Podró¿ motocyklowa po Europie - w trasê na Hondzie CBF600
Od redakcji: Mieliście już okazję przeczytać pierwszą i drugą cześć relacji z wyprawy Tomka motocyklem po Europie. Czas na finał i część trzecią. Gorąco zachęcamy do przeczytania i tradycyjnego wkręcenia się w dwukołowe nawijanie kilometrów.
O 9 rano jestem u wrót najważniejszego punktu mojej wyprawy - Gibraltaru. Miejsca tak samo brytyjskiego jak komnata jaśnie panującej Elżbiety II. Zatłoczone miasto, w którym przez pas startowy lotniska przebiega ulica, a po mieście biegają małpy na zawsze zostanie w mojej pamięci. Od dzisiaj inaczej patrzę na moja drogę - teraz już nie jadę "do", teraz wracam do domu. Nadeszła pora na wyczekiwany odpoczynek. 7000 kilometrów przejechane. Mój tyłek i motocykl zasługują na porządną przerwę! Rozkładam się na plaży nad oceanem i będę leżał, a wieczorem pomyśle co dalej. Całą sobotę spędzam na plaży, tyle że w cieniu... wczoraj tak się spiekłem, że dzisiaj nawet ręce najpiękniejszej seniority nie uśmierzyły by bólu. Przez to odpoczywanie czuję się jeszcze bardziej zmęczony - nie potrafię nic nie robić cały dzień. Zmiana planów - jutro zamiast wylegiwania jadę dalej!
Poznany rano w McDonaldzie motocyklista z Anglii mieszkający w Hiszpanii - John, zaprasza mnie do siebie do domu. Mogę wziąć porządna kąpiel, John przygotowuje obiad, a w między czasie piorą się moje ciuchy. Mimo sporej różnicy wieku (jestem rówieśnikiem syna Johna) bardzo dobrze nam się rozmawia. Spędzam z nim prawie 6 godzin. To niesamowite, że nawet tak daleko od domu, zawsze możesz liczyć jako motocyklista na pomoc zupełnie obcych Ci osób. Wielkie dzięki John! Mam nadzieję, że tak jak obiecałeś, pojawisz się kiedyś w Lublinie!
Zeszłej nocy moje obozowisko odwiedziło spore niezbyt pokojowo nastawione psisko. Prawy prosty w nos wyjaśnia mu kto tu rządzi, jednak ja w obawie przed jego powrotem z kolegami zwijam się i prawie o północy ruszam szukać innego miejsca. Dziś zwiedzam Saragossę, a na wieczór ląduje już w Barcelonie, gdzie dzięki uprzejmości Magdy i jej hiszpańskich kolegów Santiego i Javiego zwiedzam nocą miasto, a na kolację zabierają mnie na dach byłej areny corridy gdzie nareszcie mam okazje spróbować słynnych hiszpańskich Tapas.
Kolejny dzień spędzam na zwiedzaniu atrakcji Barcelony. Podoba mi się tutejszy ruch uliczny. Wciskanie, przeciskanie, wyprzedzanie - czuje się tutaj jak ryba w wodzie. Jazda po mieście również może dostarczyć porządnego kopa adrenaliny. Na kolacje ostatnia szansa na hiszpańskie przysmaki - jutro pożegnam ten przepiękny kraj i niestety również hiszpańskie dziewczęta. Wieczorem wypatrzyłem motocykl z polskimi tablicami. Podróżowali nim Marek i Patrycja z Tychów. Jadą tam skąd ja wracam - na Gibraltar. Miła rozmowa i wymiana doświadczeń trwa prawie do północy. Ze smutkiem musimy się pożegnać. Jutro rano trzeba ruszyć w dalszą drogę. Dziś piękna i pełna zakrętów Andora. Popularne miejsce wśród motocyklistów - po drodze mijam ich naprawdę wielu. Popołudnie spędzam już we Francji. Atrakcja wieczoru to zamek w Carcassone. Jeżeli zamkniecie oczy, i spróbujecie sobie wyobrazić średniowieczną warownię - wasza wyobraźnia pokaże wam właśnie taki obrazek jaki ja mam dzisiaj przed sobą. Naprawdę warto było tutaj zajechać!
To co widziałem dzisiaj dosłownie wyrzuciło z mojej pamięci wszystkie inne fajne miejsca. Kanion rzeki Verdon... nawet nie będę próbował opowiedzieć Wam jak jest to piękne miejsce. Tam po prostu trzeba pojechać! Objeżdżam cały kanion krętymi drogami, na których mijam setki motocyklistów. Na koniec docieram do jeziora w którym rzeka kończy swój bieg. Z oszczędności nie wynajmuje kajaka (prawie 100 zł za 2 godziny) lecz płynę przez kanion wpław. Skoki z kilkunastu metrów do wody - tego próbowałem pierwszy raz w życiu. Obiecuję sobie, że jeszcze kiedyś tutaj wrócę! Wieczorem jeszcze kawałek Lazurowego Wybrzeża. Już w Saint Tropez dociera do mnie, że to nie jest miejsce dla mnie. Ma ono za zadanie zaspokoić potrzeby bandy milionerów, którzy przybywają tutaj swoimi Bentleyami, Jaguarami albo nawet odrzutowcami. I przykro mi się robi jak widzę, gdy pani formułką "zielony, pin, zielony" wydaje kwotę, na którą ja ciężko pracowałem cały rok, aby pojechać na tą wyprawę. Na pocieszenie nocuje w Cannes - oczywiście za darmo! Mój motocykl i namiot idealnie wkomponował się w krzaki. Należy mi się Złota Palma za kamuflaż.
Niedzielny poranek w Monako - podziwiam niesamowite i ogromne jachty. Nawet nie chce myśleć ile są one warte... około południa pada hasło - nareszcie Włochy! Moja radość nie trwała jednak zbyt długo. To dopiero kilka godzin a ja już ich nie lubię! Stacje benzynowe nie przyjmują moich kart, a kiedy już gdzieś ją przyjęli okazało się, że cena paliwa w stosunku do samoobsługowych płatnych gotówką stanowisk rośnie o prawie 20 eurocentów na litrze! ZŁODZIEJSTWO!!!! A na dodatek w McDonaldach powtórka z Niemiec - aby uzyskać dostęp do internetu, trzeba wysłać smsa z włoskiego numeru. Skąd ja biedny turysta z polski mam mieć włoski numer?
Dzisiejszy dzień na dłuuuuugo zostanie w mojej pamięci... Bo dzisiaj JEŹDZIŁEM FERRARI PO MARANELLO!!! Już siadałem na motocykl i miałem opuszczać miasto... spojrzałem na to Ferrari, spojrzałem na mój portfel, a za 5 minut siedziałem już w środku. 15 minut za kierownicą F430 spider kosztowało mnie dzień pracy w Holandii, ale naprawdę warto było! Instruktor jak usłyszał skąd wracam, specjalnie dla mnie zmodyfikował standardową trasę. Na noc ląduję na plebanii u Księdza Tomasza - wujka mojego serdecznego przyjaciela Kamila.
Dzisiaj dałem radę zwiedzić tylko Pizę. Jest tak straszliwie gorąco, że na ulicach są tylko turyści z Azji i psy. Wracam szybko do księdza Tomka i resztę dnia spędzam przed komputerem. Mam okazję obejrzeć to, co działo się na polskich stadionach i warszawskiej strefie kibica. I jest mi bardzo żal, że nie mogłem być tam razem z innymi kibicami by drąc się wspierać naszą drużynę. Na szczęście Tata na bieżąco wysyła mi smsy z wynikami. Wieczorem robi mi się strasznie nudno. Mam dużo czasu dla siebie, wygodne łóżko, zjadłem pyszną kolację ale coś mi tu nie pasuje. Brakuje mi mojego namiotu, ręcznika zamiast poduszki i kurtki służącej jako kołdra w zimne noce. Co ja zrobię jak wyprawa dobiegnie końca? Chyba przez kilka nocy będę spał w ogródku, i powoli wczuwał się w "normalne" życie.
Z księdzem Tomaszem żegnam się dopiero po 10. Na dzisiaj obieram plan sprawdzony już w Paryżu. Tzn. - do Rzymu chcę dotrzeć wieczorem, by zwiedzić go jak temperatura spadnie do takiej w której da się cokolwiek zrobić. W tej chwili nawet jazda motocyklem nie jest przyjemna. Pęd powietrza zamiast chłodzić, jeszcze bardziej nagrzewa ciało. Po drodze mijam dosłownie kilkanaście aut i motocykli. Rząd włoski zaleca mieszkańcom pozostanie w domach. U mnie w namiocie było by jeszcze bardziej gorąco, więc to zalecenie mnie nie dotyczy. Wedle planu zwiedzanie Rzymu rozpoczynam około godziny 21. Pięknie oświetlone zabytki robią nocą piorunujące wrażenie. Nie udało mi się niestety spędzić nocy w ekskluzywnym hotelu, czyli w krzakach z widokiem na Koloseum. Przez całą noc po mieście kręcą się tysiące turystów. Po długich poszukiwaniach w gościnne progi przyjmuje mnie parking pod Lidlem.
3 godziny snu i z powrotem ruszam w miasto, oglądając je tym razem w świetle dnia. Kończę w Watykanie a dokładnie na placu świętego Piotra. Bazylika robi naprawdę niesamowite wrażenie. Bogactwo zdobień, malowideł czy rzeźb czyni to miejsce niepowtarzalnym. Wizyta w kryptach i modlitwa przy grobach papieży kończy moją wizytę w Wiecznym Mieście. Na Rzymie miała się skończyć podróż w głąb Włoch, postanawiam jednak udać się w bardzo ważne dla polski miejsce - wzgórze Monte Cassino. Krótki sen w Rzymie zmusza mnie do drzemki, zanim zwiedzę opactwo Benedyktynów. Ważniejszym jednak miejscem był dla mnie cmentarz Polskich Żołnierzy poległych w bitwie pod Monte Cassino. Mimo że z dala od ojczyzny, poczułem się tam jakbym był w Polsce. Z racji że zbliżał się wieczór, postanawiam zanocować na wzgórzu. Czas do zmroku, wypełniam sprzątając cmentarz - wyrzucam stare kwiaty i wypalone znicze. Chociaż tyle mogę dla nich zrobić.
Spokojnie przecinam Włochy w poprzek, zmierzając nad Adriatyk do Civitanovej. Czekają już tu na mnie Ania, jej mąż Francesco i przyjaciel Vittorio - członkowie Klubu Motocyklowego Civitanova Marche. Zaskoczyli mnie już po przybyciu - złożyli się bowiem i opłacili mi pobyt w hotelu. Nie spodziewałem się, że ktoś tak naprawdę dla mnie obcy, zrobi dla mnie tak dużo. Kolacja w pizzeri, oczywiście u polskich dziewczyn. Nasze góralki robią najlepszą pizzę we Włoszech!
Z hotelu wyjeżdżam dopiero około 11. Musiałem się dobrze wyspać bo prawdopodobnie następna wizyta w normalnym łóżku dopiero w domu. Dzisiaj zwiedzam śliczne San Marino w których ponad połowa turystów to Polacy i Rosjanie. Nie ma czasu na zagadywanie polek, wskakuje na motocykl i ruszam w kierunku "miasta na wodzie". Nie słuchając rady Francesca wjeżdżam motocyklem do samej Wenecji. Mam jednak jak zwykle duże szczęście i udaje mi się znaleźć idealne miejsce parkingowe oczywiście za darmo. Jeszcze ani razu nie zapłaciłem za parking. Błądzę i błądzę tymi uliczkami. Oznakowanie nie jest idealne bo czasami w ogóle go nie ma. Trochę wspomagam się nawigacją GPS by dotrzeć na plac św. Marka, a później wrócić do motocykla. Niewątpliwie Wenecja jest ciekawym miejscem, jednak trzeba mieć co najmniej cały dzień żeby na spokojnie ją obejść. Ja wolałem nie kręcić się tymi uliczkami po zmroku. Namiot rozbijam kilkanaście kilometrów od miasta na stacji benzynowej.
Pobudka zanim stacja zacznie pracę - o 7 jestem już na nogach. Już wczoraj okazało się, że to nie było najlepsze miejsce w jakim spałem. Rozbiłem się na wprost pobliskiego pasa startowego i wielkie odrzutowce przelatywały nade mną robiąc ogromny hałas. Opuściłem dzisiaj Włochy, było tam parę rzeczy które mnie strasznie irytowały, ale "włoski tydzień" szczególnie dzięki moim nowym przyjaciołom z Civitanovej zapamiętam bardzo pozytywnie. Tak samo jak Słowenię przez którą dzisiaj przejechałem zwiedzając Ljubljanę. Miasto identyczne jak cały kraj - pięknie położone, ciche, spokojne czyste i zadbane. Byłem ciekaw tego kraju bo niewiele o nim wiem. Tu też jeszcze kiedyś wrócę - zapewne w drodze do Kanionu Verdon. Pod wieczór wjeżdżam już do Chorwacji. Wymiana waluty, internet w Mc donaldzie i ruszam w miasto - Rijekę. Bardziej niż zabytki interesują mnie miejscowe dziewczęta. Może nie opalone tak bardzo jak hiszpanki czy Francuzki, ale podobne do "naszych" więc nie ma możliwości żeby mi się nie podobały.
|
Komentarze 8
Poka¿ wszystkie komentarzeCze¶æ podró¿nicy! Zwolni³o nam siê miejsce i szukamy chêtnych na do³±czenie do ekipy wyjazdu Kirgistan 2017 ! Mamy wolne miejsca w aucie 4x4 i 1 motocykl. Wyprawa po Kirgistanie 3 -12 lipca. 10 ...
OdpowiedzGratuluje pomys³u i jego realizacji!
OdpowiedzBardzo spodoba³ mi siê pomys³ z pocztówkami! Jestem za!
OdpowiedzSzacunek. Trzeba mieæ osobowo¶æ ¿eby prze¿yæ tak± przygodê. Z twojej relacji wcale siê nie dziwiê ¿e ludzie bezinteresownie Ci pomagali. Ja zrobi³bym to samo albo i wiêcej bo te¿ jestem ...
OdpowiedzOj tak, wybra³bym siê ale jednak z koleg± lub kolegami. Wydaje mi siê, ¿e samemu jest nudno, mo¿e sam siê kiedy¶ wybiorê w tak± podró¿ :D
OdpowiedzGratulujê wyjazdu i szczerze zazdroszczê. Podbudowa³e¶ moj± wiarê w ludzi. Masz racjê bycie motocyklist± zobowi±zuje!
Odpowiedz