Teksańska masakra śrubką motocyklową... czyli o jakości serwisów!
Zazwyczaj jest tak, że trafiające do nas wasze maile niezmiernie nas cieszą, niezależnie od tego czy poruszacie w nich tematy poważne, zabawne, czy też po prostu pytacie, jaka ilość oleju wchodzi do lagi ZX6R. Poniższy mail wcale nas jednak nie ucieszył i jeśli mamy być szczerzy, wywołał żywiołową dyskusję w redakcji. Mowa w nim o próbie naprawy motocykla, która jakimś dziwnym trafem doprowadziła (?) do jego zniszczenia. Czynnik ludzki? Wypadek przy pracy, czy też codzienność w serwisach? Tyle sądów ile piór i ust…
Zanim rozwiniemy temat i powiemy wam, co zamierzamy z nim zrobić, oddajmy na chwilę głos Jackowi, który opisał swoją „przygodę” w serwisie motocyklowym:
Teksańska masakra śrubką motorową...
No może troszkę pofantazjowałem z Teksasem, ale cała reszta to absolutnie szczera prawda. Obiekt zażalenia – naprawa(?) motocykla. Marka [do wiadomości redakcji - przyp. red.], czyli w Polsce dość egzotyczna. Przynajmniej wśród warsztatów motocyklowych.
Ale od początku. Motocykl odkąd ujrzał światło dzienne był w moim posiadaniu. Nówka, z salonu, pachnąca. Po dwóch sezonach szczęśliwego użytkowania, przygotowywałem sztukę do nowego sezonu 2011. Wpakowałem trochę kasy bo zależało mi na przywróceniu motocykla do stanu "pełna fabryka". Rozumiecie, wymiana wszystkiego co nosiło cechy używania czyli rysy i zadrapania albo było zniszczone, na nowe, pachnące, fabryczne ale też gruntowny przegląd, zmiana napędu, łańcucha, nowe wnętrze amortyzatorów, łożyska i takie tam drobiazgi, które po jakimś czasie należy przynajmniej odświeżyć. Jako, że z natury, pomimo umiejętności, nie przepadam za dłubaniną, oddałem motocykl do zaprzyjaźnionego warsztatu motocyklowego.
Wszystko zrobione, wymienione, wyregulowane, wychuchane i w ogóle - dopieszczone. Zadowolony, zacząłem oddawać się przyjemnościom płynącym z eksploatacji, kiedy po upływie niespełna miesiąca, nagle i niespodziewanie pojawił się problem. Motocykl nie chce się uruchamiać. Pierwsze podejrzenie padło na stycznik sterujący dopływem prądu do rozrusznika. Na mój chłopski, krótki rozum, tam właśnie lokowałem przyczynę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w zaprzyjaźnionym warsztacie, po wymianie stycznika, motocykl nadal nie chciał gadać. Zaczęły się więc próby zlokalizowania "usterki właściwej". Motocykl, nie taki głupi jak niektórzy są skłonni o nim myśleć, w pewnym momencie odmówił posłuszeństwa całkowicie. Komputer pokładowy powiedział, że nie życzy sobie dłubania w przekaźnikach i że chce do domu. Wyświetliło się magiczne "Urgent Service", co w języku komputera oznacza mniej więcej tyle, że nie zadziała w motocyklu żaden element elektroniczny, póki nie skontaktuje się z "bazą", czyli z komputerem serwisowym ASO w celu dłuższej, czytaj - bardziej kosztownej, konwersacji.
Stosowne urządzenie diagnostyczne w moim mieście jak się okazało posiadała jedynie miejscowa ASO. Pierwsza myśl jak przyszła do głowy - oj będzie drogo, ale za to profesjonalnie. Wiozę więc żelazo do autoryzowanej stacji obsługi. Był taki moment, że w duchu cieszyłem się nawet, że to ASO, bo zależało mi na rzetelnym przejrzeniu instalacji elektrycznej, w ramach projektu "powrót do stanu fabrycznego".
Minęły dwa tygodnie. Telefon. Słyszę w słuchawce:
-Udało się zlokalizować usterkę. Przyczyną jest jeden z dwóch przekaźników pośrednich w obwodzie rozruchowym. Trzeba wymienić. Czy decyduje się Pan?
