Zaprawdę powiadam Wam, nie widział wyścigów ten kto, swoje wrażenia opiera na tym, co dzieje się na poznańskim grajdole, bądź co gorsza na sprawozdaniach Eurosportu. Cóż, teraz to mogę udawać już znawcę, ale dla mnie trzecia runda Motocyklowych Mistrzostw Polski rozegrana w czeskim Brnie była także nowością. Ekstremalny weekend zaczął się już w środę, kiedy to rozpoczęliśmy z Olafem podróż do Brna. Pierwsza część trasy przebiegła wyjątkowo szybko. Mając do dyspozycji ogromniasty skuter (Honda Pan European) przeganialiśmy długimi po trasie próbujące nam podskoczyć jakieś Srady czy inne paździochy. Niestety wszystko, co dobre szybko się kończy i musiałem przesiąść (zasłaną w podróży) dupę do auta. Na tor zajechaliśmy około godziny 3-4 nad ranem, ganiając się po drodze jeszcze w trasie z Anią Sobotką i Poland-owym busem. Na miejscu szybko padliśmy w kimono ze względu na to, że dzień zapowiadał się wyjątkowo pracowicie.
Kiedy nad ranem otworzyłem oczy nadal nie wierzyłem, że tu jestem. Ogromne depot rozciągało się niemal po horyzont ograniczone z jednej strony lewym winklem z prostej start-meta a z drugiej torem kartingowym. A w środku naćkane wszystkiego w czym tylko da się mieszkać: namioty i namiociki, tiry, przyczepy, busy a przede wszystkim boksy motocyklowe. To co w Poznaniu jest tylko marzeniem (mamy 1 (jeden) box) w Brnie rośnie do ilości około 30 boksów teamowych z bieżącą wodą, podłączeniem do TV torowej, zapleczem sanitarnym i w sumie wszystkim co może być potrzebne do normalnej egzystencji... Przestrzeni depot nie potrafię porównać z niczym co miałbym do tej pory widzieć, była po prostu przeogromna. Brno. Tor o długości 5403 metry jak widać jest niemal o połowę dłuższy od toru w Poznaniu. Położony też jest wyjątkowo ciekawie. Jego zakręty wiją się pośród kilku okolicznych wzgórz, raz wznosząc, raz opuszczając nitkę asfaltu. Różnica poziomów występująca na torze wynosi około 70 metrów i niebagatelną rolę odgrywa w przypadku motocykli o mniejszych pojemnościach, zwłaszcza na podjeździe przez prostą start-meta. Zieleń drzew, ciekawe widokowo miejsca, interesująca sceneria, powodują że tor jest bardzo widowiskowy zarówno dla kibiców jak i dla reporterów/realizatorów TV. Pierwsze wrażenie, jakie wywołuje nitka toru to, że jest niezwykle szybki, szeroki i niezbyt "techniczny". Dopiero później okazuje się, że mimo takiej szerokości nitki nadal niektórzy z zawodników potrafią ją opuścić lądując w na szczęście bardzo prawidłowo przygotowanym żwirku. Czwartek został poświęcony w całości na treningi dowolne. W zależności od klasy każdy jechał w trzech lub czterech półgodzinnych jazdach treningowych. Oczywiście nie mogło już tu zabraknąć gwiazd światowego formatu. Zobaczyliśmy bowiem zawodników z superbikowego teamu Carrachi na pięknie wyszykowanych Dukatach. Słowo daję że dotychczas widywane złożenia w zakrętach były niczym wobec tego co pokazywali zawodnicy na widlastych twinach. Czwartek był też dniem, w którym było najwięcej "polskich" dzwonów, z czego ja wymienię dwa. Pierwszym był Marcin Kałdowski, któremu pod koniec prostej startowej zablokowała się skrzynia biegów. Nie wystartował by on, gdyby nie kolega z namiotu obok - Dariusz Małkiewicz (Castrol Motorsport), który rezygnując z dalszego udziału z zawodach pomógł rywalowi. Drugim zauważonym przeze mnie był Tomek Pukmiel (Torn Racing), który wywalając się na drugim wewnętrznym zakręcie omegi wylądował mi niemal pod nogami, na szczęście powierzchowne uszkodzenia motocykla pozwoliły na bez problemowy start w zawodach. | |
Komentarze 2
Poka¿ wszystkie komentarzeNiewiem jak wy ale ja te motory poprostu uwielbiam...Jestem dziewczyna ale jeszcze takiej adrenaliny nie ma jak na scigaczu...Mogla bym na nim spedzic reszte zycia..:)Niemam jeszcze wlasnego motoru...
Odpowiedz99 jest super
Odpowiedz