Przez Andy na motocyklu - czê¶æ IV - powrót do Chile
Od redakcji: Po opublikowaniu części pierwszej, drugiej i trzeciej podróży Pana Andrzeja przez Środkowe Andy, teraz przyszedł czas na kontynuację historii.
Powrót do Chile - dzień 1
Okolice Tupizy nie pozwoliły mi zbyt szybko się oddalić, ponieważ obok tych krajobrazów nie można było przejechać obojętnie. W ogóle by wjechać na tę drogę, trzeba było mieć dobre mapy lub podpytać miejscowych. Sama droga z początku była niepozorna: wyglądała jak dojazd do czyjejś posesji. Po chwili jednak zaczęła się wspinać po zboczach gór i tak już została. To, że się wspina to jedno. Gorzej, że sama drogą nie jest płaska, ale pod kątem: trzeba się było nieźle nagimnastykować. Oczywiście o asfalcie nie ma mowy. Krajobrazy nieziemskie, trochę lam i owiec. Zatrzymywanie się przy nich nie jest jednak super rozsądne: mimo ciężkich warunków występują tutaj kleszcze. Przerażające jest trochę to, że w przeciwieństwie do naszych poruszają się znacznie szybciej: jak mrówki. Pierwszego dnia przejechałem około 160 km by spać w San Pablo de Lipez. Nie muszę dodawać, że podczas całego dnia nikogo nie spotkałem na tej drodze.
Powrót do Chile - dzień 2
Przy porannym pakowaniu naszła mnie po raz kolejny myśl: po co mi te wodery zakupione z domobilu wojska polskiego rocznik 1984? Z kraju zabrałem je po licznych ostrzeżeniach na temat braku mostów w Boliwii i konieczności przepraw przez brody. Zapłaciłem za nie grosze, póki co ani razu nie użyłem. Niby nie ważą dużo, są oddzielnie przymocowane do plecaka, nie przeszkadzają za bardzo. A zostawię je jeszcze. Tego dnia przeprawiałem się chyba z 5 razy, w tym 2 właśnie z użyciem woderów. Przeprawa to jedno. Najpierw należało sprawdzić głębokość brodu. Rzecz niebanalna: człowiek sam, wysokość ponad 4000 m, kolejny pojazd może się zjawić w ciągu kilku godzin. Do tego niska temperatura i na samą myśl zmoczenia spodni brały mnie ciarki. Niewyrzucone wodery sprawiły się świetnie. Zanim przeprawiłem się przez wodę, jechałem bliżej górnych części gór. W pewnym momencie jakoś tak większość krajobrazu znalazło się poniżej mojego poziomu. Rzut oka na GPS i 4900 m ot tak, bez ostrzeżenia. Co by nie mówić, była to najciekawsza i najcięższa trasa całego wyjazdu. Wieczorem zajechałem do miejscowości Quetena Chico stolicy parku narodowego. Na mapach papierowych pokazane jest, że można zjeść, uzupełnić paliwo itd. Nie wiem czy jest jeszcze przed sezonem, ale zjeść mi się nie udało (jedyny lokal był zamknięty), a paliwo kupiłem dopiero od jednego z kierowców dżipa z turystami. Potrafią wozić na dachach spokojnie ponad 100 litrów benzyny. Niby mogłem wziąć paliwo z Tupizy i się nie prosić, ale skoro pokazują na mapie, że można kupić to wolę mieć te 5 kg mniej. Do mojego hostelu zjechały wieczorem terenówki z turystami. Łatwo oni nie mają. Co któregoś męczy choroba wysokościowa, inny ma problem z żołądkiem, a wszyscy idą bardzo wcześnie spać, zmęczeni.
