Marquez wygrywa w Australii, ale to koniec dobrych dla niego wiadomo¶ci
Co prawda Marc Marquez w niesamowitym stylu wygrał niedzielny wyścig o Grand Prix Australii, ale zwycięstwo na torze Phillip Island ma dla Hiszpana słodko-gorzki smak. Dlaczego było tak wyjątkowe i dlaczego Marc może czuć niedosyt? Mick analizuje sytuację.
To scenariusz jak z filmu. Dojeżdżając na pola startowe po wreszcie udanych kwalifikacjach, Marquez trafia "ogromnego owada", który rozbryzguje się na wizjerze jego kasku.
Choć zawodnicy umówili się już cztery lata temu, że nie będą odklejać tzw. "zrywek" z wizjerów na polach startowych, Hiszpan nie ma wyjścia. Odkleja folię i wyrzuca ją, ale nie w tę stronę, w którą powinien. Rzucony pod wiatr materiał trafia prosto pod tylne koło Ducati z numerem 93.
Do startu zostają już tylko sekundy. Marquez nerwowo ogląda się na tylne koło, ale wie, że nie może już nic zrobić. Po starcie spektakularnie pali gumę i lekko staje bokiem. Udało mu się opanować sytuację, ale spada z drugiego na trzynaste miejsce.
Ruszający zza jego pleców Pecco Bagnaia przygląda się wszystkiemu z drugiego rzędu i wie, że po starcie musi natychmiast uciekać na prawą stronę, co też robi. Włoch nie spodziewał się jednak, że już w połowie pierwszego kółka Marquez ponownie będzie w czołowej grupie.
Choć startujący z pole position Jorge Martin - podobnie jak dzień wcześniej - dostaje od Marqueza piękny prezent, to jednak tym razem nie jest w stanie go wykorzystać. Na finiszu sześciokrotny mistrz świata dwukrotnie atakuje lidera tabeli i po drugim podejściu nie oddaje już prowadzenia.
W ten sposób Hiszpan sięga po swoją trzecią wygraną w tym sezonie. W przeciwieństwie do rozgrywanych w specyficznych warunkach wyścigów w Aragonii i Misano, tym razem jednak Marc zgarnia 25 punktów w "normalnym" wyścigu, choć w nietypowych - nie na swoją korzyść - okolicznościach.
Dlaczego więc ta wygrana ma słodko-gorzki smak? Wszystko dlatego, że strata zawodnika Gresini Racing do prowadzącego w tabeli Martina wynosi aż 79 punktów na już tylko 111 możliwych do zdobycia.
Owszem, matematycznie Marc nadal ma szansę na walkę o tytuł. Realnie jednak będzie to bardzo, bardzo trudne. Tym bardziej że pomiędzy nim a liderem jest jeszcze Bagnaia, który do Martina traci tylko 20 oczek i to on wydaje się głównym rywalem zawodnika ekipy Pramac Racing.
Ducati zabiera części…
Jakby tego było mało, Marquez może być w trzech ostatnich rundach na straconej pozycji. Pamiętacie, jak jego Ducati stanęło w płomieniach podczas Grand Prix Indonezji?
Teraz już wiemy, co się stało. Ducati przygotowało dla zawodników dosiadających modelu GP23 nowe koło zamachowe, które miało rozwiązać problemy z wibracjami i brakiem trakcji i rozwiązało.
Włosi mogli je wymienić, mimo zamrożenia specyfikacji silników, bo sprytnie zaprojektowali je na zewnątrz, a nie wewnątrz jednostki napędowej. To jednak ten element doprowadził do awarii i finalnie pożaru maszyny Marqueza, dlatego po tamtym weekendzie Ducati zabrało nowe części zawodnikom dosiadającym starego modelu.
W Australii nie miało to znaczenia, bo Phillip Island to płynny tor, na którym liczy się przede wszystkim zawodnik, ale już w Tajlandii i Malezji Marc może mieć dużo trudniejsze zadanie.
Tym bardziej że dwa kolejne tory bardzo leżą Pecco, który w Australii nie trafił z setupem, za mocno zużył opony i odpuścił, ale przed weekendem spodziewał się takiego scenariusza.
Jest więc duża szansa, że losy tytułu rozstrzygną się pomiędzy Martinem i Bagnaią. Pamiętacie moje niedawne rozważania na temat tego, kogo wspierać będzie Ducati?
Bagnaia rozwiał wątpliwości już w czwartek, przyznając przed GP Australii, że włoska marka ma już ramę na sezon 2025, która jest wyraźnym krokiem do przodu, ale nie da jej w tym roku Pecco, aby nie faworyzować żadnego ze swoich zawodników.
To akurat dobra wiadomość dla Marqueza i Martina. Tymczasem do końca tegorocznych zmagań jeszcze trzy wyścigów główne i trzy sprinty. Czy Marc będzie w stanie dokonać niemożliwego i jakoś odrobić stratę, a raczej liczyć na potężne błędy swoich głównych rywali?
Przekonamy się już niedługo, bo karuzela MotoGP z Australii leci prosto do Tajlandii. Niech wygra najszybszy!
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze