Marco Simoncelli - od minimoto do MotoGP
Dziś żegnamy Marco Simoncelliego i jest to dobry moment, aby podsumować dorobek włoskiego zawodnika.
Marco urodził się 20 stycznia 1987 roku w Rimini, na włoskim wybrzeżu Adriatyku, gdzie zresztą spędził pierwsze lata swojego życia. Każdy kto był w tej części Włoch, wie że jest to region w którym kocha się motocykle i wyścigi motocyklowe. Piękne kręte drogi w górach, mnóstwo torów kartingowych w praktycznie każdej większej miejscowości, a także obecność takich miejsc jak Misano Adriatico World Circuit, czyli magnesów przyciągających miłośników sportów motorowych z całego świata musi rodzić w młodzieży pasję do ścigania się.
We Włoszech każdy chłopak ma swój motorower i Marco, tak jak jego rówieśnicy, już wieku kilku lat zaczął przygodę z jednośladami. Wrodzona chęć do rywalizacji szybko zaprowadziły go na tory kartingowe, na których Simoncelli rozpoczął przygodę z minimoto. Trwała on od roku 1996 do 2000 i przyniosła młodemu wówczas chłopakowi zarówno smak pierwszych zwycięstw (dwa tytuły mistrzowskie rok po roku), jak również przedsmak rywalizacji na wyższym poziomie.
Młody, dobrze zapowiadający się zawodnik w sezonie 2001 trafił do klasy Honda Trophy 125, gdzie radził sobie tak dobrze, że w kolejnym sezonie pojechał już w całym cyklu Mistrzostw Europy w klasie 125 zdobywając na koniec sezonu tytuł mistrzowski. Sezon 2002 to nie tylko tytuł Mistrza Europy, ale także pierwszy start w Mistrzostwach Świata w klasie GP125.
Rok 2003 to pierwszy sezon startów w Mistrzostwach Świata w barwach zespołu Matteoni Racing Team. Sic choć jeszcze nie wygrywał, to jeździł pewnie, regularnie przywożąc punkty i poprawiając tempo, co musiało zwrócić uwagę ludzi z padoku MŚ. W kolejnym sezonie 2004 Włoch pojechał w zespole Rauch Bravo, w którym odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w GP na Jerez. Sezon Marco ukończył jednak dopiero na 11 miejscu. W sezonie 2005 (Nocable.it Race Team) Simoncelli regularnie już staje na podium, co daje mu piąte miejsce w klasyfikacji generalnej na koniec sezonu i otwiera drzwi do transferu do klasy GP250.
Pierwszy sezon w klasie 250 to jazda w zespole Metis Gilera. Dopiero po dwóch latach przychodzą pierwsze znaczące sukcesy. Pierwsze zwycięstwo w GP250 to wyścig na Mugello, a sezon przynosi tytuł Mistrza Świata klasy GP250.
Rok 2009 to kolejne zwycięstwa w klasie 250, ale też mniej stabilna jazda, która dała w rezultacie dopiero trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej. Jednocześnie w tym samym roku miało miejsce ciekawe wydarzenie ilustrujące wyścigowy potencjał Sica. Marco zaproszony został przez Aprilię do gościnnego udziału w rundzie WSBK na włoskiej Imoli, gdzie zdołał zakwalifikować się do wyścigów z drugiego rzędu na polu startowym! Co prawda Włoch upadł w pierwszym wyścigu jadąc na piątej pozycji, ale już w drugim po agresywnym manewrze wyprzedzania wyszedł przed swojego kolegę z zespołu (samego Maxa Biaggiego!) i stanął na podium zajmując trzecie miejsce. W tym samym roku, w czerwcu potwierdzone zostało jego przejście do klasy MotoGP pod skrzydła zespołu San Carlo Gresini Honda.
Pierwszy sezon w królewskiej klasie to przede wszystkim zbieranie doświadczeń. Mimo to młody Włoch doskonale radził sobie w starciu bardziej utytułowanymi i doświadczonymi rywalami, co dało aż 125 punktów oraz 8 miejsce w klasyfikacji generalnej. Doświadczenie to zaczęło procentować w tym sezonie, gdzie Sic stanął dwa razy na podium (3 miejsce w Brnie i 2 na Philip Island), dwa razy ruszał do wyścigu z Pole Position. Do wypadku na Sepang Marco zdołał zgromadzić 139 punktów. W przyszłym sezonie Włoch miał ponownie walczyć w barwach zespołu San Carlo Honda Gresini.
Marco Simoncelli zawsze miał opinię wojownika, często jeżdżącego na granicy faulu. Już w niższych klasach utarło się że Sic ściga się agresywnie. W czerwcu 2008 roku na Mugello Włoch tak ostro blokował Hectora Barberę, że doprowadziło to do zderzenia obu zawodników. Simoncelli wygrał, ale oburzone głosy domagały się ukarania Marca, co ostatecznie zakończyło się słownym upomnieniem ze strony Komisji Bezpieczeństwa. Hiszpańscy rywale nie mieli zresztą szczęścia do kudłatego młodzieńca z numerem 58 na motocyklu. Podczas ubiegłorocznej rundy w Walencji z toru po starciu Simoncellim omal nie wyleciał Lorenzo. W tym roku na Le Mans Pedrosa zamknięty przez Włocha na hamowaniu upadł, złamał obojczyk i musiał tym samym pożegnać się z marzeniami o mistrzowskim tytule. Po tym zajściu krążyły plotki że na GP Katalonii wynajęci zostali specjalni ochroniarze, których zadaniem była ochrona Marca przed wściekłymi hiszpańskimi kibicami pałającymi żądzą odwetu za kontuzję swojego pupila. Do historii przejdzie stwierdzenie Pedrosy, że Sic używa głowy wyłącznie do noszenia włosów, tak samo jak słowne utarczki Włocha z Jorge Lorenzo na konferencji prasowej.
Styl jazdy Simoncellego cechowała jednak przede wszystkim waleczność, a nie brawura. To w dużej mierze dzięki obecności Włocha w MotoGP na wyścigach królewskiej klasy nie wiało nudą. Nie chodzi tylko i wyłącznie o częste przewrotki, ale także o serce Włocha do walki. Na ostatnim GP Malezji tuż przed wypadkiem to właśnie Simoncelli toczył pasjonujący pojedynek z Alvaro Bautistą…
Niestety to właśnie ten wyścig zakończył karierę Super Sica. Już na drugim okrążeniu doszło do okropnie wyglądającego wypadku w którym zderzyli się Marco Simoncelli, Colin Edwards i Valentino Rossi. W jego wyniku Marco doznał bardzo poważnych obrażeń i przewieziony został natychmiast do centrum medycznego. Wyścig został przerwany, po blisko godzinie ukazał się oficjalny komunikat o śmierci włoskiego zawodnika.
Simoncelli w wyniku uślizgu koła wywieziony został przez motocykl na środek toru. Jadący tuż za nim Bautista i Hayden dali radę go ominąć, ale Edwards nie mógł już wiele zrobić i z impetem uderzył we Włocha, przy okazji samemu mocno się obijając. Rossi, jadący za Edwardsem także zaczepił swoim motocyklem o leżącą już na ziemi dwójkę, choć jemu udało się wyjść z tej kolizji bez szwanku. Uderzenie w Simoncellego było tak potężne, że zerwało Włochowi kask z głowy. Widok Marca leżącego bezwładnie na asfalcie z jego bujną czupryną rozrzuconą na boki był po prostu przerażający. Pomimo wysiłków i 45 minutowej akcji reanimacyjnej, lekarze nie zdołali uratować życia młodego zawodnika. Simoncelli zmarł w wyniku rozległych obrażeń głowy, szyi oraz klatki piersiowej.
|
Komentarze 8
Poka¿ wszystkie komentarzeNie intersujê siê sportem ale wiadomo¶æ o ¶mierci Marca bardzo mnie dotknê³a. Nawet ja, laik sportowy kojarzy³em Marca. Wiecznie u¶miechniêty i ta jego czupryna. Straszna tragedia. Brak s³ów :(
OdpowiedzLovtza, w tym po¶cie piszesz, ¿e Edwards niewiele móg³ zrobiæ, a wczoraj sugerowa³e¶, ¿e go zabi³... Ech, redaktorze naczelny, popraw to co napisa³e¶ wczoraj
Odpowiedztak swoj± drog±, to dobr± rzecz± i raczej tani± by³aby budowa i populryzacja ma³ych torów wyscigowych przystosowanych do minibike'ów. one wydaj± siê byæ jeszcze mniejsze ni¿ tory gokartowe...by³by ...
OdpowiedzZastanawiam siê, czy kask nie spad³ mu podczas wypadku, gdy¿ by³ za lu¼ny (zbyt du¿y). A zbyt du¿y musia³ byæ, aby zmie¶ci³y siê pod nim w³osy. Skoro ró¿nicê w dopasowaniu robi ju¿ kominiarka, to ...
Odpowiedzz tak± si³a to ci wszytko moze odleciec
OdpowiedzNauczy ich je¼dziæ tam na górze. R.I.P Marco
OdpowiedzWielka strata, ¶wieæ Panie nad jego dusz±....... ¯egnaj Marco :-((
Odpowiedz