Motocyklem przez Afrykę - przygotowania
Błotniste podjazdy i zjazdy sprawiały, że nawet na zablokowanych kołach nasze niemałe motocykle sunęły po glinie jak sanki, a jedynym skutecznym hamulcem były wywrotki
W ramach przygotowań do wojaży po Afryce postanowiliśmy wykorzystać przedłużony weekend na wyjazd treningowy po szutrowych i gruntowych bieszczadzkich drogach. Aga, Aneta, Karol i Ja stanęliśmy do walki na sprzętach, którymi pojedziemy do Afryki, a Darek na swoim XT-ku.
Plan był prosty. Wyznaczamy klika ciekawych miejsc do zwiedzenia na terenie Roztocza oraz Bieszczad i jedziemy na waypointy poza asfaltami. W teorii plan był świetny, rzeczywistość jednak szybko zweryfikowała nasze zamiary i podczas gdy kolejne zaplanowane punkty trasy wypadały z harmonogramu, my coraz bardziej pogrążaliśmy się w błocie, glinie i kałużach. Sprawy nie ułatwiało to, że pojechaliśmy kompletnie obładowanymi motocyklami tak, aby przetestować całość naszego sprzętu na wyprawę do Afryki. Przykładowo na mojej Tenerze znajdowały się dwa 40 litrowe kufry, jeden pełen ciuchów, drugi pełen narzędzi i sprzętu kempingowego, topcase ze sprzętem foto-video oraz mapami i zapasowymi dętkami, namiot, dwa kanistry pełne paliwa i przez pewien czas jeszcze dwie opony.
Pierwszy dzień był bardzo krótki, bowiem wyruszyliśmy z miejscowości Niska, gdzie został nasz dziesięcio miesięczny syn. Dopiero o 16.00, po błądzeniu po okolicznych lasach dojechaliśmy zaledwie do Biłgoraju. W międzyczasie poszaleliśmy trochę po kopnym piachu w okolicach Sanu, a następnie utknęliśmy na dobre półtorej godziny w lesie, gdzie piękna i szeroka droga zamieniła się w bagno, w którym po kolei zagrzebywały się nasze objuczone enduraki. Dopiero burza z ulewą i przekonała nas do powrotu do Niska asfaltem. No cóż, kemping pod namiotem musiał poczekać.
Następnego dnia rano ruszyliśmy ponownie i obraliśmy kurs na Krasiczyn, skąd mieliśmy pojechać do Kalwarii Pacławskiej, a następnie wzdłuż granicy do miejscowości Muczne, aby obejrzeć wypał węgla drzewnego.
Godzinę zajęła nam jazda asfaltem. Podjęliśmy kilka prób wyjechania na drogi szutrowe, ale szybko lądowaliśmy z powrotem na drodze głównej lub u kogoś w zagrodzie. W końcu, zasięgnąwszy porady miejscowych pojechaliśmy polną drogą, którą nam wskazano jako przejezdną. Powoli radość jazdy po szutrze ustępowała miejsca skupieniu związanemu z jazdą po mokrej glinie, aby na końcu zamienić się w grymas wysiłku towarzyszący podnoszeniu motocykla. Specjalnie nas to nie zrażało, bowiem zamysł całego wyjazdu był taki, że sprawdzamy nasz sprzęt, w tym także wytrzymałość kufrów stelaży i sakw. O ile te okazały się niezłomne, to nasze morale spadało wraz z zanikaniem drogi. Finalnie przebijając się przez łąki i trawy po pachy dotarliśmy do Jarosławia. Stąd wspaniałą szutrową drogą, pomknęliśmy w kierunku Pruchnika. Choć każdy miejscowy zapytany o drogę próbował skierować nas na asfalt my uparcie wyszukiwaliśmy leśnych i polnych przecinek, które pozwoliłyby nam na obcowanie z przyrodą oraz podnoszenie naszych umiejętności jazdy w terenie. Następnego dnia miało okazać się na jaką próbę wystawiliśmy siebie i nasze motocykle.
Po drodze do Krasiczyna przejechaliśmy jeszcze przypadkowo koło kopalni gazu, w okolicach której znaleźliśmy fantastyczną, szybką szutrową drogę wiodąca przez malowniczy las. Pojawiające się, co jakiś czas strumyki i kałuże, pokonywane pełnym gazem były dokładnie tym, czego szukaliśmy. Po drodze zaliczyłem jeszcze widowiskowy ślizg w niepozornym na pierwszy rzut oka potoku. Zalany chwilowo przejazd jakich wiele, okazał się być płynącą od lat rzeką, wyłożoną betonowymi płytami obrośniętymi mchem. Gdy szarpaliśmy się, żeby podnieść motocykl, który cały czas ślizgał się po dnie podszedł miejscowy i zdziwiony nie mógł uwierzyć, że nie wiedzieliśmy, że tu jest ślizgawka, przecież „każdy to wie".
Do Krasiczyna wjechaliśmy przez wiszący most i zatrzymaliśmy się na dobry obiad. Choć po obiedzie zrobiła się już godzina 17.00 to nadal chcieliśmy dojechać na sam skraj Polski, oczywiście offroadowo. Znaleźliśmy więc bardzo atrakcyjną drogę, która obfitowała w liczne brody i strumienie, czyli znów byliśmy w siódmym niebie. Tak pokonaliśmy dobre kilka kilometrów. Droga zaczęła się pogarszać i wkrótce okazało się, że jesteśmy w totalnym błocie.
Zatopiony do połowy motocykl udało nam się wygrzebać wspólnymi siłami. Potem jeszcze wydostaliśmy z błota XT-ka Darka i ruszyliśmy z powrotem, szukając innej trasy. Ta zamiast wybawieniem okazała się naszą zmorą, bowiem musieliśmy przejechać przez szczyt, na który prowadził stromy i błotnisty podjazd, ale na szczęście pomagając sobie nawzajem zdobyliśmy go. Wyjechaliśmy na ogromną łąkę, a dokoła nas wznosiły się bieszczadzkie pasma wspaniale oświetlone zachodzącym już słońcem. Niestety czas nas naglił i musieliśmy pędzić szukać noclegu. Przemknęliśmy szybko asfaltem przez Arłamów i Krościenko i wylądowaliśmy w Ustrzykach Dolnych. Było już właściwie ciemno, a my planowaliśmy rozbicie namiotu, postanowiliśmy więc udać się na zlot miłośników Hondy Translap, na który zaprosił nas wcześniej napotkany po drodze motocyklista.
Gdy podjechaliśmy około 21.30 na parking zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci przez kilku uczestników zlotu, którzy skierowali nas do organizatora, niejakiego Miro, przedstawianego jako człowiek bez włosów za to z wielkim sercem. Zależało nam jedynie na pozwoleniu na rozbicie namiotu do rana, gdyż w ramach zaprawy cały prowiant, kuchenki, menażki itp. mieliśmy za sobą, a skoro świt mieliśmy ruszyć dalej. Po wstępnej wymianie zdań uzgodniliśmy, że możemy rozbić namioty. Wkrótce jednak Miro pojawił się ponownie i poinformował nas, że będzie nas to kosztowało pełną stawkę za cały kilkudniowy zlot, czyli 130 złotych od osoby! Na nic zdały się tłumaczenia, że jest zimo, ciemno, jesteśmy zmarznięci i umęczeni i zależy nam jedynie na przenocowaniu, za co chętnie zapłacimy rozsądną cenę. Nieugięty Miro postawił sprawę jednak tak, że albo płacimy za udział w całym zlocie ze wszystkimi posiłkami, kilkoma noclegami i atrakcjami w stylu zwiedzania zapory, albo do widzenia. Jako, że nie mamy w zwyczaju płacić za atrakcje, z których nie będziemy korzystać powiedzieliśmy sobie do widzenia i zaczęliśmy błąkać się po okolicy szukając miejsca na nocleg. Szkoda panie Miro, że motocyklista potrafi podać rękę drugiemu motocykliście w potrzebie.
Los się jednak do nas uśmiechnął i jeden z mieszkańców Ustrzyk Dolnych widząc błądzące w ciemności motocyklowe światła zaprosił do siebie i pozwolił rozbić namioty u siebie w ogródku. Przenocowaliśmy w namiotach, skorzystaliśmy z prywatnego zaplecza sanitarnego i gościnności naszego gospodarza, który za nic nie chciał od nas przyjąć zapłaty. Są jeszcze jednak ludzie z wielkim sercem i mamy nadzieję, że takich właśnie spotkamy na naszej trasie przez Afrykę!
Następnego dnia ruszyliśmy nad Solinę, jak zwykle offroadem. Wbiliśmy w GPS miejscowość Rajskie i zaczęliśmy przebijać się poleconą przez miejscowych trasą przez las. Zadziałało jednak kilka popularnych zasad: „im dalej w las tym więcej drzew" oraz „nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej". Przyjemna z początku droga zaczęła robić się coraz bardziej śliska, stroma, a deszcz, który zaczął padać wkrótce zamienił ją w rwące gliniaste potoki. Odcinek 9 kilometrów pokonywaliśmy przez 7 godzin. Błotniste podjazdy i zjazdy sprawiały, że nawet na zablokowanych kołach nasze niemałe motocykle sunęły po glinie jak sanki, a jedynym skutecznym hamulcem były wywrotki. I tak właśnie piłując motocykle pod górę i ześlizgując się na dół pokonaliśmy przez cały dzień kilka kilometrów. Szkołę jazdy i wzajemnej pomocy dostaliśmy wspaniałą. Potem tylko jeszcze 4 godziny jazdy w deszczu do miejscowości Niska.
Choć nie było łatwo to żaden sprzęt nie zawiódł, a nasze motocykle i ich możliwości znamy już na wylot i o to nam chodziło...
Więcej o nas i przygotowaniach do wyjazdu można znaleźć na stronie: www.motocyklemprzezafryke.pl .
Komentarze 3
Pokaż wszystkie komentarzeGdybyscie w nocy nie mieli sie gdzie rozbic a bylibyscie w Ustrzykach Dolnych to zapraszam.-Powodzenia
OdpowiedzDamy radę bo zabieramy ze sobą McGyvera
OdpowiedzTacy niezaradni i chcecie jechać motocyklem?
Odpowiedz