Motocyklistka w samotnej wyprawie na Korfu
Nie mogę powiedzieć, że motocykle były moją pasją od zawsze (co innego podróże). Całe szczęście zaraziłam się zamiłowaniem do dwóch kółek od mojego chłopaka. Pamiętam jak pierwszy raz przewiózł mnie do Katowic (jakieś 25km), jak trzęsły mi się nogi, bo poziom adrenaliny mocno wykraczał poza dopuszczalny. Wtedy zdecydowałam, że muszę mieć swój motocykl i niedługo później udało mi się wziąć kredyt, zapisać na prawko, kupić moją cebulę i zacząć jeździć. Początkowo nie miałam pojęcia czego tak naprawdę szukam - czy jara mnie prędkość, czy offroad, a może po prostu jakiś chopperek? Ale z czasem wszystko stało się jasne - turystyka motocyklowa okazała się strzałem w dziesiątkę.
Pierwsza wyprawa to tak naprawdę przypadek. Wyjechałam w 2014 roku na okres wakacji do pracy na Korfu. W jedną stronę pojechałam autokarem ale na miejscu tak bardzo brakowało mi mojego motocykla, że szybko zaczęłam kombinować jak go tam sprowadzić. Musicie wiedzieć, o ile nie wiecie, że w Grecji czy we Włoszech każdy dwunastolatek jeździ już na skuterze. Na jednośladach jeżdżą panowie w garniturach do pracy, mamy z dziećmi do szkoły, starsi panowie na ryby. Motocykl czy skuter na Korfu to nic wyjątkowego, są nieodłącznym elementem krajobrazu. Nietrudno więc wyobrazić sobie jak szybko zaczęło mi brakować moich dwóch kółek. Po kilku tygodniach udało się! Cebula dotarła… autokarem! Na miejscu oczywiście jeździło się niesamowicie przyjemnie ale największym wyzwaniem był powrót.
Powiem szczerze moje przygotowanie było zerowe: miałam pożyczone sakwy, jakąś torbę na tylne siedzenie, kamerkę GoPro, dokumenty (jak się szybko okazało niekompletne), ciuchy (w tym pożyczone od chłopaka buty o trzy rozmiary za duże) i motocykl. Plus był taki, że trasę znałam na pamięć, bo długo jeździłam jako pilot wycieczek do Grecji i Bułgarii, więc Bałkany miałam w miarę obcykane. Oczywiście byłam mocno nakręcona i pełna pozytywnej energii. Powiem szczerze, co nie jest zbyt dużym zaskoczeniem, że to właśnie ta pierwsza wyprawa obfitowała w niespodzianki. Pierwszą z nich była gleba, którą zaliczyłam jeszcze przed wyruszeniem w drogę. Wyjeżdżałam po deszczu z parkingu (uwaga, uwaga - wyłożonego kafelkami) i oczywiście musiałam przygazować w "tunelu" - efekt zniszczone zegary (przestały działać dopiero w Polsce!), złamane lusterko (lewe) i klamka hamulca. Całe szczęście bez większych problemów kupiłam sobie rewelacyjne lusterko (chyba przeznaczone do skutera, składało się całą drogę przy prędkości większej niż 60km/h), obejmę, która służy mi do dziś, a kosztowała chyba z 5 euro i klamkę hamulca. Kolejna niespodzianka czekała 450 km dalej czyli na granicy z Macedonią, kiedy to okazało się, że potrzebuję zielonej karty.
Pierwsza myśl - jadę przez Bułgarię, druga - chyba tam też potrzeba zielonej karty, trzecia - dzwonię na infolinię mojego ubezpieczyciela. Pani jednak poinformowała, że ja mam zieloną kartę ale tak jakby nie wydaną i niestety, w XXI wieku nie może przesłać jej mailem (nawet celnik w Macedonii zgodził się zaakceptować ją w takiej formie!) ale mogę odebrać ją osobiście w Warszawie albo wyśle mi ją pocztą. Nie pozostało mi nic innego jak kupić ubezpieczenia, które obowiązywało przez dwa tygodnie na terenie Macedonii za jedyne, o ile dobrze pamiętam, 50 euro. W drodze nad jezioro Ohrydzkie, panu, który jechał przede mną przypomniało się, że zapomniał kupić pomidory i gdy tylko je zauważył przy drodze zawrócił (na drodze szybkiego ruchu) a efektem tego manewru była moja druga gleba w czasie jednej podróży. Całe szczęście motocykl zatrzymał się na sakwach więc żadnych zniszczeń nie odnotowałam oprócz gigantycznego siniaka, który nabiłam sobie ja, na biodrze.
Później już było z górki, piękne widoki, kilka razy pomyliłam drogę, w Skopje poznałam cygana, który podobno grał w filmie u Kusturicy "Czarny kot, biały kot" oraz dowiedziałam się, że najbardziej lukratywnym interesem na świecie jest wyginanie imion z drucika a następnie sprzedawanie ich turystom za kilka euro (dłuższa historia). Spróbowałam też kurczaka, który okazał się być boczkiem, a w Belgradzie straż miejska chciała wlepić mi mandat za nieprawidłowe parkowanie. Przedostatni dzień podróży był najcięższy. Przejechałam jakieś 800km i w końcu dotarłam do Frydka Mistka, gdzie nocowałam przed powrotem do Polski. Pamiętam z tego dnia drżenie mięśni, komary w nosie i cholernie przerażający las, przez który jechałam w nocy, a który przypomniał mi wszystkie horrory, które widziałam w życiu. Zapomniałam dodać, że w trasie rozpruła mi się jedna sakwa i rozkleiły obydwa buty (superglue najlepszym przyjacielem motocyklisty). Jak widać podróż była niezwykle barwna, a tak naprawdę to jedynie część tego, co spotkało mnie po drodze.
Oczywiście byłam z siebie dumna, 2000km samotnej podróży na dwóch kółkach to był naprawdę wyczyn! W głowie natychmiast pojawił się plan kolejnej wyprawy. W 2015 znowu postanowiłam spędzić okres wakacji na Korfu, ale nie zamierzałam popełniać tego samego błędu i od razu zabrałam ze sobą motocykl. Kupiłam swoje sakwy, buty, spakowałam się na 4,5 miesiąca i 20 maja wyruszyłam w drogę, ale tym razem nie mogłam sobie pozwolić na żadne zwiedzanie, bo gonił mnie czas i 23 musiałam już być na miejscu. Dlatego 2035 km przejechałam w trzy dni - trasa ta sama, najpierw na Belgrad (pierwszego dnia 800km), potem Skopje (435km) a ostatniego dnia dojechałam do Igoumenitsy skąd wzięłam prom na Korfu (800km + 44,4km morzem). Tym razem wszystko poszło jak po maśle, chociaż trafiłam na jednego zboczonego Słowaka, który w środku dnia próbował obmacać najpierw mój motocykl, a potem mnie. Skończyło się kopem w krocze i ucieczką. Raz skończyła mi się benzyna w Serbii na autostradzie, gdzieś na wysokości Kosowa, ale całe szczęście nikt nie wyskoczył z krzaków i mnie nie zastrzelił (scenariusze znajomych), a pod koniec trasy, już w drodze do Igoumenitsy, strasznie pomyliłam drogę przez co zamiast zrobić 520km zrobiłam 800km. Dojechałam jednak cała i zdrowa. Zmęczona na maxa, ale szczęśliwa i po raz kolejny niesamowicie dumna z siebie.
Jeśli pojechałam w jedną stronę to i w drugą trzeba było wrócić. To moja najświeższa podróż, wyjechałam z Korfu w nocy z 5 na 6 października i dojechałam do Polski cztery dni później, tym razem z powodu sytuacji politycznej moja trasa prowadziła przez Włochy. Jestem właśnie w trakcie spisywania relacji, bo tym razem naprawdę sporo się działo. Cała trasa wyniosła 2758km + prom 312 km. W tym sezonie udało mi się zrobić 7435km ale mam nadzieję, że pogoda dopisze i uda się jeszcze trochę pojeździć. Oczywiście w planach już kolejna wyprawa!
Wszystkich zainteresowanych moimi przygodami zapraszam również na swój blog: http://madeintheighties.blogspot.com/
Komentarze 7
Poka¿ wszystkie komentarzeNauczyciele uwielbia zaostrzy³ swoje umiejêtno¶ci, zabawy i nowoczesny sposób metody, Preply rozumie swoje potrzeby, do³±czyæ tutaj polski w Gdañsku ...
OdpowiedzZakochałem sie...!!!!!
OdpowiedzZ przyjemnoscia przesle ten link mojej dziewczynie!!! Troche ze mna pojezdzila I supelnie zachorowala na punkcie motocykli! Jej plan to CBF500 lub CB500. Juz sie pilnie uczy do egzaminu. Swoja ...
OdpowiedzPierwsze wyprawy motocyklowe to najwiêksze emocje, ¿yczê kolejnych. Super, pozdrawiam, do spotkania na zlocie w Z³otym Stoku :)
OdpowiedzTaki przebieg to ja robiê na kolarce i nie jest to wcale du¿o. Dziwie siê bo my¶la³em ¿e turystycznie robi siê du¿e przebiegi na moto.Golas do turystyki to te¿ dziwne, ale ma zajawke to najlepsze ...
OdpowiedzOpisz nam te przygody i do¶wiadczenia które Ciê spotykaj± po drodze jak se peda³ujesz na kolejarzówce,mimo tego ¿e nie robisz du¿ych przebiegów i jeste¶ na portalu motocyklowym a nie na kolarskim. To trochê dziwne ¿e pod cudzym opisem przejazdu próbujesz zainteresowaæ innych swoim peda³owaniem.Ale chcia³e¶ dobrze,to najlepsze.Uwa¿aj na siebie.
OdpowiedzWielkie propsy dla Ciebie :) Ca³e piêkno motocyklizmu :)
OdpowiedzDziêki wielkie!
Odpowiedz