Powrót do Chile - dzień 3
Za bardzo naciągnąłem łańcuch, który zaczął mi rwać. Wziąłem to za problemy z napędem i z tej okazji i perspektywy utknięcia z nim w Boliwi, w którym jest on poniekąd nielegalnie (pominięty urząd celny) porzuciłem plan wyjechania na wulkan i udałem się wcześnie rano w stronę granicy. Jak jechałem częścią tej drogi 2 tygodnie temu wydawała mi się ciężka. Teraz? Łatwizna. Piach? Bez problemu. Przed południem zajechałem na granicę. A tu co? Nowość. Mobilny urząd celny. Papierów oczywiście brak. Udaję głupa, ale problem jest. Pomogła Ameryka Północna. A konkretnie jej 50 USD. Witamy z powrotem w Chile. Miejscowi celnicy zdziwili się, że nie mają w systemie opuszczenia przez motocykl granicy. Znów udałem nieświadomego. Zostałem upomniany, że najpierw migracja, a potem udaje się do celników. Grzecznie przytaknąłem jakbym zdobywał nowa wiedzę i cóż znów jestem czysty na przyjaznej, pełnej asfaltu ziemi. Wieczorem zajechałem do Calamy po to by kolejnego dnia zająć się motocyklem. Dostał nieźle w kość. W Chile przyjechałem prawie 5 tys. km prawie bez jakichkolwiek regulacji. W Boliwii pierwsze 300 km w górach i już musiałem wyregulować łańcuch i go posmarować. Kolejne kilkaset kilometrów to samo. Do tego doszło zapylenie. Po wizycie na Salarze: 2 h mycia i smarowanie. Ostatniego dnia w górach poszedł mi olej z jednego z przednich amortyzatorów. Cóż, offroad to offroad. Miejscowi w Boliwii potrafią wymieniać olej nawet co 3000 km, z powodu ciężkich warunków. Amortyzator zrobiony, przeglądu po 12000 km u dilera Hondy się nie udało dziś wykonać. Umówiłem się pomiędzy 19 a 20, a o 19.30 salon był już zamknięty.
Droga na południe
Zapowiadał się nudny dzień z serii tranzytowych. Wyszło z przygodami...
Rozwiązanie kwestii zamkniętego salonu było bardzo proste: działałem jeszcze na czasie boliwijskim różniącym się od chilijskiego o jedną godzinę. Z powodu przeglądu wyjechałem bardzo późno z Calamy: dopiero o 11. W okolicy Sierra Gorda napotkałem transport części słynnych ogromnych ciężarówek używanych w miejscowych kopalniach. Kto wie może te akurat były lub będą używane w pobliskiej polsko-japońskiej (KGHM) kopalni miedzi? Jadę sobie na luzaka, wiatr mi sprzyja, ciągłe utrzymywanie 120 km/h nie jest problemem. By dojechać do słynnej rzeźby ludzkiej dłoni musiałem na chwilę zjechać z asfaltu przez co od razu odżyłem: jazda w terenie to jest to.
Jadę sobie na spokojnie na południe przez ten cywilizowany kraj. Droga prosta, choć mi nieznana, bo na północ jechałem wybrzeżem. Co tam będę planował specjalnie postoje czy tankowania. Nie żebym nie był po środku pustyni. Po 250 km od tankowania postanawiam zatrzymać się na kolejnej stacji. Proste. Po 50 km zaczynam się lekko niepokoić, stacji coś nie ma. Rzut okiem na stacje w aplikacji z mapami here!. Ponad 150 km do stacji. Daleko, ale pewnie wszystkich stacji nie mają w bazie. Po 360 km od tankowania jestem naprawdę zadowolony z spalania: tyle kilometrów, nie oszczędzałem gazu, a ja jeszcze nie musiałem przełączać zaworu z pozycji ON na rezerwę. Na rezerwie jeszcze ze 100 km przejdę. Na 402 km motocykl zaczyna się dławić. Z pełnym spokojem wytracam prędkość, zatrzymuję się by przyłączyć zawór, a tu niespodzianka: zawór już był w pozycji rezerwy. Do stacji jeszcze z 30+ km. W ruch idzie kuchenka paliwowa, z której udało mi się przelać szklankę benzyny. Wystarczyło na całe 10 km. Po raz pierwszy w życiu zostałem bez benzyny. Na środku pustyni. Plusem było to, że miałem kanister na benzynę. Zamachałem do pierwszego jadącego tira, który się od razu zatrzymał. I tu nowa informacja: w Chile jeśli zostawisz na takim pustkowiu motocykl przy drodze, to jak wrócisz to pewnie go nie będzie. Kierowca przekazując to miał lekki ubaw po tym jak wspomniałem mu, że chciałem tylko z bagażami i kanistrem do stacji podjechać. I rzeczywiście motocykl dość łatwo go zawinąć. We dwoje wrzuciliśmy go do naczepy z tyłu podnosząc ponad metr. Dzięki tej przygodzie również po raz pierwszy przejechałem się tirem. Podrzucił mnie do najbliższej stacji i pojechał dalej przewożąc auto i inne dobra ze strefy wnikliwej wolnocłowej z Arica do stolicy. Na stacji spotkałem parę z Izraela jadących na jednym motocyklu na północ do pełnej pełnego deszczu teraz Peru oraz Boliwi. By wyrównać karmę obdarowałem ich moimi woderami. Podróżują na motocyklu na tablicach z Stanów Zjednoczonych. Rzecz o tyle fajna, bo miejscowi nic nie rozumieją z dokumentów, nie mają problemów i wszędzie ich wpuszczają. Noc spędziłem w hostelu przy drodze, takim trochę w amerykańskim stylu.
150cc Cross Country
Pierwotnie planowałem się dostać z Calamy do Santiago w 2 dni, ale po opóźnieniu przy odbiorze motocykla i przygodzie z paliwem pierwszego dnia pokonałem tylko około 400 km. Nie liczyłem zatem, że 2 dnia uda mi się dojechać z skrzyżowania Ruty 5 z drogą na miejscowość Taltal do stolicy. Suma summarum, udało mi się pokonać tą trasę, a wszystko przez komary. Tak strasznie cięły w moim pokoju, że nie mogłem spać. Wkurzony i niewyspany o 5 rano wrzuciłem plecak na motocykl, wydostałem się przez przerwę w płocie (bramy były pozamykane na noc) i po krótkim dojeździe na ukos wróciłem na trasę. Przy okazji odkryłem, że mimo tego, że był to teren pustynny, o tej porze jest naprawdę wilgotno w powietrzu. Po porannej wilgotnej aurze ciągnącej się aż do Copiapo, wyszło słońce. Przejechałem do miejsca o innym klimacie i zrobiło się naprawdę przyjemnie. Tego dnia spotkałem łącznie ponad 20 motocyklistów na turystycznych sprzętach. Wszyscy jednak jechali na północ. Ostateczną decyzje o pojechaniu do Santiago podjąłem o 19 w miejscowości Los Vilos po odkryciu, że raczej średnio tam z noclegami. Po pokonaniu tego dnia 1100 km, o 22 wjechałem do Santiago. Jeszcze chwila orientacji w mieście i jestem z powrotem w moim miejscu, gdzie natrafiłem na małą imprezę.
Santiago
Zajechałem do Santiago późno w nocy, nieświadomie przez jedną z prywatnych, płatnych dróg. Kolejny dzień zacząłem od prób wyprostowania tej sytuacji. Skończyło się na wykupieniu winiety na dzień wcześniej. Sprawy nie mogłem zbagatelizować, gdyż kary są bardzo wysokie. W hostelu czeka juz pismo zaadresowanego do jednego z francuza, który mając motocykl przejeżdżał przez płatną drogę. Gdy tylko przekroczy ponownie granicę Chile czeka go niemały rachunek rzędu kosztu małego motocykla. W sumie rok temu również jeździłem po tych drogach nieświadomie, ale wtedy nie mialem jeszcze zamontowanych tablic rejestracyjnych. W registro civil w poniedziałek motocykl dalej nie był na moje nazwisko. Z wyjazdu do Argentyny zatem nici. Zazwyczaj będąc w Santiago bardzo szybko je opuszczałem gdy tylko udalo my się zakupić motocykl. Teraz mam czas na zwiedzenie miasta i okolic. Z ciekawszych był wyjazd do doliny Maipu. Podróżowanie motocyklem ma ta zaletę, że człowiek poznaje więcej ludzi i spotyka się z dużą dozą życzliwości. Zatrzymując się przed przeszkodą wodną spotkałem innego motocyklistę. Był nim detektyw z PDI ( takie trochę FBI dla Chile). Pojeździliśmy wspólnie przez pół dnia wjeżdżając do doliny tak daleko jak się dało przy okazji nieźle brudząc nasze motocykle. Z suchych pustkowi przemieszczam się teraz po ogromnej metropolii wykorzystując wszelkie zalety poruszania się na motocyklu. Jadąc samochodem w obecnych korkach można by chyba osiwieć. Motocyklem bez problemu. Jedyny minus to temperatura potrafiąca przekroczyć 30 stopni. W środę podczas wizyty u notariusza okazji się, że już w końcu jestem właścicielem motocykla w systemie. Mogę zatem normalnie go sprzedać. Rok temu poszło to sprawnie. Kolejne dni to raczej chill out po aktywnych poprzednich tygodniach. Gra z Rosjanami (świeża emigracja po ostatnich problemach gospodarczych) w Mafie, imprezy czy weekendowy wypad na camping nad morze w grupie z 20 osób.
Zakończenie sezonu 2015
Na zakończenie sezonu wybrałem się ku granicy z Argentyną na drogę pomiędzy miejscowością Los Andes, a Mendozą. Droga jest słynna z powodu jednego z odcinków zawierających ślimaki (Los Caracoles). Każda"Curva" tego odcinka jest oznakowana. Zaczyna się od Curva 1, a numeracja kończy się na dwudziestym którymś zakręcie. Droga uchodzi za naprawdę niebezpieczną. Teraz na początku lata daje pewne emocje, aczkolwiek prawdziwy hardcore musi tu być jak tylko spadnie trochę śniegu, a tutaj lubi on padać. Motocykl trafił w ręce poprzedniego właściciela i po lekkim poreperowaniu (lusterko samo się stłukło, dźwignia hamulca nożnego nie wygięła, strategia polegająca na opieraniu się głównie na zewnętrznym serwisie na dłuższą metę się nie sprawdza, finalną cenę obniżył jeszcze koszt mandatu za przejazd płatną drogą w stolicy) trafił potem do sprzedaży. Finalne rozliczenie nastąpiło przez Western Union.
Środkowe Andy 2015: Podsumowanie
Podróż nauczyła mnie, że nie zawsze mogę trzymać się kurczowo pierwotnych planów. Wydarzenia wpływające na nasze plany należy po prostu przyjąć i dostosować się do nowej sytuacji. Tym sposobem nie mogąc przekroczyć granicy z Peru spędziłem kilka dni latając na paralotni, czego wcześniej nie planowałem, ponieważ miał to być wyjazd typowo motocyklowy. Najpierw zakupiłem chiński motocykl, ale po problemach z rejestracją udało mi się zakupić prawie nowy japoński. Bardzo możliwe, że lepiej na tym wyszedłem: cała podróż obyła się bez większych problemów technicznych. Z okazji strajku urzędów cywilnych nie udało mi się odwiedzić Peru oraz północnej Boliwii. W tym roku w te okolice wyjątkowo wcześnie przyszła pora deszczowa. Niewątpliwie nieźle bym zmoknął, a część dróg mogłaby być naprawdę niebezpieczna. Za najciekawszy rejon uznałbym południowo-zachodnią Boliwie. Okolice Tupizy, wschodnia droga do Quentena Chico, Laguna Colorado zrobiły na mnie największe wrażenie. Uroda miejsc to jedna rzecz. Odkrywanie nowych tras, jazda w nieznane na zasadzie zaufania mapie jednej z kolejnej aplikacji ściągniętej na telefon to wszystko daje poczucie prawdziwej przygody. Przygoda - słowo klucz wyjazdu. Ciężkie warunki, konieczność zabrania dodatkowego paliwa czy jedzenia, brak zasięgu GSM, brak mapy GPS, jazda powyżej 4000 m n.p.m. Im więcej takich czynników tym większa przygoda. Problemy? Nie ma problemów są wyzwania. Podróżowanie motocyklem ma dużo zalet. Wolność, poczucie niezależności, możliwość wjechania w miejsca, do których normalnie potrzebny by był porządny samochód terenowy, pokonywanie znacznych odległości w krótkim odstępie czasu to tylko niektóre zalety tej formy podróży. Bycie motocyklistą na dość skromnym motocyklu z tej jakże odległej Polski otwiera wiele drzwi, poznaje się dzięki temu znacznie więcej osób, spotyka się z dużą porcją życzliwości i to wszystko mimo bariery komunikacyjnej spowodowanej moim poziomem znajomości hiszpańskiego.
Na koniec chciałbym podziękować podmiotom wspierającym projekt:
- PRO-CONTROL Sp. z o. o.
- Mix-Graf Sp. z o. o.
- Tekstaza
- Patronowi medialnemu: www.scigacz.pl
Specjalne podziękowania dla Douga Wheelera - za pomoc i wtajemniczenie mnie w kolejne tajniki świata motocykli.
Dodatkowo, chciałbym podziękować wszystkim śledzącym moją wyprawę, za zainteresowanie i troskę po kilku dniach bez dawania znaków życia oraz mojej rodzinie za wsparcie.
Liczby:
- dystans przejechany motocyklem: ~ 9200 km
- liczba litrów zużytego paliwa: 258 l
- średnie spalanie: 2,8 l/100km
Koszty:
- bilet lotniczy: Warszawa-Santiago de Chile 2500 zł
- różnica w koszcie zakupu i sprzedaży motocykla: 5000 zł
- serwis motocykla, części, rejestracje: 1600 zł
- koszt paliwa zużytego dla przejechania 9,2 tys. Km: 1000 zł
- tydzień latania na paralotni: 1000 zł
- pozostałe koszty (noclegi, bilety wstępu, żywność itd.) 8 tygodni: 6200 zł
Jeśli zainteresowały Cię moje przygody, zapraszam Cię na moją stronę na Facebooku.
Projekt wspierają: PRO-CONTROL, Mix-Graf, TekstazaCopywriting
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze