Motor Bike Show Sosnowiec 2010 - relacja - strona 2
Niedaleko pomarańczowego namiotu Wielkiego Skrzydła zasiedlił się dealer Yamahy i tutaj hitem mógł być tylko jeden motocykl. Liczba ludzi wokół V-Maxa nigdy nie spadała poniżej dwudziestu, a kolejka do usadzenia się w siodle wyglądała, jak te przy kasie PKP. Jednak to, co działo się przy stanowisku Ducati przypominało parking przed Media Marktem w dzień bez VATu. Na obrotowej podstawie wdzięki prezentował Streetfighter, prawdopodobnie najczęstszy obiekt zdjęć tej imprezy. To samo można powiedzieć o pannach pozujących w obcisłych skórach pannach na Moto Guzzi. Pracownik salonu Ducati zapewniał nas, że wiosna ma przyjść już za tydzień i że w końcu będzie można przegonić sprzęty, ale jakoś nie chce mi się mu wierzyć. Warto dodać, że na miejscu można było wypełnić formularz zgłoszeniowy na jazdy testowe, co wielu czyniło, bo oprócz Streetfightera, do tego celu przewidziane były 1198, GT czy Monster 1100. Idziemy dalej i widzimy spore stanowisko Rometa, co akurat nie jest zaskoczeniem, bo to dość prężnie rozwijający się koncern. Uwagę przykuwał prototypowy model Division 249, a o jego prototypowości informowała kartka, że nie można go dotykać. Solidne stoisko przygotował dealer Triumpha, choć dla mnie osobiście zaskoczeniem i rozczarowaniem był brak hitu z Hinckley na 2010, wielce prawdopodobnego miażdżyciela V-maxa – Rocketa III Roadstera. Na otarcie łez – plakat i pozostałe modele Triumpha: Daytona 675 , Bonneville, Speedmaster, nowy Thunderbird, Speed Triple i Street Triple. Jak nie trudno się domyślić, największą popularnością cieszył się turystyczny parowiec Rocket III Touring, stale będący w obiektywach. Fabryczne = złe Absolutnym hitem tej imprezy było stanowisko, a raczej pół hali Expo, z customami. Znajdowały się tam one z okazji Pierwszych Mistrzostw Polski Motocykli Customowych, które rozgrywane były w trzech kategoriach: street fighter, custom i best painting. Dla kogoś, kto kocha takie rzeczy, ogromna powierzchnia wypełniona najlepszymi motocyklami customowymi była jak wizyta w Arkadii. Pośród nich nie mogło zabraknąć stałego bywalca dużych imprez motocyklowych i pasów startowych, czyli Szajby i jego doładowanej Hayabusy. A propos customów, to w dalekim zakątku sali na stanowisku , którego wizytówką był pomarańczowy drag bike z tylną oponą szerokości trzech metrów, stały sobie obrazy przedstawiające bardzo ładne motocykle i bardzo ładne panie na nich się wijące. Co prawda można było kupić sobie jedynie kalendarz z nimi, ale na pytanie czy można nabyć takie cudeńko w ramie usłyszałem, że negocjacje należy prowadzić z szefem i że zaraz przyjdzie. Customy zdominowały tą imprezę bez żadnych kompromisów. Hot stuff Targi motocyklowe bez pięknych dziewczyn są jak Mac Gyver bez scyzoryka, to nie podlega dyskusji. MBS 2010 również pod tym względem nie zawiódł. Najpopularniejsza była chyba panna z Pirelli, przechadzająca się po hali z wielkim, żółtym parasolem i w proporcjonalnie mniejszej sukience. Nie dało się nie zabrać ulotki z promocjami opon. Pięknych kobiet może nie była cała armia, ale te, które były, u brzydszej części publiki stale intensyfikowały ochy i achy. Na stoisku Ducati nie wiedziałem czy patrzeć się na Streetfightera czy na dwie dziewczyny na Gutkach. Pomarańczowa Electra CVO z siedzącą na niej dziewczyną zwróciła moją, ale pewnie nie tylko moją uwagę. Obok niej podejrzanie często czaił się siwiuteńki dziadek z plikiem katalogów w ręku. Refleksje i obiekcje Motor Bike Show 2010 to kawał przyzwoitej imprezy motocyklowej. Nieco brakuje mu do wystaw Warszawskich, ale południe naprawdę nie ma się czego wstydzić. W zasadzie każdy mógł znaleźć coś dla siebie i nie mówimy tu tylko o motocyklach. Oprócz rzeczy oczywistych, czyli ubrań, kasków, części etc, podziwiać można było np. samochody BMW lub zupełnie oldschoolowe maszyny na stanowisku AC Oldtimer. Perełka jednak ukryła się na skraju hali, w stoisku Aerografa. Legenda legend, czerwony Ford Mustang z białymi pasami olśniewał w typowym dla odrestaurowanych, amerykańskich muscle carów stylu. Na targach nieobecne były Suzuki i Kawasaki, co trochę dziwi, ponieważ niedaleko Sosnowca znajduje się dwóch dealerów Suzuki, a zieloni mieszczą się w tym samym salonie, co Ducati, które na targach obecne było. Zgromadzoną gawiedź wkurzał festyniarski spiker, zmuszający dzieci do układania wierszyków o skuterach, ale na szczęście nie robił tego non stop. Motor Bike Show 2010 można uznać za udaną imprezę, która zawierała wszystko to, co zawierać powinna. Pomimo ataku zimy (tak, byliśmy zaskoczeni) warto było ją odwiedzić. |
|
Komentarze 16
Pokaż wszystkie komentarzeŻenada !!! Bilety 25zł może być, ale 10zł za nie odśnieżony parking to tylko w PL możliwe, skandal!!!Ciekawe ile śniegu było na dachu. Zagospodarowanie hali: 3/10 pusta, 2/10 MP customów, 2/10 ...
Odpowiedzbylem bo bylem ciekaw. cena biletu to nie prozumienie a cena parkingu to juz jakis skandal. 10 zeta za brodzenie w sniegu po pas? komus si echyba rozum z siusiakiem zamienil! widac zaglebie inna ...
Odpowiedzja widziałem dwa piękne cacka ze stanów zjednoczonych czyli T-Rexa z OCC (Amerykański Czoper z Discovery Channel) i przepiękny zielony motocykl z West Coast Choppers Jesse Jamesa.
OdpowiedzImpreza pod względem ilości sprzętu, była gorsza niż 2008 roku, za to teraz można było oglądać cuda. Szkoda trochę, że suzuki postarało się mniej niż 2 lata temu, ale wszystko zrekompensował ten ...
OdpowiedzMix zdjec: http://www.youtube.com/watch?v=agqrw8cKs5A Hostessy: http://www.youtube.com/watch?v=1FhIvrFNKKA Skoki na rowerze nad Hostessami: ...
OdpowiedzSzkoda, że nie było biletów rodzinnych. Chcąc wejść całą rodziną trzeba 100zł zapłacić razem z parkingiem. Poza tym wszystko ok :)
Odpowiedz