Lecimy 190 i czuję się super. Podziwiam widoki, czerpię przyjemność z pędzenia Michaśką i zbierania kolejnych szybkich łuków. Jest przepięknie! Poniższa relacja powstała na prośbę paru osób. Podobno moje przeżycia mogą się do czegoś przydać stąd też naleganie na umieszczenie tego w necie. Ilość tekstu wstępnie przeraża, ale podobno wchodzi jak burza!
Czwartek 14/08 Stało się. Jedziemy! Dzień pakowania, czyli jakie niezbędniki zmieściłam w rollbaga: kombi przeciwdeszczowe, przeciwdeszczówki na buty, 2 dodatkowe pary rękawic (zimowe na noc i letnie na słoneczny dzień, trzecie uniwersalne miałam na sobie - podczas deszczu szybko przemakają, więc warto mieć zapas), druga kominiarka i zapasowa bandamka, pas nerkowy, T-shirt z długim rękawem i top oraz 2 pary skarpet, klucze do moto, klej 2-składnikowy do metalu, klej do śrubek, tyrtytki czy jak kto woli plastikowe paski mocujące, obejmy metalowe, szara mocna taśma klejąca, szeroka taśma izolacyjna, ochraniacze na kolana (a właściwie nałokietniki na rolki), kluczyk zapasowy do motocykla i spis telefonów do moich rodziców, przyjaciół i ludzi z pracy na wydrukowanych kartkach dla towarzyszy wyprawy - Smoka z Kasią i Daniela. No i oprócz tego 1 komplet „cywilnych" ciuchów. Obaj panowie zabrali nawigacje. Smoku wziął spray do łańcucha i wężyk w razie potrzeby wyssania paliwa do innego baku czyt. najprędzej do maleńkiego Michalinowego (Kawasaki ER-6f). Daniel za zadanie dostał przewóz niebezpiecznego transportu, czyli butelkę po napoju 0,5l wypełnioną paliwem na „jakby co". Ustaliliśmy postoje na szybkie tankowania co 200km. Zdecydowałam się lecieć w skórach, sprawdzając ostatni raz pogodę. Pod spód golf termoaktywny i krótkie leginsy, bo jednak przez te materiałowe wstawki w kombiaku czuć wiatr. Ciuchy przygotowane, rollbag przypięty, można iść spać. Piątek 15/08 Godz. 3:30 pobudka, 4:20 wyjazd z domu na miejsce zbiórki pod domem Smoka i Kasi. Zaskakujące... zaspali ;) Wreszcie Smoku wyciąga XX i Kasia szuka sobie miejsca na kanapie. Za chwilę dojeżdża Daniel na 954. I tak nasza 4 na 3 motocyklach wyrusza ok.5:30 w drogę. Smoku i Kasia na XX prowadzą, ja jadę w środku na najsłabszym z naszych 3 moto, ten mały szyk zamyka Daniel na 954. Przebijamy się przez Warszawę i lecimy w stronę autostrady na Poznań. Jedzie się w miarę dobrze. Tirów jeszcze niewiele, ruch osobówek też słaby. Pogoda grozi zachmurzonym niebem i czarnymi chmurami..., ale nie pada. Prędkości 150-170km/h. Obserwujemy niebo i liczymy na to ze pogoda się utrzyma aż do Kolonii. Tankowanie i wlot na autostradę poznańska. Smoku płaci na wszystkich bramkach za całą wycieczkę, żeby było szybciej. Prędkości rosną do 190km/h. Zjazd z autostrady. Na razie idzie gładko. Czuje się dobrze, mimo już paru godzin na moto. Pogoda zaczyna się pogarszać, ale jeszcze nie pada. Dojeżdżamy do granicy. Przeszło 500 km za mną, nadał czuje się OK. Nic nie boli, nie ma zmęczenia. To pewnie zasługa wcześniejszego wjeżdżenia w moto i pogody. Słońce nie raziło bo ukryły je chmury, temp. mimo chodu była OK - powiedziałabym w sam raz na moto :) Przekroczenie granicy i pogorszenie pogody... zaczyna padać. Mimo tego jedzie się OK. Trzymamy 130km/h. Zjazd na najbliższą stację i wciągnięcie przeciwdeszczówek. Pod zamoczone rękawice wciągam foliowe rękawiczki wzięte ze stacji. Będzie cieplej. I znowu lecimy autostradą na Berlin. Deszcz nie ustaje, samochody naganiają wodę spod kół. Ta dostaje się w moje buty przez wloty powietrza mimo założonych ochraniaczy. Czuje małe potoczki w środku, ale nie jest źle. Prędkość wzrosła. Deszcz wciąż pada. Tniemy 170 km/h. Nie do wiary? To w końcu idealnie gładki niemiecki asfalt. Motocykl trzyma się jak przyklejony. Nic nie buja, nie rzuca, hamulec praktycznie nie jest potrzebny, wszyscy pięknie zjeżdżają z drogi 3 pędzącym maszynom. Tylko szybka w kasku paruje. Kombinuje z wlotami, ale nic to nie daje. Dochodzę do wniosku, że co za różnica i tak od tego deszczu niewiele widzę. Czuję, że kask od spodu już mokry. Kominiarka zimna na szyi. Minęło kolejne deszczowe 200km. Tankowanie. Mówię zrezygnowana, że chyba już do samej Kolonii nie przestanie padać... Daniel rzuca, że za 60 km ma przestać. Patrzę na niego wątpiąco. Ruszamy dalej. Mija 60km. Pada. Mijają 4km. Słońce! Skąd on wiedział?! Jest pięknie. Ciepło. Słonecznie. Sucho. Berlin dawno za nami. Prędkości wróciły do 190km/h. Nadal czuje się OK., mimo że przejechaliśmy już 800km. Pojawiają się piękne łuki wśród gór... Lecimy 190 i czuję się super. Podziwiam widoki, czerpię przyjemność z pędzenia Michaśką i zbierania kolejnych szybkich łuków. Jest przepięknie! Przejeżdżamy pod niesamowitym mostem. Szkoda ze nie ma jak zrobić zdjęcia. Już widzę jak ludzie skaczą z niego na bungy! Staram się zapamiętać widoki. Zaczynam się zastanawiać, kiedy dopadnie mnie kryzys. Na razie czuje tylko ból w kolanach i uszkodzonym kiedyś prawym barku. Wykorzystując parę zwężeń na autostradzie, gdzie prędkości spadają do 120-150 km/h zakładam nogi na bak i owiewkę pod kierownicą. Ufff, jaka ulga. Chwilę się rozprostują. Kolejne tankowanie i prawie 1000 km za nami. Jest już 17-sta. Jeszcze 200 km. Wsiadamy i zapieprzamy, jak to mówi Kasia. Ooo mijamy Wuppertal! To tu jutro w kamieniołomach będziemy podziwiać chłopaków i ich show na Red Bull X Fighters - cel naszej podróży. Lecimy dalej. Kolejne zwężenia. Korek. Jesteśmy blisko Kolonii i naszego hotelu, więc Smoku nie zamierza stać, jak niemieccy motocykliści grzecznie w korku, a my nie wiedzieć czemu posłusznie ruszamy za nim... Przeciskamy się siejąc mały popłoch wśród niemieckich kierowców. A co tam! Jeszcze parędziesiąt kilometrów i jesteśmy na miejscu, hotel, prysznic, kolacja, łóżko, sen... Dotarliśmy!!! Nawigacja nie zawiodła. Hotel w samym centrum, blisko starówki. Maszyny zaparkowały w podziemiach, my zaczęliśmy się ogarniać. Szybkie prysznice i wio na kolację. Poszukując restauracji myślę o tym, że pokonałam 1200 km w 14h i czuję się zaskakująco dobrze, co wyjaśniając znaczy, że zmęczenie i ból barku owszem jest, ale szykowałam się na jakiś przerażający hardcore. Myślałam, że po 800 km zacznę tracić koncentrację, że po 1000 padnę, a tu proszę... zaskoczenie! Jest OK.! Można pokonać taką trasę! Moje dokonanie z tego dnia upewnia mnie w tym, że jednak jakoś wrócę. Jestem twarda i dam radę! Jednak podróż autostradą, gdzie każdy patrzy w lusterka i już z daleka zmyka kulturalnie na pas obok, nie jest tak męcząca, jak droga 25 km w korku na Puławskiej do pracy... Idziemy do sklepu na zakupy. Oczywiście niemieckie piwo i chipsy, hehe. Następnie kolacja we włoskiej knajpce, powrót do hotelu, mała pogadanka w pokoju przy piwku i już czuje, że padam. Jest 24, ustalamy godzinę pobudki i znikam w pościeli. Sobota 16/08 Kurde! Gdzie ten budzik?! Szlag by go trafił! Spać! No ale jest 10... czas wstać. Ogarniamy się powoli i wychodzimy. Przechadzka na rynek i zwiedzanie jednej z najstarszych katedr w Europie wraz z wieżą na panoramę Kolonii. 509 stopni w górę, 509 stopni w dół. Kasia walczyła ze zmęczeniem, ja z lekiem wysokości. Złośliwy Daniel skutecznie pobudzał moją wyobraźnię w kierunku katastroficznym... No, ale obie dałyśmy rade! Obiadek w restauracji Cosa Ostra (jak przystało na EWO) i powrót do hotelu. O 18 jesteśmy gotowi na parkingu i ruszamy na Wuppertal! FMX jest nasz! Aha. Nastąpiła zamiana ubioru. Spodnie od kombiaka zastąpiły jeansy, co by się wygonie siedziało na trybunach. Zadbałam o siebie i założyłam pas nerkowy, kolana ochraniały przed wiatrem wspomniane już nałokietniki Bauera. Motocykle bez bagaży pozwalają bardziej zaszaleć. Lecę sobie za Kubą i z ciekawości rzucam okiem na zegary - 200. Eeee luz, Michaśkę odcina przy 220 czyli jeszcze jej nie zarzynam ;) Tylko jak ja kurde nie lubię latać w jeansach... Navi nas dzielnie prowadzi tymi wszystkimi zjazdami i wjazdami, aż dostrzegamy sznur samochodów w Wuppertalu. Motocykliści grzecznie w korku. OK., my za nimi. Nagle podjeżdża jakaś niemiecka odważna trójka i tnie po podwójnej ciągłej. Długo nie trzeba było czekać na naszą reakcję. I tak dojechaliśmy pod miejsce pielgrzymki. Zaparkowaliśmy maszyny i ruszyliśmy za rzeszami ludu idącego, jak na Morskie Oko. Niesiemy kaski, kurtki w rękach. Od tyłu podjeżdża na moto policjant zdziwiony, że idziemy na pieszo. Informuje nas, że motocykliści mają ten przywilej, że nie muszą iść tych 3 km :) Jest pod kamieniołomami specjalny parking na moto. 3 km? Wracamy po motocykle! Faktycznie. Wow. Red Bull umieścił chodniki z plastikowych płyt, na których stawiało się moto. Pięknie wyglądało tyle maszyn stojących w rządkach na polu na zboczu kamieniołomu. Po małych problemach z biletami idziemy zająć miejsca. Idziemy...i idziemy... Jejku, ależ ten kamieniołom ogromny! Alejki prowadzą nas wokół całego wykopaliska. Przystanek po drodze na zakup Red Bulla, bo jakżeby inaczej. Wreszcie zajęliśmy miejsca i zaczęło się... Kto nie był niech żałuje! Tyle powiem! W drodze powrotnej kolacjo-śniadanie. Jest 1 w nocy. Do hotelu dotarliśmy po 2. Olać kąpiel. Szybki skok do łóżka, bo teraz każda minuta snu jest cenna. | |
Komentarze 42
Pokaż wszystkie komentarzeFajna wyprawa podziwiam i zazdroszczę.
OdpowiedzPrzeczytalem wszystko szlo jak z dobra ksiazka,podziwiam was za ten wyczyn,ja sie kurcze szczypie czy sie szarpnac na 500km,jednorazowo a tu taka przygoda ze masakra,chyba bym wymiekl.pozdrawiam
OdpowiedzŁatwo jest przejechać większą odległość gdy ma się na to patent. Albo właśnie tankowanie co 200 czy od dwustu do dwustu. Ja drogę sobie dzielę na przykład na "Poznanie". Do Poznania mam 100 km a więc trasa składa się z pięciu Poznani. I jakoś to leci :) Grunt, żeby sobie wyobrażać przyjemną trasę :P
Odpowiedzdziekuje, miło ze ktos to jeszcze czyta ;o) A te 500km spokojnie dasz rade :o) Za 200km bedizesz mial tankowanie - czas w sam raz na odpoczynek. Ja przed wyjazdem tez mialam watpliwosci czy to wykonalne a okazało sie ze spoko. Trzymam kciuki!
OdpowiedzSądze ,że taką jazdę to lepiej zostaw sobie kotku do łóżka. Facet będzie miał frajde ,a Ty przyjemność. Śmigam od 20-tu lat i czytam te wypociny poprostu z zażenowaniem. Obym nastepnym razem nie...
OdpowiedzMotocykle są dla ludzi rozsądnych i z wyobraźnią. O was tego z całą pewnościa powiedzieć nie można. Stanowicie niestety zagrożenie nie tylko dla samych siebie ale i dla innych. Co można powiedziec ...
Odpowiedzprzeciez nie jechal 250 caly czas tylko sporadycznie i to po autostradzie w Niemczech gdzie ludzie lataja po 300 km/h, gdzie ty czlowieku wyczytales ze tylko jechali!przeciez zwiedzili Kolonię,byli na super imprezie Bull Air ,zrobili mase fotek. Przygoda super
OdpowiedzDawno tu nie zagladalam ale widze ze tekst wciaz budzi kontrowersje. To nie byla wycieczka krajoznawcza tylko planowany szybki przelot autostradami na show Red Bulla. I jak zauwazono autostrady niemieckie pozwalaja na takie predkosci i oczywiscie bylismy wyprzedzani przez samochody. Czy one nie wyladuja na znaku drogowym? Myslisz ze jestesmy gowniarzami co sie dorwali do sportow? Nie. Swoje lata mamy na glowach i wyjechane tys km, do tego mnostwo czasu spedzone na specjalistycznych treningach przechodzonych co sezon. I mimo uplywu czasu nasza cala trojka jezdzi jak jezdzila, jest cala i zdrowa.
OdpowiedzJak wy jeździcie po 200-220km/h i srednią w trasie macie 77km/h. Ja rozumiem, że postoje itp. ale chyba musicie się jeszcze sporo nauczyć o turystyce bo Twoj opis świadczy o waszej mega nieodpowiedzialnosci (jak twoje zasypianie na motocyklu a mimo to "200"). Zenada generalnie dziewczyno.
OdpowiedzNapisze łopatologicznie: wlasnie takie emocje mial wzbudzic ten tekst, zeby nikomu nie przyszlo do glowy tego powtarzac. A my pewnie i tak zachowalibysmy sie tak samo, moze tylko z ta roznica ze ja zjechalabym do motelu. Jestesmy specyficzni i zadne poczuczania nic w nas nie zmienia, wazne zeby pokazaly innym zagrozenia na naszym przykladzie.
OdpowiedzCAŁKOWITY BEZSENS - nastepnym razem skączysz na znaku drogowym.
Odpowiedzświetny opis ale okoliczności zwłaszcza powrotu marszczą sierść na plecach
Odpowiedz