Zdecydowałem się. Do wymiany, ponad wspomniany przekaźnik, były jeszcze dwa elementy ale na nie, ze względu na zaporową cenę około 400% wyższą niż na wolnym rynku, się nie zdecydowałem.
Umówiliśmy się także, że póki zamówiony oryginalny przekaźnik nie dotrze z fabryki, serwis pożyczy mi identyczny z innego, rozbitego motocykla, który na moje szczęście akurat jest przez serwis rekonstruowany. Hura! Długo to trwało, ale szczęśliwy finał był już w polu widzenia. Jadę po odbiór. Na miejscu okazuje się, że problem nie tkwi jednak w przekaźniku... :-O
Pan serwisant stwierdził, że musi być jakaś inna przyczyna bo po podłączeniu akumulatora, prąd zniknął z niego niczym afroamerykanin ze spotkania ubranych w białe kaptury dżentelmenów. W związku z powyższym on teraz musi zbadać całą wiązkę elektryczną oraz odłączyć alarm, który stał się chwilowo głównym podejrzanym.
Minął kolejny tydzień. Telefon. Uradowany pan serwisant oświadcza, że znalazł przyczynę. Winowajcą okazał się nowiusieńki, wymieniony w ramach "powrotu do stanu fabrycznego", dacie wiarę(?!) - A k u m u l a t o r!
Umówiliśmy się, że niezwłocznie stawię się po odbiór sprzęta. Sprzęt odebrany. Po tak długiej rozłące wreszcie stanął w swoim ukochanym cieplutkim i przytulnym garażu. Jako, że w tym roku aura jakoś nadmiernie nas nie rozpieszczała pięknym słońcem, przez kolejne niecałe dwa tygodnie nie pojeździłem zbyt wiele. Ot zwyczajnie - praca dom i to też nie codziennie, bo nie lubię jeździć w ulewie. Deszcz ustał, więc ja "na koń" i do roboty. Piękny poranek, wreszcie wymarzona, motocyklowa pogoda.
Jadę. Dojeżdżam do pracy i tuż przed wjazdem na miejsce parkingowe, nagle motocykl gaśnie.
Ki czort, myślę sobie i tu o mało nie spadam z kanapy. Na wyświetlaczu "Urgent Service". Co znaczy owy komunikat, już tłumaczyłem. Co on znaczył dla mnie? Ano to, że znowu czeka mnie wizyta w ASO. Nauczony doświadczeniem wezwałem transport, który już następnego dnia odwiózł maszynę do "mamusi" na kolejną długą i kosztowną wizytę.
Minęły trzy, bądź cztery dni. Telefon. Kierownik serwisu enigmatycznie i podchwytliwie pyta:
- A kto panu wymieniał filtr powietrza?
- Serwis. Odpowiadam prawie bez namysłu. - Nie autoryzowany, ale zaprzyjaźniony i z pewnością dobry.
- No wie pan, ten serwis, w trakcie wymiany filtra powietrza, nie dokręcił wszystkich śrub od air-boxu, a jedna z nich, która nie została przykręcona, znalazła się w kolektorze dolotowym i później w cylindrze, w efekcie czego, jeden cylinder praktycznie przestał istnieć. Śrubka wlatując do cylindra, zablokowała zawór ssący, a to z kolei doprowadziło do kompletnej ruiny tłok, gładź cylindra, głowicę oraz cały rozrząd. Praktycznie jeden cylinder przestał istnieć.
Ścięty z nóg, poprosiłem o dzień, dwa do namysłu, co z tym dalej zrobić. Zadzwoniłem natychmiast do zaprzyjaźnionego serwisu z prośbą o trzeźwą ocenę sytuacji i wizytę w ASO celem oględzin i zdania mi rzetelnej relacji. Co do rzetelności zaprzyjaźnionego serwisu, nie ma w ogóle dyskusji. Znamy się już wiele lat i "z nie jednego pieca chleb jedliśmy". Jestem absolutnie pewien ich fachowości, a dane przez nich słowo jest dla mnie droższe od wszystkich pieniędzy. Zaprzyjaźniony mechanik udał się więc do ASO i dokonał oględzin, z których wynikało wszystko, co powyżej, oprócz kilku detali.
Mianowicie, po pierwsze:
Ostatnim, który zdejmował i później montował pokrywę air-box'a był właśnie serwisant ASO. Musiał bowiem wykonać tę czynność aby zbadać wiązkę elektryczną, bądź zdemontować alarm. Inaczej się tego zrobić po prostu nie da!
Po drugie:
Motocykl kiedy dostał się do ASO po raz drugi, był kilkakrotnie przed stwierdzeniem usterki (rzezi w cylindrze) uruchamiany i nawet testowo jeżdżony(!). Przyglądając się jednak rozmiarowi uszkodzeń oraz ich specyfice, pewne jest, że motocykla z takimi uszkodzeniami, po prostu uruchomić się nie da.
Po trzecie:
Jakiekolwiek "ciało obce" w cylindrze powoduje taki rumor, że nawet głuchy w pień mechanik, który dzień wcześniej miał do czynienia z nadmierną ilością C2H5OH, od razu by spostrzegł, że "coś tu nie gra".
Po czwarte:
Komputer serwisowy nie wykazał rzekomo żadnej usterki. To wydaje się być o tyle nieprawdopodobne, że w pamięci tegoż, zapisywane są wszelkie informacje eksploatacyjne, a w szczególności gromadzone są informacje dotyczące komunikatów o błędach.
Nie trzeba być jakimś specjalnym Szerlokiem Holmesem, żeby na podstawie powyższego móc przedstawić co najmniej dwie bardzo prawdopodobne wersje zdarzeń.
Wersja pierwsza, według mnie najbliższa prawdy, jest taka, że podczas pierwszej wizyty, po żmudnej, trwającej trzy tygodnie analizie problemu z akumulatorem, serwisant popełnił błąd w sztuce i nie przykręcił jednej śrubki, pozostawiając ją luźną na filtrze powietrza. Ponieważ trasa powietrza w tym modelu motocykla biegnie od spodu ku górze, śrubka potańczyła sobie na filtrze na wybojach aby w rezultacie trafić do kolektora ssącego i dalej do cylindra. Błąd komputera "Urgent Service" nie mówił wprawdzie o podróżującej we wnętrzu luźnej śrubce, (nie ma bowiem takich czujników) ale mógł informować o wywołanej przez śrubkę, chwilowej blokadzie przepustnicy, bądź innego elementu elektronicznego sterującego dozowaniem zasysanego powietrza. Należało jedynie alarm ów odpowiednio odczytać i zinterpretować oraz oczywiście, zgodnie z procedurami ASO, usterkę usunąć.
Wersja druga, w głównej mierze oparta o domysły, zakłada że błąd "Urgent Service" dotyczył jakiegoś czujnika. Na przykład czujnika temperatury zasysanego powietrza. Panowie mechanicy chcąc wykluczyć podstawowe przyczyny, na przykład zanieczyszczenie filtra powietrza, otworzyli air-box i po stwierdzeniu, że zawiera on nowiusieńki filtr akcesoryjny (akcja "powrót do stanu fabrycznego"), niedbale, z pominięciem jednej śrubki założyli pokrywę air-box'a aby wykonać kolejne próby i testy. To zaś spowodowało rzeczoną "teksańską masakrę".
Jak to się skończyło? Ano tak, że ASO twierdzi, że nie wiadomo co się działo z motocyklem pomiędzy jego pierwszą u nich wizytą w sprawie elektrycznej, a drugą, w sprawie mechanicznej. W związku z tym, nie mogą wziąć na siebie odpowiedzialności za powstałe usterki.
Co to oznacza dla mnie? Pomijając olbrzymie straty finansowe, naprawa uszkodzeń została bowiem wstępnie wyceniona na około osiem tysięcy złotych, to przede wszystkim próba zrobienia ze mnie wariata. Oznacza to przecież, że to ja sam sobie wrzuciłem śrubkę do świeżo wyremontowanego motocykla.
Chciałbym zatem oświadczyć, że nie jestem wariatem i że warsztat [do wiadomości redakcji przyp. red] jest nieuczciwy, niefachowy, niezasługujący na miano autoryzowanego serwisu oraz, że przekażę tę informację wszystkim, których znam i tym, których nie znam, aby ustrzec ich przed amatorskimi i nieuczciwymi praktykami owej firmy.
