Vincent Black Shadow. Najszybszy motocykl świata. 240 km/h 4 lata po wojnie!
Ekipa Vincenta pewnego razu się spakowała i poleciała do Utah, a konkretnie na wyschnięte, słone jezioro Bonneville, odkręciła z motocykla, co się tylko dało, a następnie wsadziła za kierownicę Rollie"go Free, który wykręcił 241,89 km/h i został bohaterem najsłynniejszej motocyklowej fotografii wszech czasów. To ostatecznie pokazało całemu światu, że pod eleganckimi spodniami z tweedu Brytole mają imponujących rozmiarów Big Bena.
Powojenna Anglia, rok 1949, hrabstwo Hertfordshire, małe miasteczko Stevenage niecałe 30 mil na północ od Londynu. Idylliczny obraz Wielkiej Brytanii. Bezkresne, zazielenione połacie pól skąpane przedpołudniowym słońcem. Kilka cieniodajnych drzew przy drodze, z których koron słychać radosny śpiew ptaków. Poboczem idzie starszy mężczyzna. W jednej dłoni trzyma kosz z jajkami, w drugiej torbę pełną butelek z mlekiem. Idzie spokojnie i powoli, nikomu nie wadząc i niczego się nie obawiając. Nagle słyszy w oddali coś jakby grzmot. Ale przecież na niebie nie ma ani jednej chmury. Grzmot narasta, intensyfikuje, jakby się zbliżał. Nagle, mężczyznę mija… coś czarnego. Tylko tyle udaje mu się zarejestrować zmysłem wzroku, zanim upuszcza torbę z mlekiem i kosz z jajami, które wysypują się na drogę i rozbijają jedno po drugim, uwalniając żółto-przeźroczyste wnętrze na chropowaty asfalt, po czym sam przewraca się i wpada do rowu. Właśnie minął go Vincent Black Shadow - najszybszy motocykl świata.
Trochę historii, ale w mega-skrócie: Howard Raymond Davies, pilot, zostaje zestrzelony przez Niemców i schwytany jako jeniec wojenny. Siedząc tak sobie w niewoli myśli, co by tu zrobić i wymyśla, że będzie budował motocykle. Kiedy wychodzi na wolność, tworzy HRD Motors (inicjały). Firma się rozkręca, nawet bierze udział i wygrywa różne wyścigi, ale jest problem - nic nie zarabia, wręcz przeciwnie. I tutaj wkracza Phillip Vincent, który kupuje cały ten kram i zaczyna budować swoje motocykle, używając różnych silników i biorąc udział w różnych wydarzeniach wyścigowych, z których część kończy się katastrofalnie, np. eksplozją. A skoro już o tym mowa, przychodzi II Wojna Światowa i większość całego stocku Phillipa zostaje użyta albo w łodziach, albo w pompach na stacjach paliw. Hitler strzela sobie w czoło, wojna się kończy, a cały świat motoryzacyjny dostaje wiatru w żagle. Mijają cztery lata i warto wspomnieć, że firma Vincent (bo tak się teraz nazywa) ma już mocno ustabilizowaną pozycję na rynku. Brytyjczycy wiedzieli, co się dzieje za oceanem i być może pod wpływem wiatru wolności, który dotarł do nich przez Ocean Atlantycki z Milwaukee montują w motocyklu silnik nie jedno, ale dwucylindrowy, i to z kątem rozwarcia 50 stopni. No i się zaczęło.
W Stevenage wiedzieli, że mają coś niezwykłego. Cztery lata po wojnie, a oni mają motocykl, który jedzie ponad dwie paki? A, właśnie, bo co prawda na kartach historii prędkość maksymalna Czarnego Cienia widnieje jako "200 km/h" to ekipa Vincenta pewnego razu się spakowała i poleciała do Utah, a konkretnie na wyschnięte, słone jezioro Bonneville, odkręciła z motocykla, co się tylko dało, a następnie wsadziła za kierownicę Rollie’go Free, który wykręcił 241,89 km/h i został bohaterem najsłynniejszej motocyklowej fotografii wszech czasów. To ostatecznie pokazało całemu światu, że pod eleganckimi spodniami z tweedu Brytole mają imponujących rozmiarów Big Bena.
Dla Vincenta zaczęła się złota era i wszyscy o nim mówili. Black Shadow nie był zbudowany na potrzeby wygrywania wyścigów, mimo że brał czasami w nich udział i nawet niektóre wygrywał. Był zbudowany jako kolejny kamień milowy, narzędzie pogoni za prędkością i Hayabusa swoich czasów. Sam motocykl był relatywnie nowoczesny jak na swoje czasy, zwróćcie na przykład uwagę na tylne zawieszenie. Normalnie mocowało się w dwóch miejscach pod kanapą, a tutaj ktoś zastosował… monoshock, pod koniec lat 40-tych ubiegłego wieku. Na deser tablica rejestracyjna mocowana wzdłużnie na przednim błotniku, która w razie wypadku fundowała kierowcy darmowy zabieg zmiany płci.
Złota era Vincenta owszem, trwała, wszyscy o nim mówili, nikt nie mógł uwierzyć w osiągi, niewielu było na niego stać, było dobrze, ale tylko pozornie bo sytuacja w firmie, a konkretnie w księgowości i na liczydłach nie wyglądała dobrze. Problemem był zysk nie współmierny do PR-u, który dookoła Vincenta krążył. Motocykl był owszem, drogi w zakupie, ale jeszcze droższy w produkcji, a wszystko było robione ręcznie. To był początek końca Vincenta. Vincent był zmuszony stosować tańsze silniki Firefly i budować motocykle na licencji NSU. Gdzieś między problemami finansowymi, a uwłaczającym faktem stosowania tanich, masowych silników Vincent stworzył Black Knighta i Black Prince’a - turystyczne warianty legendarnego wówczas Black Shadow obudowane owiewkami z włókna szklanego. Wielka Brytania nie była jednak wtedy jeszcze gotowa na taki skok technologii i designu, przez co sprzedaż zaczęła spadać. I nigdy już nie wzrastała, mimo że firma próbowała jeszcze raz sprzedawać zmodyfikowane wersje Czarnego Cienia. Światło zgasło z końcem 1955 roku. Wieczne odpoczywanie, racz Czarnemu Cieniowi dać Panie…
Czy Vincent Black Shadow umarł? Och, nie, jest daleki od śmierci. Siedemdziesiąt pięć lat później nadal wymienia się ten motocykl jednym tchem, kiedy ktoś pyta o najbardziej legendarne konstrukcje motocyklowe ostatniego wieku. Black Shadow wystąpił w odcinku "Top Gear", gdzie zakochany w nim Richard Hammond ścigał się z współprowadzącymi na północ. Wiele razy wspominał o nim Hunter S. Thompson w chyba swojej najbardziej kultowej powieści (tak, millenialsi, najpierw była książka) - "Las Vegas Parano". Tu cytat - Jeśli będziesz Vincentem jechał z prędkością maksymalną przez jakikolwiek dłuższy czas, z pewnością nie przeżyjesz. Właśnie dlatego nie ma zbyt wielu żyjących członków klubu miłośników i entuzjastów Vincenta Black Shadow"
Jeśli lubisz kultowe motocykle, a pewnie lubisz, bo kliknąłeś w Ścigacz.pl, nie w Pudelek, to musisz wiedzieć, że dobrze by było mieć bliskiego krewnego albo w zarządzie Tauron, albo w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Sto tysięcy funtów to tak na dzień dobry, a to i tak zakładając optymistyczny scenariusz, że w ogóle uda ci się znaleźć jakiś egzemplarz, a kiedy się uda i zapłacisz tylko stówę, możesz uznać się za szczęściarza. Cóż, Czarny Cień jak Czarny Kawior.
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze