Kreta 2010 - motocyklem po wyspie
Za oknem deszcz, ciągłe komunikaty o skutkach powodzi w tv, motocykl rdzewieje, miałem większego doła niż w zimie, gdy wszystko było zasypane śniegiem przez długie tygodnie. Pomyślałem, że trzeba gdzieś wyskoczyć na weekend, odstresować się. Przeglądając oferty z Polski i obserwując prognozy pogody coraz bardziej zniechęcałem się do tego pomysłu. Spojrzałem na mapę pogody w Europie i pomyślałem, a może tak wyskoczyć na tydzień w jakieś ciepłe rejony. Zadzwoniłem do biura podróży i po odpowiedziach na pytania: dokąd? Tam, gdzie ciepło, nie pada i jest morze, skąd? Z Wrocławia, lub Katowic, kiedy? Może być jutro, uprzejma pani zaproponowała wypad na Kretę. Bez wahania zgodziłem się i kilka dni później, w poniedziałek 7. czerwca wylądowaliśmy z żoną na pięknej greckiej wyspie.
Wysiadając z samolotu około 5:00 rano pomyślałem, że chyba zawrócił on do Polski, a ja to przespałem, bo na lotnisku przywitał nas deszcz. Zanim jednak dojechaliśmy autobusem do hotelu było już sucho i świeciło słoneczko. Taka pogoda utrzymała się już do końca naszego pobytu, z tą różnicą, że słoneczko nie świeciło, ale smażyło. Odebrałem klucze od apartamentu, wykupiłem internet na tydzień i miły Grek zawiózł nas wózkiem elektrycznym pod drzwi. Dostaliśmy piękny dwupokojowy apartament z dwoma balkonami i widokiem na morze. Pierwsza połowa dnia upłynęła dosyć szybko, mi na pracy, żonie na smażeniu się na basenie. Po pysznym obiedzie zakrapianym winem postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda miejscowość w której jesteśmy, czyli Hersonissos. Raczej nie jestem typem spacerowicza i obserwatora sklepów z butami, torebkami i innymi duperelami, zwłaszcza w upale powyżej 30 st. C, dlatego pierwszą rzeczą jaka zwróciła moją uwagę były wypożyczalnie wszelkiego rodzaju „jeździdła". Dosłownie, bo można wypożyczyć chyba wszystko co ma koła (skutery, motocykle, samochody - terenowe, sportowe, cabrio, quady, dziwne trójkołowce i całą masę takich samochodzików z silnikiem w kratce typu buggy).
Oczywiście moją uwagę przyciągały motocykle - przeważnie dostępne są małe terenówki. Wypożyczalni jest więcej niż u nas sklepów spożywczych, także jest z czego wybierać. Pytam w pierwszej napotkanej wypożyczalni o cenę za tydzień wypożyczenia xt 660, facet coś tam wylicza pyta jakie chcę ubezpieczenie, oczywiście chcę pełne, wychodzi mu 250 EUR za 5 dni. Dziękuję i idę dalej. W drugiej wypożyczalni po kilku minutach negocjacji wypożyczam xt 660 za 170 EUR na 6 dni, miły pan bierze prawo jazdy, nawet nie sprawdza jaką mam kategorię, spisuje tylko imię i nazwisko, każe podpisać pokwitowanie pokazując mi na nim zaznaczone opcje pełnego ubezpieczenia po angielsku i tyle. Prosi mnie tylko, żebym oddał mu kluczyk gdyby sprzęt został skradziony i dał mi numer, żebym zadzwonił w razie awarii lub zniszczenia motocykla to przywiezie drugi. Ok, super, a jakie macie kaski? To wy chcecie kaski? Po co? W końcu znajduje jakieś orzechy i możemy ruszać. Jeszcze tylko przychodzi gościu z pierwszej wypożyczalni i śmieje się mówiąc, że to ta sama firma, ale szef dał nam lepsze warunki.
Ruszamy przed siebie i jedziemy w kierunku Heraklionu. Po drodze mijamy urocze miasteczka i obserwujemy piękne skaliste wybrzeże, czasami przerwane długimi piaszczystymi plażami. Dojeżdżając do Heraklionu w krótkich spodenkach, trampkach, kasku orzeszku i bez okularów - mam dosyć. Wycieram załzawione, pełne owadów oczy i szukam jakiegoś sklepiku z okularami. Wybieram super markowe okulary za 3 EUR. Na pewno oryginalne... ale działają. Droga powrotna już jest przyjemniejsza, wpadamy jeszcze motocyklem na plażę, sprawdzić czy woda w morzu ciepła. Wracamy do hotelu i po kolacji przepłukuję zęby z wyłapanych po drodze much drinkami z campari.
Dzień drugi
Wtorek zaczyna się podobnie, czyli żona na basenie, ja pracuję w apartamencie, ale warunki pracy o niebo lepsze niż w Polsce - laptop na balkonie, kawa w łapie, fajka w zębach i widok na morze, jest super. Po obiedzie jedziemy pojeździć po wyspie, bez dokładniejszego celu, tym razem już w dżinsach i bluzach (zawsze to coś). Wybieram boczne drogi po górach i przy morzu, mijamy Malia i kierujemy się na Milatos i później na Anogeia, gdzie droga się kończy i to w jakim stylu. Zaraz za miejscowością wita nas piękny widok na morze z wysokiej góry. Droga jest wąska, a widoki niesamowite. Zjeżdżamy w dół i koniec asfaltu, przez kilometr jadę dalej szutrową drogą, ale żona panikuje i stawia ultimatum, albo offroad, albo ona. Nie ma wyjścia - wracamy.
Chciałem jechać wzdłuż wybrzeża, spojrzałem na mapę i skierowałem się w kierunku Amygdalolakkos, nie mogłem znaleźć drogi na tą miejscowość. Wreszcie w wielkiej radości odnalazłem drogowskaz, to znaczy znak wykuty w kamieniu z nazwą tej miejscowości. No to jadę, po kilku kilometrach betonowa nawierzchnia zmieniła się w kamienistą drogę polną, ale mimo narzekań żony jechałem dalej. Niestety radość prysła, gdy droga zwyczajnie się skończyła. Wróciłem do kamiennego znaku. Ponieważ nie chciałem wracać tą samą drogą, skręciłem w kierunku Kourounes. Od zjazdu z asfaltu w kierunku Kourounes jechaliśmy szutrową drogą przez góry, mijając stada kóz i pilnujące ich psy. Cały czas musiałem zapewniać żonę, że wiem gdzie jadę i zaraz będzie asfalt co nie do końca było zgodne z prawdą. Z Kourones postanowiłem wrócić na główną drogę ku radości mojej kochanej żony. Udaliśmy się w kierunku Agios Nikolaos. Niedaleko znaleźliśmy plażę, więc był czas na pływanie i opalanie. Po odpoczynku pojechaliśmy na północ wzdłuż wybrzeża przez malownicze miejscowości turystyczne, na końcu wjeżdżając na wysoką górę, skąd był niesamowity widok na pobliskie wysepki. Zawróciliśmy w miejscowości Vrouchas. Później był szybki powrót do hotelu, basen, kolacja i drinkowanie przez resztę wieczoru.
Dzień trzeci
Można już powiedzieć, tradycyjnie wyjazd po obiedzie. Postanawiamy pojechać w wyższe góry w głąb lądu. Ruszamy w kierunku Mochos. Wjeżdżamy pod potężną górę skąd widoki są mniej więcej jak z samolotu. Jest pięknie, kierujemy się w stronę coraz wyższych szczytów jadąc niesamowitymi serpentynami. Jedziemy przez małe miejscowości, czasami mam wrażenie, że wjechałem komuś na podwórko i szukam drogi między budynkami. Mijamy ubrane na czarno babcie i dziadków (że też nie jest im gorąco). Widoki są niesamowite, podobne do tych w Alpach. Na prośbę żony zatrzymuję się przy sklepiku, w którym można kupić wyroby miejscowej sztuki ludowej, czyli jakieś garnki, serwetki, posągi. Co dziwne, faktycznie nie było na tym napisów „made in china". Żona robi kilka fotek, ale zostaje poproszona o wyłączenie aparatu - no cóż może produkują to dla wojska.
Trochę kusiło mnie, żeby wjechać w szutrowe drogi prowadzące w wyższe góry, ale zostałem szybko sprowadzony do pionu przez moją drugą połowę. W drodze do Neapoli spotyka mnie niemiła przygoda. Coś dużego uderza mnie w ucho przy okazji wbijając żądło, cholernie boli i przez 10 min nie mogę dojść do siebie. Nienawidzę otwartych kasków i tęsknię za swoim Shoei, którego mam już 7 lat. Po spotkaniu z wrednym owadem, wracamy do hotelu i korzystamy z uroków hotelowego i barowego życia.
Dzień czwarty
Postanawiamy wybrać się do Vai, miejsce wskazał nam Grek z wypożyczalni, jako warte odwiedzenia. Droga wije się przy morzu, klimat i temperatura zmienia się co dziesięć minut, zależy czy właśnie jesteśmy na wysokiej górze, czy akurat przy morzu na dole. Nad wysokimi górami wiszą ciężkie ołowiane chmury, ale nie zatrzymujemy się. Docieramy naprawdę wysoko, droga wije się niesamowicie, aż można dostać zawrotów głowy i do tego piękne widoki błękitnego morza. Wrażenie jest takie, jakbyśmy byli w Alpach i u podnóża gór rozpościera się bezkresne morze. Dla mnie miazga. Przed miejscowością Vai, góry zaczynają przypominać te ze Szkocji, porośnięte kępkami traw, jest silny wiatr i chłodno. Kilka kilometrów dalej temperatura rośnie, ukazuje się nam las palmowy i drogowskaz na Palm Beach. Już wiemy z czego słynie Vai. Dojeżdżamy do pięknej piaszczystej plaży na której rosną palmy, przy brzegu widać skały wystające z morza. Jest super. Wchodzę do wody, ale jest zimniejsza niż w Hersonissos, więc krótka kąpiel i plażowanie. Po około dwóch godzinach postanawiamy wracać, boję się, że nie zdążę przed zmierzchem. Niestety obawy potwierdzają się, dojeżdżamy do hotelu gdy jest ciemno. Jadę w okularach przeciwsłonecznych, także w zasadzie mało widzę. W pewnym momencie jadąc około 90 km/h przez miejscowość, gdzie jest ograniczenie do 50, wyprzedza mnie miejscowy kolo-bolo na skuterze bez kasku, koszulki i w gejowskich japonkach. Gestykuluje nerwowo, że powinienem jechać poboczem, bo tamuję ruch. Przyszło mi na myśl, że nie widziałem na Krecie dresiarzy, myślałem, że ich tam nie ma, ale w tym momencie zrozumiałem, że widocznie w dresach im gorąco.
Dzień piąty
Piątek jest typowo relaksacyjnym dniem na dużej piaszczystej plaży, gdzie spędzamy większość dnia taplając się w cieplutkiej wodzie, przy wysokich falach. Jedynie na koniec dnia postanawiam pojeździć po plaży przy samym morzu i zakopać xt w piachu. O ile zakopanie przychodzi nadzwyczaj łatwo, to wyciągnięcie już nie. Również zjazd z plaży nie jest łatwy, sprzęt zakopuje się bez przerwy, ale w końcu go wytargałem.
Dzień szósty
Motocykl muszę oddać do 21:00, czyli mam cały dzień. Z żoną dochodzimy do pewnych kompromisów, a kompromis w małżeństwie jest najważniejszy, czyli po śniadaniu ruszamy na plażę, po drodze odwiedzając sklep z futrami i skórami, gdzie moja żona mogła zmierzyć różne kapoty i inne wdzianka, w tym czasie na spokojnie wypaliłem sobie kilka fajek. Następnie plażowanie i smażenie się na słońcu do obiadu. Po obiedzie w hotelu nasze cele się rozchodzą. Żona obstawia basen, drinki i smażenie się, ja offroad i wysokie góry motocyklem.
Dopadam sprzęta i jazda. Najpierw lecę zatankować. Mała stacyjka w środku Hersonissos, taka na dwa auta, tankuję motocykl i za chwilę leżę na masce jakiegoś samochodu. Podnoszę się, pani z obsługi stacji podnosi wąż do tankowania. Szybkie spojrzenie na kierowcę - kobieta i za chwilę słyszę jej piskliwe: „I'm so sorry..." No nic, na szczęście tankowałem w kasku. Lecę w stronę Mochos, następnie na Gonies, w pewnym momencie widzę znak informujący, że za 7 km po skręcie z głównej drogi jest jaskinia, no to jadę. Praktycznie od razu zaczyna się szutrowa droga z kamieniami, przez 7 km jadę pod górę wąską dróżką. Dojazd super, widoki jeszcze lepsze, a na samej górze spotykam piknikującą grecką rodzinę. Zostawiam motocykl i za kilka minut jestem przy jaskini. Nie zrobiła na mnie większego wrażenia, bo była malutka. Schodzę w dół do motocykla i zanim wsiadłem na sprzęta, miła kobieta podaje mi szklankę zimnego piwa. Na nic zdały się tłumaczenia, że nie mogę, bo prowadzę. W odpowiedzi usłyszałem, że w Grecji można. Cóż, trzeba było skorzystać z gościnności. Po chwili rozmowy miła pani chce mi jeszcze nalać jedną szklankę, ale stanowczo odmawiam, na co otrzymuję jakieś smakołyki domowej roboty. Odnoszę wrażenie, że chcieliby, żebym został i piknikował z nimi, ale grzecznie dziękuję za gościnę i jadę dalej.
Wracam do głównej drogi i kieruję się na Aski, Lyttos i później do Geraki. Jadę sam, więc odkręcam dosyć ostro. Dalej od morza asfalt jest przyczepny, ale mimo wszystko trzeba uważać. Zabawa jest super, żałuję tylko, że nie mam supermoto, tylko terenowe opony. Droga jest praktycznie bez prostych, co chwilę zakręt. Macha się cieszy, tylna opona ślizga się przy wyjściach z zakrętów. Dojeżdżam do Geraki i kawałek za miejscowością jezdnia się kończy. Widzę przed sobą kamienistą drogę wijącą się w nieskończoność pod górę. Na to czekałem. Ruszam najpierw spokojnie, później już na stojąco odkręcam pod górę, motocykl skacze na kamieniach, łapy mi prawie odpadają, ale jest super. Jadę tak ponad 10 km zatrzymując się co jakiś czas na zrobienie zdjęcia. Widoki są niesamowite, mijam tylko kozy po drodze. Zastanawiam się w końcu dokąd dojadę, bo już jestem dosyć wysoko i daleko, a dookoła same góry, ale w końcu gdzieś wyjadę... Chyba...
W końcu docieram do asfaltu po drugiej stronie góry. Nie bardzo wiem, gdzie jestem (mapa którą miałem, była bardzo mało dokładna), ale po kilkunastu minutach jazdy w dół i pod górę, gdy wjechałem na szczyt, zobaczyłem dolinę z kilkoma miejscowościami. Dojechałem do pierwszej, ale dalej nic nie wiem, dopiero w drugiej mniej więcej zorientowałem się gdzie jestem. Pozostał tylko powrót do hotelu przez piękne góry, ale już po asfaltowej nawierzchni. Wieczorem oddałem motocykl i przez resztę wieczoru delektowałem się mocnym Ouzo z wodą i lodem.
Niedziela była ostatnim dniem pobytu, więc została wykorzystana w pełni na leniuchowanie na plaży, na basenie i na ostatnie darmowe drinki. O 19:20 autobus zabrał nas na lotnisko, i kilka godzin później wylądowaliśmy w Katowicach. Temperatura na lotnisku +13 st. C i pada deszcz. No nareszcie w Polsce...
Podsumowanie:
Kreta to wspaniała wyspa, jest tam wszystko to, czego oczekiwałem, czyli słońce, ciepłe morze, z plażowej wycieczki tygodniowej, zrobił się w zasadzie wyjazd motocyklowy. Lubię takie spontany, żałuję jednak, że nie miałem swojego kasku. Po wyspie zrobiliśmy 765 km, może niewiele, ale były to jedne z najlepszych kilometrów jaki nawinąłem na koła. Urzekły mnie bardzo wysokie góry z pięknym widokiem na morze, nie szukałem atrakcji turystycznych, bardziej jechałem gdzie oczy poniosą, tam i tak wszędzie jest pięknie i wszędzie warto pojechać. Koszty wyjazdu nie są zawrotne. Za organizację z biurem podróży zapłaciliśmy 1369 PLN za osobę, w tym czterogwiazdkowy hotel (dwa pokoje z dwoma balkonami), była to oferta all-in, czyli jedzenie bez ograniczeń, alkohol bez ograniczeń i wszystkie atrakcje hotelowe w cenie. Wystarczy nosić opaskę odpowiedniego koloru na ręce i wszystko jest free. Koszt wynajęcia motocykla to 170 EUR na 6 dni z pełnym ubezpieczeniem, paliwo dosyć drogie około 1,6 EUR za litr, ale taki xt 660 pali połowę z tego, co moja SP-1. Jedyne na co trzeba uważać, to nawierzchnia, która przy morzu jest bardzo śliska. Praktycznie sprawdzałem przyczepność przed każdym zakrętem, w trampkach podeszwy prawie się skończyły, ale nie za bardzo chciałem zostawić kawałek siebie na greckim asfalcie, a w strojach w których jeździliśmy było to bardzo możliwe.
|
Komentarze 9
Pokaż wszystkie komentarzesuper sprawa, a gdzie trzymaliście moto przez tyle nocy ? nie strach przed hotelem ?
OdpowiedzSuper wyprawa.
Odpowiedzgratuluje wspanialej przygody, fotki super a wspomnoenia chyba jeszcze lepsze, moj Junaczek chyba by tam padl, pozdrawiam i zycze nastepnych wyjazdow.andrzej
Odpowiedz...................................................................................................
Odpowiedz"...miejscowy kolo-bolo na skuterze bez kasku, koszulki i w gejowskich japonkach." Autor zapewne w upalne wieczory chłodzi stopę szykownym hetero sandałem w kombinacji z wygodną skarpetą.
Odpowiedzoczywiście, że tak. Zaciągam przy tym skarpety (również hetero) po same kolana :-), bo lubię zadać szyku.
OdpowiedzCzy dla każdego Polaka, zjechanie na pobocze to jakaś ujma? Tam się tak jeździ. Widzisz coś w tylnym? Zjedź na poboczę - są one praktycznie tak szerokie jak cały pas.
OdpowiedzOk, dziękuję za dobrą radę, następnym razem jadąc 90 km/h przez wioskę będę jechał poboczem, albo lepiej chodnikiem, żebyś mógł mnie wyprzedzić. Jeździsz w japonkach?
Odpowiedzok dziekuje lecz nie mam auta ani prawa jazdy
OdpowiedzNie, wróciłem tydzień temu z Krety i również wiem, jak tam się jeździ. 90 przez wioski nie dasz rady, bo wioski są głównie w terenach górzystych a tam jedziesz 30. Jadąc 90tką drogą Interstate, zjeżdzasz na poboczę. Wyluzuj delikatnie
OdpowiedzPo prostu bajka :]
Odpowiedz