Jaco
Na wstępie zaznaczamy, że nie jesteśmy w stanie zweryfikować, czy opisane zdarzenia są w 100% prawdziwe. Jedyne co można stwierdzić, na pewno, to fakt, że motocykl został zniszczony. Kontaktowaliśmy się z ASO, o którym mowa w liście i serwis ten nie chciał oficjalnie odnieść się do sprawy. Zostaliśmy jednak zapewnieni, że dealer nie chce zamiatać sprawy pod dywan. Ustaliliśmy, że szefostwo ASO skontaktowało się z ze swoim klientem i że podjęte zostały działania mające na celu wypracowanie rozwiązania satysfakcjonującego dla obu stron. Cieszymy się, że pomogła w tym nasza interwencja.
Nie zmienia to jednak faktu, że motocykl oddajemy do serwisu po to, aby odebrać go w lepszym, a nie gorszym, tudzież agonalnym stanie. W rezultacie dyskusji jaką wzbudził powyższy list w redakcji, postanowiliśmy przyjrzeć się pracy serwisów motocyklowych. Czy garażowy warsztat oznacza naprawianie drogiego motocykla młotkiem i meslem, a ASO daje gwarancję profesjonalnej obsługi? Czego potrzebuje do prawidłowej diagnostyki nowoczesny motocykl? Dlaczego ceny w serwisach potrafią różnić się od siebie 2-3 krotnie? Gdzie i jak uczą się mechanicy? Jak wygląda kontrola importerów nad siecią autoryzowanych stacji obsługi? Jakie są wasze doświadczenia z warsztatami motocyklowymi? Do tematu wrócimy za kilka dni.
Komentarze 54
Pokaż wszystkie komentarzeNo i jednak najlepiej o ile jest taka możliwość samemu dłubać przy swoim sprzęcie.
OdpowiedzNawet w autoryzowanych serwisach zdazaja sie wtopy. Ja oddalam swoj motocykl do kiepskiego mechanika, ale wyjatkowo nic mi nie spieprzyl :) natomiast koledze, ktoremu zarekomendowalam ten serwis, ...
OdpowiedzNa warsztacie poprosiłem o zdjęcie kół i pojechałem wymienić opony na nowe w inne miejsce. Kiedy wróciłem z kołami gotowymi to założenia usłyszałem, że moje r6 "spadło z podnośnika" :/ Połamane ...
OdpowiedzJestem posiadaczem (czasem lekceważonym przez motocyklistów niestety :( a mam 30 lat ) skutera.Na grzebałem troszkę sam- z niestety mizernym skutkiem i musiałem oddać do serwisu swoją Hondę,nie ...
Odpowiedzzawsze mi się wydawało że jak zaglądamy do filtra powietrza to po założeniu pokrywy śrubki od filtra są na zewnątrz, ale może jest taki motocykl co śrubki od pokrywy filtra wkręca się od środka... ...
OdpowiedzAir box jest przykrecany do gazników czy przepustnic siła rzeczy od wewnatrz wiec mało wiesz wiec nie filozuj bo głupka z siebie robisz a pojecie masz jak widze nikłe o mechanice
OdpowiedzSam z siebie głupka robisz pisząc, że airbox jest przykręcany do gaźników czy przepustnic. Przykręcany to jest do ramy. Gaźniki? Chyba w chinczyku. Już dawno zawitał wtrysk. Obudowa wtrysku z airboxem jest połączona złączem elastycznym, na któryż z zewnątrz jest obejma ściskająca.
OdpowiedzAle to chyba nie wkręcona tam wpadła tylko luźna. Ciężko żeby wpadła przykręcona. Przykręcone raczej są na zewnątrz, a luźne, jak się okazuje, niekoniecznie...
Odpowiedzno właśnie. ciężko by było przykręcić od środka ;)
Odpowiedzsłabiutko sie znacie na mechanice i bo jkbyście zdejmowali obudowe filtra ,air box, to wiadomo ze jest ona od wewnątrz przykrecona bo nie przyklejona do gazników czy obudowy przepustnic ,wystarczy srubki nie dokrecić i pod wpływem drgań sie wykreci
OdpowiedzPowinno w tym serwisie zrobić mape polski , województw gdzie sa najlepsze i najgorsze warsztaty i serwisy . Zrobić ranking i opisy ocen . ( tak jest np. na forum audi i moim zdaniem ...
Odpowiedz