Skradziona Yamaha Grizzly. Sprawę umorzono, ale właściciel sam odnalazł swój pojazd
To historia ze szczęśliwym zakończeniem, chociaż pewien niesmak pozostaje. Ale zacznijmy od początku. Niemal równo cztery lata temu panu Marcinowi Mizakowi skradziono z podwórka quada.
Yamaha Grizzly zniknęła w nocy. Złodzieje po prostu wypchnęli pojazd z podwórza na polną drogę i przez nikogo nie niepokojeni zapakowali czterokołowca do busa. Co ciekawe, zostali nawet nagrani na pobliskiej stacji paliw, ale mimo to policja nie wpadła na ich trop i po kilku miesiącach umorzyła sprawę. Historia, jakich wiele. Podobnie jej finał. Ale tym razem miało być inaczej.
Właściciel czterokołowca nie zamierzał pogodzić się ze stratą. Regularnie, uparcie przeglądał zasoby Internetu w poszukiwaniu swojej własności, a później wpadł na pomysł, aby ogłosić chęć zakupu identycznego pojazdu jak skradziony, oferując przy tym nieco wyższą cenę niż rynkowa. Ta strategia okazała się strzałem w dziesiątkę.
Pod dwóch lata od kradzieży pan Marcin dostał prywatną wiadomość od sprzedawcy spod Kielc. Uzyskał również zdjęcia, dzięki którym natychmiast zidentyfikował swojego quada. Czterokołowiec miał szereg znaków szczególnych, w tym nietypową kulę do haka, brak osłony przy jednej z lamp, rysę na liczniku, itd. Wszystkie szczegóły się zgadzały, więc po ustaleniu ceny ze sprzedawcą (22 tys. zł) pan Marcin poprosił o adres, pod którym znajduje się pojazd i jego "właściciel". Podstęp się udał.
Pan Marcin nie zamierzał samodzielnie konfrontować się z potencjalnym przestępcą i skontaktował się z policją. Stróże prawa potraktowali sprawę poważnie. W akcji udział wzięło pięciu detektywów, którzy wpierw sprawdzili teren, a następnie obstawili teren posesji. Tymczasem pan Marcin w asyście jednego funkcjonariusza w cywilnym ubraniu udał się do sprzedawcy.
Wizja lokalna potwierdziła, że quad jest skradzionym wcześniej prywatnym egzemplarzem. Prawowity właściciel dał znać policjantowi, że zidentyfikował swoją własność, na co detektyw zaproponował, żeby pan Marcin poprosił o jazdę próbną. Tak też się stało, a w czasie nieobecności klienta paser został obezwładniony przez detektywów.
Po dokładniejszym sprawdzeniu dokumentów pojazdu okazało się, że nie zgadzają się numery silnika. Z kolei numer VIN był spreparowany, czy raczej częściowo nieczytelny. W zasadzie finał sprawy jest szczęśliwy.
Dlaczego zatem wspomniałem na wstępie o pewnym niesmaku? Powody są dwa. Od chwili odzyskania czterokołowca minęły dwa lata i sprawców nie ustalono. Dotychczas nikomu nie postawiono zarzutów ani za kradzież, ani za paserstwo.
Co ze sprzedawcą trefnego towaru? Złożył zeznania i został zwolniony do domu. Mówiąc krótko, sprawa zmierza w przewidywalnym kierunku - do umorzenia. Chyba że pan Marcin wytypuje i zlokalizuje jeszcze złodziei…
Komentarze
Pokaż wszystkie komentarze