Dojeżdżamy do granicy i spotykamy Polaków w VW Transporterze. Kolejka była dość duża, jednak my „wtrolowaliśmy" się na sam przód. Passport control i jedziemy do następnej granicy. Tutaj tak samo, pokazujemy paszport i kartę z wjazdu do Albanii. Po chwili jesteśmy wolni. Montenegro wita! Zadowoleni jedziemy do Dragana. Pogoda jest średnia, ale przynajmniej przestało padać. Zaczyna się ściemniać i kierujemy się w stronę Baru. Grzesiek jedzie praktycznie na oparach. Jedziemy cały czas wąską drogą, mijamy osiołki i inne zwierzęta, aż w końcu dojeżdżamy do miejscowości Bar, gdzie tankujemy na znajomym mi już CPN-ie. Grzesiek tankował przed Kosovem i zrobił na 22 litrach ok. 380 km. Niezły wynik biorąc pod uwagę to, że na autostradzie Beemka pije więcej od Viadra. Obieramy kierunek na Sutomore i oczywiście najlepszą miejscówkę noclegową w Czarnej Górze, czyli Dragan, Dragan, Dragan... Po chwili jesteśmy na miejscu. Na parkingu stoją cztery polskie samochody. Idę się przywitać z domownikami. Na początek spotkałem przesympatyczną ciocię Dragana, która od razu mnie poznała. Obiecałem, że następnym razem przyjadę z Olivką. Okazało się, że Dragana chwilowo nie ma, ale ciocia pokazała nam nasz pokój (ten sam, który mieliśmy z Rambulcem) i mogliśmy się rozpakować po całym dniu jazdy. Gorąca kąpiel, kolacja typu spaghetti w dziesięć minut i kładziemy się do łóżek. W międzyczasie Dragan przyjechał i zapraszał nas do siebie na piwo, jednak bardzo zmęczeni poszliśmy spać. Następnego dnia pogoda była już lepsza, jednak wiał bardzo silny wiatr. Jak zwykle zaczynamy dzień od przepięknego widoku z tarasu.
Następnie Dragan zaprosił nas na kawę, którą wypiliśmy razem z jego ojcem. Kawa turecka z rana, a na pożegnanie ojciec Dragana poczęstował nas rakiją, którą sam robił. Była to najmocniejsza rakiją, jaką w życiu próbowaliśmy. Mnie zakręciło się w głowie i przez chwile miałem czarno przed oczami, jednak nie ma to, jak rozgrzewka przed jazdą... Z wielką przykrością musieliśmy jechać dalej,. W planach miałem pojechać na Durmitor, jednak pogoda była z początku niepewna, więc zostawiliśmy to na następny raz (nie chodzi o to, że nas i nasze motocykle zmoczy deszcz tylko, że w górach we mgle nic nie zobaczymy). Dragan pokazał nam mandarynki, których było tak dużo, że gałęzie uginały się aż do ziemi. Jest tam pięknie, a u Dragana czujemy się jak u siebie w domu. Pomimo usilnych prób nie udało się nam zapłacić za nocleg - wielkie podziękowania więc raz jeszcze kierujemy do Dragana, który może kiedyś przeczyta tą relację. Tak, więc DRAGAN jeszcze raz BARDZO Ci DZIĘKUJEMY. Ruszamy dalej w drogę, pogoda jest coraz lepsza, przez co widoki są coraz piękniejsze. Kiedy byłem w maju, pogoda nam nie dopisała tak bardzo i zupełnie inaczej to wszystko wyglądało. Komu w drogę temu trampki (pozdro dla TCP ), czyli kierujemy się w stronę Budvy, a następnie namówiłem Grześka na objazd Boki Kotorskiej dookoła, ponieważ początkowo chciał przyciąć promem. Widoki po drodze są przepiękne, zatrzymujemy się w najciekawszych miejscach i pstrykamy fotki, aż w końcu dojeżdżamy do wyspy Św. Stefana. Zjeżdżamy do pit stopu i podziwiamy ją z góry. Przepięknie, nie muszę więcej pisać - kto był ten wie... Dojeżdżamy do Budvy i jestem w szoku, jakie tu wszystko nowe i piękne. W maju był mega bałagan i ogromne korki, ponieważ robiono drogi i trwały prace przed rozpoczęciem sezonu. Zatrzymaliśmy się w sklepie motoryzacyjnym i dostaliśmy gratis naklejki na kufry. Jak się okazało w tym sklepie, za to się nie płaci. Jest przepięknie i bardzo gorąco, ponad 30 stopni, a my poubierani, jak Eskimosi, przedzieramy się w korkach. Jesteśmy w Kotorze. Wjechaliśmy od góry skąd można było zobaczyć całą Boke Kotorską. Widok ten również należał do jednego z piękniejszych w Czarnogórze. Robimy przerwę, podziwiamy krajobraz i ruszamy do miasta. Po drodze zatrzymujemy się w piekarni, kupujemy śniadanie i jedziemy pod główną bramę. Jest bardzo dużo ludzi, jak widać wrzesień nie odstrasza turystów. Znajdujemy ławeczkę w cieniu pod palmami i spokojnie wsuwamy. Po śniadanku ruszamy dalej, jedziemy cały czas wzdłuż morza i czujemy ten wspaniały morski zapach. Jest cudownie i chcemy, żeby droga leciała nam jak najwolniej. Co jakiś czas zatrzymujemy się na robienie zdjęć i delektowanie się widokami. Takimi oto pięknymi drogami dojeżdżamy do granicy z Chorwacją. Jestem bardzo zadowolony, ponieważ za chwilę będę mógł zobaczyć mój ukochany Dubrovnik. Już jest bardzo blisko, czuję jego zapach. Od samego początku widać skutki pożarów, których w Czarnogórze nie widzieliśmy. Spalone łąki i lasy, wszystko jest czarne. Po drodze zatrzymujemy się na campingu Kate, na którym spaliśmy razem z Oliwką, jednak jest już zamknięty i nikogo tam nie ma. Powoli zaczynaliśmy szukać jakiegoś noclegu, jednak postanowiliśmy, że poszukamy go w Dubrovniku. Jesteśmy! Cały rok myślałem o tym żeby tu wrócić i w końcu się to udało. W maju tylko zobaczyliśmy panoramę i to w deszczu... Na tarasie widokowym spotkaliśmy Polaków, którzy byli w szoku, jak im powiedzieliśmy skąd jedziemy i ile jeszcze przed nami. Udajemy się na najwyższy szczyt, żeby zobaczyć Dubrovnik z najwyższego punktu. Jak byłem rok temu wiedziałem, że można tam wyjechać, jednak nie wiedziałem jak. Teraz było to celem mojej wycieczki. Kierujemy się na miejscowość Bosanka, jest to właśnie droga na najlepszą panoramę, z której widać wszystko. W górę prowadzi bardzo wąska ścieżka, a dookoła wszystko jest czarne, doszczętnie spalone, aż łezka w oku się kręci. Wyjechaliśmy na samą górę, koło starej, nieczynnej już od dawna kolejki. Z tej góry między innymi ostrzeliwano Dubrovnik. Dookoła wszystko jest spalone, budynki ostrzelane, a w oddali widać wrak autobusu. Widok stąd jest przepiękny, mógłbym tak siedzieć cały dzień i wpatrywać się w moje ukochane miasto. Z dołu było słychać jakąś melodię. Spotkaliśmy tutaj Polaków z Lublina. Widać świat jest mały. Po dłuższej chwili spędzonej na relaksowaniu się tak pięknym widokiem, postanowiliśmy poszukać jakiegoś spania. Zjeżdżamy na dół i rozpoczynamy poszukiwania. Udało nam się znaleźć pokój z ładnym widokiem przy centrum za 30 euro. Bardzo zadowoleni robimy obiad i ruszamy na podbój miasta. Spacerujemy sobie i podziwiamy to cudo. Ile razy bym tutaj nie był, zawsze czuje się wyjątkowo i chciałbym tutaj zamieszkać. Ceny mieszkań są na pewno kosmicznie drogie, ale może kiedyś... Nie ma to jak wieczorny spacerek uliczkami Dubrovnika - tego było mi trzeba. Czuje się jak nowonarodzony i mógłbym jechać na koniec świata. Następnym punktem wycieczki była panorama nocna oraz nocny widok na most przy wjeździe do miasta. Kręcimy się jeszcze chwilę i wracamy do pokoju spać. Dzisiaj również udajemy się na poranne obejście miasta. Pogoda bardzo dobra, tak więc humory też nam dopisują. Wsuwamy śniadanie pod piekarnią, robimy ostatnie fotki i powoli oswajam się z myślą, że trzeba jechać dalej. Dziś w planach mieliśmy nocleg na campingu Sirena koło Omisia. Zabraliśmy namioty i ani raz w nich nie spaliśmy - Sirena się idealnie do tego nadawała. Po drodze mieliśmy zamiar odbić na Peljesac i zobaczyć jak tam jest. Jedziemy cały czas bardzo ciekawą drogą wzdłuż morza, przepiękne widoki i dużo zakrętów. Odbijamy w lewo na Peljesac i kierujemy się w stronę Stonu. Jedziemy i jedziemy, same góry i lasy, nie widać już morza, minęliśmy Ston, który prezentował się z drogi bardzo interesująco. Zamek otoczony murami obronnymi, w którym kiedyś Robert Makłowicz nakręcił swój program ( w tym odcinku był także Dubrovnik). Jedziemy jeszcze dalej, ale nic ciekawego nie było, dlatego postanowiliśmy wrócić. Nie było sensu jechać dalej, skoro cały czas jest tak samo - czyli nam się nie podobało. Wracamy tą samą drogą i obieramy kierunek bezpośrednio na Omiś. Wlatujemy na chwilkę do Bośni i przejeżdżamy przez kurort Neum. Nie ma już wielu turystów i praktycznie są pustki. Na granicy nawet nie pokazujemy paszportów i z powrotem jesteśmy w Chorwacji. Odcinek ten to zaledwie kilka kilometrów. Zatrzymujemy się na zdjęcie w pit stopie i lecimy dalej. Jadąc z zakrętu na zakręt czułem się jak w transie, na budziku mieliśmy około 130 km/h i w pewnym momencie ktoś mrugnął światłami. Jak się okazało, tuż za zakrętem stały miśki z radarem wycelowanym prosto na mnie. Jednak zdążyłem w ostatniej chwili wyhamować i pokręcili tylko głowami. W Makarskiej podjechał do mnie jakiś gość i dał mi naklejkę z miejscowego klubu motocyklowego Sveti Jure (Grzesiek w tym czasie został na czerwonym świetle). Uścisnęliśmy sobie dłoń i po chwili byliśmy już na Sirenie. Było tam praktycznie pusto, oprócz kilku camperów. Próbowaliśmy rozłożyć namioty, ale na takim twardym podłożu to naprawdę wyzwanie. Wiał bardzo silny wiatr, który nam w tym przeszkadzał. W końcu udaje się nam postawić dom i idziemy na plażę z zamiarem pływania. Dlaczego nikt nie pływa? Ano, dlatego że woda była tak zimna, że pomimo usilnych prób nie dałem rady się wykąpać... Zmiana planów i lecimy do Omisia na placek. Kręcimy się po mieście, kupujemy jakieś pamiątki, w tym rakiję i wracamy na nasze obozowisko. Dojechało kilku motocyklistów m.in. Czech z żoną na Varadero. Zapoznaliśmy się i okazało się, że również wracają z Czarnogóry. Byli w Durmitorze i temperatura tam wynosiła 3 stopnie oraz padał śnieg. Żałowaliśmy, że nie pojechaliśmy, ale cóż następnym razem już obowiązkowo. Porozmawialiśmy chwilę, wypiliśmy procentowe co nieco i próbowaliśmy usnąć. Kiedy rano się obudziłem, Grzesiek składał namiot. Tej nocy wyspałem się najlepiej podczas całego wyjazdu, może dzięki temu, że na świeżym powietrzu przy szumie fal? A może dlatego, że w końcu mogłem spać na macie samopompującej, na której wcześniej spała Olivka Pakujemy się, pożegnalna fotka, krótka rozmowa z właścicielem campingu i ruszamy w drogę. Dziś naszym celem jest wyspa KRK. Dojechaliśmy do miejscowości Primosten. Jednej z piękniejszych w Chorwacji według mnie. Pamiętałem ją z ubiegłego roku, kiedy byłem na wakacjach. Teraz nie wiele się zmieniło, poza skutkami pożarów, które są wszędzie widoczne. Wszystkie lasy, które rok temu były tak kolorowe, teraz są spalone. W Sibeniku zatrzymujemy się pod supermarketem. Kupujemy na śniadanie bułki z jabłkiem i pizzę. Wsuwamy to kawałek dalej przy pięknym widoku na most i zatokę. W tym miejscu postanowiliśmy zamienić się motocyklami na chwilę, ponieważ Grzesiek chciał zobaczyć jak się jeździ na Viaderku. Ja dosiadłem GS-a - w sumie na 1150 też nigdy nie jeździłem. Ruszamy dalej i ja od razu jestem w szoku, jak tu wieje. Myślałem, że mnie zdmuchnie, jak dla mnie zero osłony przed wiatrem i bardzo daleko wysunięta szyba. W Varadero praktycznie nie ma żadnych podmuchów. Hamulce lepsze w BMW i generalnie prowadzi się fajnie - jednak Honda to Honda i jak na razie, na pewno bym się nie zamienił. Grzesiek chwalił bardzo elastyczny silnik w Viaderku, wygodne siedzenie i osłonę przed wiatrem. | |
Komentarze 5
Poka¿ wszystkie komentarzeJAk ja wam zazdroszcze chlopaki !!! JAk dotychczas objechalem prawie juz cala Anglie ale to nic w porownaniu do was . Ale jak kupie honde Vfr to mam nadzieje ze sie wybiore tam gdzie wy . ...
OdpowiedzTylko pozazdro¶ciæ. Piêkne zdjêcia, wspania³a wycieczka. Matko, a¿ mi przykro siê zrobi³o, ¿e chyba nigdy nie bêdê mog³a czego¶ takiego prze¿yæ... Pozdrawiam i ¿yczê kolejnych ciekawych podró¿y.
OdpowiedzTak kolego jest dok³adnie tak jak mówisz - tylko nastêpnym razem czytaj relacjê ze zrozumieniem proszê. Pozdrawiam Ciê serdecznie. Do zobaczenia na trasie
OdpowiedzGratki zdjêcia i wycieczka. Widzê, ¿e Twoje ego jest wiêksze od pojemno¶ci twojego baku, ale ¿ycie nauczy Ciê pokory. Mam nadziejê, ¿e nie strzela Ci ju¿ do g³owy wyje¿d¿anie z campingu bez op³aty ...
OdpowiedzZajebista wycieczka, zdjêcia robi± ogromne wra¿enie! Ja sam mam zaplanowany wyjazd w te rejony na wrzesieñ. Mam nadziejê, ¿e nie bêdzie ju¿ tak gor±co i ¿e bêdzie mniejszy t³um.
Odpowiedz