, do brutalnie kolorowej, nasyconej zapachami i nowymi dźwiękami Azji. Do tego jeszcze absolutnie dziki ruch uliczny w miastach, który przypomina ławicę ryb — wszyscy płyną w jednym, niezrozumiałym dla europejskich nowicjuszy rytmie.
Jak możecie dowiedzieć się z relacji Weroniki, za miastem robiło się jeszcze ciekawiej — na drogach królowała zasada, że pierwszeństwo ma ten, kto jest większy. Autobusy wyprzedzały furgony, a te były z kolei mijane przez ogromne ciężarówki, czasem jadące na trzeciego. Wietnam wymaga od polskie podróżniczki nieustannego skupienia. Taki styl jazdy w Azji jest po prostu oczywisty dla autochtonów, ale często przerażający dla Europejczyków. Człowiek może się albo wpasować w ten rytm, albo powinien czym prędzej wracać do domu.
Do tego asfalt potrafił nagle zniknąć tylko na jednym pasie drogi, a zza zakrętu może wyjść bawół, którego absolutnie nie interesują potrzeby komunikacyjne ludzi. To właśnie jest Azja. Aby przetrwać w tych warunkach, Weronika robiła częste postoje, polewała komin wodą i piła hektolitry kokosowej wody oraz mrożonej herbaty. Kiedy wilgotność powietrza sięga 90 procent, po prostu nie da się inaczej, ale i tak potrzeba jeszcze czegoś: hartu ducha.
Dzięki filmowej relacji Weroniki będzie mogli zajrzeć do tego świata. Na razie jest to wstęp oraz 21-minutowe nagranie z podtytułem Day 1. Z nagrania dowiecie się, że wśród niezapomnianych miejsc, które zrobiły największe wrażenie na Weronice, wyróżnia się Ha Giang. Co to takiego? Wielu obieżyświatów jest zdania, ze to jedna z najlepszych na świecie tras motocyklowych. Pętla zaczyna się w mieście Ha Giang w północnym Wietnamie — stąd jej nazwa. Długość trasy to "tylko" ok. 375 kilometrów, ale jej przejechanie zajmuje średnio 3-4 dni, bo cała pętla to dziesiątki i setki serpentyn na wysokości od 1500 do 2000 m n.p.m. Oznacza to jednocześnie spektakularne, zapierające dech w piersi widoki, ale też wąskie przeprawy i przepaście bez barier, których ukryte w wiecznym cieniu dna kryją wiele wraków pojazdów. Innymi słowy, to solidna dawka adrenaliny.
Weronika wspomina także o Ninh Bình. To nazwa miasta znajdującego się ok. 100 kilometrów na południe od stolicy Wietnamu Hanoi, ale też nazwa prowincji. Miejsce jest nazywane również "Ha Long Bay na lądzie", ze względu na wapienne skały, a przez wielu Ninh Bình uznawane jest za najpiękniejszy rejon w Wietnamie, bo nie dość, że otoczenie obfituje w przepiękne formacje skalne, z których roztaczają się spektakularne widoki, to jeszcze można co krok natknąć się na zatrzymane w czasie, zabytkowe świątynie. Nieprzypadkowo to miejsce znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Podziwianie świata to jedno, ale Weronika wspomina o czymś jeszcze. To nie tylko krajobrazy i trasy czynią podróż wyjątkową. W Wietnamie najbardziej zachwycili ją ludzie — pracowici, rodzinni, pomocni i pełni życzliwości. Potrafiący doceniać małe rzeczy i patrzeć w przyszłość, zamiast tkwić w przeszłości. Weronika wróciła z Wietnamu z czymś więcej niż tylko wspomnieniami. Jak opowiada, ta podróż nauczyła ją cierpliwości i czerpania radości z każdego dnia. Bo w końcu życie jest przygodą, trzeba tylko odważyć się na pierwszy krok.
Czy to oznacza również, że za jakiś czas dostaniemy trzecią książkę Weroniki? Na razie nam tego nie zdradza, ale zanim się dowiemy, warto po prostu wyjrzeć za okno, spojrzeć szerzej na otaczający nas świat, spróbować go posmakować. Bo ten świat na nikogo nie będzie czekać. Za to dwa koła czekają. I przygoda też.
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze