Motocyklem przez Afrykê - trening na piasku
Już zaledwie 6 tygodni dzieli nas od zostawienia pierwszych śladów na afrykańskiej ziemi! Coraz mniej czasu a sprawy, które nam zostały do załatwienia jakby się piętrzyły w oczach...
Jednak aby nie dać się pochłonąć do końca biurokracji postanowiliśmy wykorzystać weekend na kolejny już wyjazd treningowy na endurakach, którymi pojedziemy na wyprawę. Prognozy pogody zwiastowały raczej pustynne klimaty niż porę deszczową, co po ostatnich doświadczeniach w Bieszczadachnapawało nas optymizmem.
Wkrótce okazało się, że nie tylko pogoda, ale także tereny, po których lataliśmy przez 2 dni zafundowały nam iście pustynną zaprawę.
W sobotę wyruszyliśmy około 12.00 razem z Darkiem, który dołączy do nas w Sudanie i z Piotrkiem, naszym przewodnikiem po Niżańskich lasach. Piotrek śmigający przed nami na crossowej Hondzie CRF 250 bardzo wysoko stawiał poprzeczkę naszym ciężkim maszynom. 98 kg crossa w porównaniu z 200 kg Tenerki sprawiało, że mój pościg za nim można było porównać do słonia goniącego geparda.
Jedynym pocieszeniem było to, że nasze wyprawowe motocykle były wygodne niczym Cadillac podczas gdy cross swoją twardą i wąską kanapą bezlitośnie pastwił się nad „siedzeniem" naszego przewodnika.
Śmigając po lasach, poligonie i torze do testowania czołgów, z każdą minutą jazdy wszyscy nabieraliśmy coraz większej pewności siebie, a masowo pojawiające się glebnięcia z pierwszej godziny jazdy zamienialiśmy na coraz szybsze i sprawne przeloty po piachu z prędkościami dochodzącymi do 60 km/h. Na Dakarowym Teamie nie zrobi to zapewne wrażenia, ale dla nas był to ogromny postęp. Wreszcie udało nam się przełamać i rozpędzić na piasku tak, że w końcu udawało się stabilnie prowadzić motocykl. Myślę, że już za kilka tygodni zaprocentuje to na Sudańskich bezdrożach. Przyda nam się także z pewnością umiejętność omijania starych niewypałów, których nie brakowało na poligonie...ups...
Nie trzeba było także długo czekać, aby las, po którym coraz szybciej jeździliśmy skarcił nas za nadmierną pewność siebie. Kierując się zasadą „im szybciej jedziesz tym efektowniej wyglebisz" Aneta w pięknym stylu wypadła z dogi i wykosiła pobliskie sosenki, dewastując nieco swojego Dominatora. Na szczęście obowiązkowy zestaw motocyklowego podróżnika w postaci bicepsa do odginania stali, kilku kluczy płaskich i taśmy McGyvera pozwolił reanimować Hondę Anety i przywrócić jej kształt zbliżony do oryginalnego.
Tak upłynęły nam dwa dni w okolicach Niska na Podkarpaciu, po których wróciliśmy wyczerpani, ale szczęśliwi. Nasze motocykle odebrały kolejną porcję terenowych tortur. Spędziliśmy w sumie ponad 10 męczących godzin w siodle, w upale sięgającym 30° C i w pyle, który docierał w najgłębsze zakamarki.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. W końcu mamy na naszych przyciężkawych sprzętach przejechać 10.000 km w różnych warunkach, więc taka szkoła latania mastodontem po kopnym piasku bardzo się przydała.
|
|
Komentarze 1
Poka¿ wszystkie komentarzeNo, no, no... ten poligon to teren Stalowej Woli! :)
Odpowiedz