SuperEnduro 2014 w Gdańsku - hegemon Błażusiak
Mamy Stocha, mamy Lewandowskiego, mamy Kowalczyk, ale w żadnym sporcie Polak nie dominuje tak jak Błażusiak w endurocrossie.
Tadek Błażusiak za kilka lat będzie wspominany jako wielka legenda. Bez grama przesady, Błażusiaka w endurocrossie pod względem dominacji można spokojnie porównywać do Valentino Rossiego, Stefana Evertsa czy Ricky Carmichaela. Oczywiście, nawet gdyby Taddy wygrywał jeszcze przez najbliższe 50 lat każdy jeden wyścig, nawet gdyby jeździł z zamkniętymi oczami na 125, to nadal pod względem czasu antenowego ustępowałbym trzeciej lidze czarnogórskiej w piłce nożnej. Ale nie marudźmy, nie jest tak tragicznie jak parę lat temu, a jednym z powodów tego stanu rzeczy jest sprowadzenie najwyższej rangi zawodów do Polski.
Podczas pierwszej imprezy SuperEnduro w Polsce, która odbyła się w 2011 roku w Łodzi, daliśmy organizatorom wotum zaufania. Niedociągnięcia organizacyjne zrekompensowane były świetną atmosferą oraz genialną (jak na endurocross przystało) rywalizacją sportową. W 2012 roku większość mediów i kibiców w Polsce imprezę w Atlas Arenie oceniło pozytywnie, także - mimo niedociągnięć - w 2013. Niestety, czy to z powodu relokacji, czy z rutyniarstwa, z zawodami w Trójmieście tak cukierkowo już nie było.
Więcej sportu!
Endurocross to dyscyplina niszowa i jeszcze ten stan rzeczy przez długi czas utrzyma się (notabene nie tylko w Polsce). Śmiało można zatem założyć, że 80% osób, które kupiło bilety to mniejsi lub więksi fani sportu motorowego. Jeśli jakimś cudem zdarzyło się, że ktoś był na imprezie z przypadku, to tym bardziej powinien dostać uderzenie niesamowitych, sportowych emocji. Czy grający covery zespół kojarzy Wam się ze sportową rywalizacją? A może pirotechniczne pokazy? Nie zrozumcie mnie źle, pani z zespołu śpiewała przyzwoicie, ogniowe pokazy także robiły wrażenie - ale ostatecznie to nie ten klimat i nie ta impreza. Zwłaszcza, kiedy ogromna scena na której grał zespół zajmowała 1/4 powierzchni obiektu. Dołożenie dodatkowej sekcji nie zaszkodziłoby rywalizacji, zwłaszcza w sytuacji w której najlepsi zawodnicy pokonywali okrążenie poniżej 40 sekund, a dublowania rozpoczynały się już na drugim kółku (niebieska flaga praktycznie nie istniała, flagowi - poza pojedynczymi wyjątkami - jak na skazaniu patrzyli się w przestrzeń nie orientując się w tym, co aktualnie dzieje się na torze).
W poprzednich latach narzekaliśmy na komentatora zawodów. W Gdańsku wodzirej radził sobie przyzwoicie, był przygotowany, dobrze posługiwał się angielskim. Tylko co z tego, jeśli notorycznie zagłuszany był muzyką? Kulminacją tego zjawiska była prezentacja zawodników, w której komentator nieskutecznie próbował przekrzykiwać się z DJ-em. To naprawdę nie jest skomplikowane, wystarczy zobaczyć jak prezentacje robią inni. W Stanach Zjednoczonych światła na arenie gasną, szperacz oświetla tylko wjeżdżającego na tor zawodnika, komentator wymienia osiągnięcia, w tle leci nakręcająca muzyka, a dany szofer popisuje się na kilku elementach i macha do publiczności. Proste? Proste!
Nie da pominąć się milczeniem sytuacji w której Junior, Josh Gotts, wplątuje się w kabel (najprawdopodobniej zasilający kamerę) i na dodatek nie była to pojedyncza sytuacja. Brytyjczyka wyplątywano przez dobre kilka minut, nikomu najwyraźniej na rękę nie było przecięcie kabla i puszczenie go dalej. Oczywiście, wypadki się zdarzają i są sytuacje, które ciężko przewidzieć - nadal jednak mówimy o zawodach rangi Mistrzostw Świata, nie amatorskim cross country z grillem i kiełbasą.
Bez publiczności ani rusz
Publiczność po raz kolejny uratowała polską rundę SuperEnduro i należy jej się za to ogromny szacunek. Strasznie cieszy mnie fakt, że w Polsce w końcu umiemy bawić się sportem, kibicowanie nie jest równe odpalaniu rac i można zdzierać gardło wspierając zawodników. A było czym się emocjonować - po wypadku w pierwszym zakręcie pierwszego finału klasy Prestige, Tadek Błażusiak musiał gonić z dosłownie ostatniej pozycji. Błażusiak wspiął się na wyżyny swoich umiejętności wyprzedzając hurtowo kolejnych rywali. Intensywność z jaką przemieszczał się po torze Polak zapierała dech w piersiach. Można śmiało założyć, że nawet jeśli prowadzący wyścig Cody Webb nie popełniłby błędu, Błażusiak i tak by wygrał. Tadek niesiony falą dopingu nie miał sobie równych także podczas drugiego i trzeciego finału, wygrywając oba z bezpieczną przewagą:
W klasyfikacji punktowej, dzięki trzem wygranym i dwóm dodatkowym punktom zdobytym w walce o Superpole, Błażusiak prowadzi przed wracającym do ścigania Davidem Knightem. Polak po pierwszej rundzie posiada 12. punktową przewagę na Brytyjczykiem, trzeci jest Amerykanin Cody Webb z 25. punktami straty do Błażusiaka. Niestety w klasie Prestige zabrakło innych Polaków. I Łukasz Kurowski i Paweł Szymkowski doznali kontuzji i nie mogli wystartować w zawodach. Oskar Kaczmarczyk w dobrym stylu bronił honoru rodaków. Startujący w kasie Junior Oskar zakończył dwa pierwsze wyścigi na kolejno 5. i 6. miejscu i uplasował się po zawodach na wysokiej, 8. lokacie w klasyfikacji generalnej. We wszystkich juniorskich wyścigach o wygraną walczyli Amerykanin Ty Tremaine ze Szwedem Andreasem Linussonem. Linusson wyciskał ostatnie soki ze swojego KTMa, ale błędy nie pozwoliły mu pokonać Tremaine’a. Ostatecznie, Amerykanin wygrał trzy wyścigi.
Przy okazji rywalizacji odbyły się także wyścigi amatorów w klasie National, pokazy dzieci czy w końcu bieg kibica. Ten ostatni poskładany był z flagowych, zawodników-amatorów i wszystkich kogo dało się złapać - wyraźnie nie zgłosiło się zbyt wielu chętnych do rywalizacji. Mimo to zwycięzcy należy się spory szacunek, na moje oko wykręcił czas niewiele gorszy, niż niektórzy motocykliści.
Albo robimy dobrze, albo w ogóle
Wbrew pozorom, dokładnie zdaję sobie sprawę, jaki ogrom pracy, czasu i pieniędzy trzeba włożyć w organizację tak dużej imprezy, chociażby dlatego że wielokrotnie miałem okazję brać udział w przygotowywaniu imprez motocyklowych. Tak duża impreza to spanie po kilka godzin dziennie, brak czasu na ciepły posiłek i niewiarygodnie wielki stres skutkujący wyczerpaniem fizycznym i psychicznym. Co gorsza, czasem zamiast zbierać pochwały, organizator zbiera (tak jak w tym przypadku) słowa krytyki. Ostatecznie jednak, to zawody rangi Mistrzostwa Świata, które jako jedyne mają szansę na przebicie się do mainstreamowych mediów (obok odbywającego się raz w roku Rajdu Dakar). Do takiego przedsięwzięcia trzeba podejść na zasadach: “albo robimy dobrze, albo nie robimy tego w ogóle”, ponieważ są wizytówką nie tylko dla organizatora, ale także dla sportów motocyklowych.
Prawda jest taka, że gdyby nie niesamowici kibice, zawodnicy i sama w sobie emocjonująca dyscyplina, impreza by się nie obroniła i jedyną opcją na przyszłość byłoby rozwiązanie “w ogóle”. Mam nadzieję, że był to tylko wypadek przy pracy i za rok SuperEnduro w Polsce będzie imponującą wizytówką sportów motocyklowych.
|
Komentarze 4
Pokaż wszystkie komentarzew Łodzi wg.mnie było coraz lepiej, dodali np. schody i jak na Polskę było o.k. Można było rozwijać się tam i dojść do perfekcji w miejscu gdzie zna się miejsce, ludzi i realia. Nie rozumiem zmiany ...
OdpowiedzNie rozumiesz zmiany lokalizacji? Cena hali....
Odpowiedzczyli jak ze wszystkim w tym kraju...cena!!
OdpowiedzSzkoda tylko braku relacji z tej imprezy w naszych mediach, tylko piłka, siatkówka i za niedługo zbijak będzie w tv, a cross i enduro nie...
OdpowiedzDwóch się wpłatało w ten kabel. Nie jest go tak łatwo przeciąć. Leatherman sie napocił :D
OdpowiedzTadek był wspaniały, atmosfera bardzo fajna, choć ceny w sklepikach na terenie imprezy troche przesadzone. Generalnie widać było haos organizacyjny i w przyszłym roku trzeba poprawić pare rzeczy bo...
Odpowiedz