Isle of Man TT - nowa definicja szybko¶ci
Jadąc na Isle of Man TT nie spodziewałam się aż tylu emocji. Nie spodziewałam się, że zawodnicy będą jeździć tak szybko, tak bardzo na krawędzi. Zupełnie inaczej ogląda się on-boardy, filmy dokumentalne, czy też opracowania na temat Tourist Trophy. Kiedy jesteś na miejscu, stoisz przy konkretnym zakręcie, słyszysz i widzisz z jaką prędkością zawodnik go pokonuje Twoje oczy wychodzą z orbit. Zaczynasz się zastanawiać czego ci zawodnicy mają więcej, albo czego mniej, decydując się na tak szalony wyścig.
"Isle of Man TT na stałe wpisała się w karty historii. Wyścig ten odbywa się od przeszło 100 lat i przetrwał dwie Wojny Światowe. Jest niewiele wydarzeń sportowych, które mogą poszczycić się taką historią i to czyni TT absolutnie unikalnym wyścigiem. Nie ma nic podobnego do TT." – powiedział John McGuinnes
O historii tego wyścigu z ponad stuletnią tradycją pisaliśmy już wcześniej. Według mnie to jeden z niewielu wyścigów, który pozostał na swój sposób dziki. To nie jest tor wyścigowy, żeby móc go zmienić, przebudować. Torem jest tutaj zwykła ulica, którą okalają drzewa, żywopłoty, murki, latarnie, domy. Nie ma stref bezpieczeństwa. Poziom adrenaliny we krwi przyprawia o mdłości, emocje sięgają zenitu.
Kiedy zapytałam Johna McGuinnesa co czyni Isle of Man TT unikatowym wyścigiem i dlaczego co roku tutaj wraca odpowiedział "Kocham TT i uwielbiam wracać tutaj co roku. Kiedy świeci słońce i atmosfera staje się coraz bardziej gorąca czujesz, że z dnia na dzień napięcie rośnie. W końcu po tygodniu treningów przychodzi dzień wyścigów i wtedy panująca na TT atmosfera jest jeszcze bardziej unikatowa. Jeżeli do tego uda Ci się wygrać któryś z wyścigów to już prawdziwa wisienka na torcie. Isle of Man to po prostu magiczne miejsce. Przyjechałem tutaj jako dzieciak gdy miałem dziesięć lat i od tamtego momentu kocham to miejsce. Zawsze powtarzałem, że chciałbym wygrać choć raz, a tutaj proszę, na koncie mam już 21 zwycięstw i jest to naprawdę niesamowite. Każdemu, kto tutaj nie był chciałbym powiedzieć – przyjedź, doświadcz tego, nie będziesz żałował. Okrążenia na Mountain Course nie da się opisać, nie ma drugiego takiego toru i takiego miejsca na świecie..."
Jadąc po Mountain Course autokarem z przewodnikiem, który opowiadał nam o rozwijanych prędkościach, punktach złożenia, wypadkach, po prostu historii wyrytej na ulicach Man w pewnym momencie usłyszeliśmy „Jak widzicie pokonaliśmy dopiero część trasy a zajęło nam to 40 minut. Zawodnicy natomiast docierają tutaj po 7 minutach”. Że, co proszę? Nitka Mountain Course to 61 kilometrów, którą w 2013 roku John McGuiness pokonał w rekordowym tempie 17 minut (!!!). Średnia prędkość wyniosła wtedy około 212 km/h. W tym roku rekord ten pobił Bruce Anstey osiągając prędkość blisko 213 km/h.
Na najszybszym odcinku TT, a mowa tutaj o Sulby Straight, w 2007 odnotowano rekordową prędkość 333 km/h. Osiągnął ją Bruce Anstey na Suzuki GSX-R 1000. Wszystkim znane zdjęcia zawodników przelatujących nad mostkiem Ballaugh Bridge są uwieczniane przy prędkości 80 km/h (zobaczcie poniższy film).
Swoje pierwsze okrążenie na TT John McGuinness wspomina następująco: "Tak, pamiętam moje pierwsze TT tak, jakby było to wczoraj. Niezależnie od tego ile razy tutaj startowałem, gdy patrzę w dół prostej startowej na Bray Hill, zawsze jestem zdenerwowany. Znam tą trasę jak własną kieszeń i zajęło mi lata pracy, aby do tego dojść. Mimo to jestem zdenerwowany i każdy kto twierdzi, że się tutaj nie denerwuje po prostu kłamie. Moje odczucia wobec tego miejsca i tej imprezy nigdy się nie zmieniły – kocham to i chciałbym to robić tak długo, jak będę mógł." Na Wyspie Man ma się wrażenie, że zawodnicy nie jeżdżą, oni latają. To nie ma nic wspólnego z normalną jazdą. Tych wyścigów nie da się nawet przyrównać do MotoGP czy World Superbike. Mówi się, że zawodnicy ścigający się po torze „mają jaja, ale zawodnicy jadący w Tourist Trophy mają je dwa razy większe”. To po prostu zupełnie inny świat, który rządzi się swoimi prawami. Zawodnicy TT mówią, że w trakcie okrążenia nie ma czasu na myślenie. Tor trzeba znać na pamięć a nawet najmniejszy błąd może kosztować życie. Od 1910 roku na Man zginęło przeszło 200 zawodników. Bywały lata, w których zawodnik startował w wyścigu, w którym udało mu się wygrać i ginął w kolejnym. Nagrodę na podium odbierał członek rodziny. To bardzo wzruszające i bardzo smutne. Mimo wszystko, mimo ryzyka jakie ponoszą startujący w tym wyścigu wracają tam co roku. Przeszkodą nie są nawet liczne kontuzje. Barierą nie jest nawet posiadanie rodziny, dzieci. To jest coś silniejszego od nich samych. To jest pasja, adrenalina jakiej potrzebują i to właśnie jazda po Mountain Course jest w stanie im ją dostarczyć. To również sprawia, że Isle of Man to miejsce, które praktycznie każdy motocyklista chce zobaczyć chociaż raz w swoim życiu. W tym roku na Tourist Trophy przyjechało około 40 000 widzów. To całkiem sporo biorąc pod uwagę ograniczenia w postaci promów, które kursują dwa razy dziennie czy skończonej liczby połączeń lotniczych. Isle of Man to jednak miejsce wyjątkowe, unikalne, kipiące pasją, odwagą, prędkością, adrenaliną. Tam trzeba być, to trzeba przeżyć.
Pierwszym i jedynym jak do tej pory Polakiem, który wziął udział w Isle of Man TT był Piotr Betlej. Zapytaliśmy go jak z perspektywy czasu ocenia te wyścigi. Dlaczego nie wrócił na Isle of Man? Co sądzi o zawodnikach tam startujących. Czy uważa, że czymś wyróżniają się szczególnie? Jak to jest w zasadzie jechać po Mountain Course?
"Myślę, że złożyły się na to dwa główne czynniki. Problemy ze sponsorami to jedno, drugie to mój rozsądek. Kiedy starałem się pozyskać partnerów problemem okazała się nie tylko mała świadomość polskiego społeczeństwa na temat tego najstarszego na świecie wyścigu motocyklowego, ale przede wszystkim wizerunek motocyklisty – dawcy, szalejącego po ulicy. Ludzie nie chcieli sponsorować zawodnika startującego w wyścigu ulicznym, w którym co roku giną 2-3 osoby. Dla nich to była czysta abstrakcja. Po wystartowaniu po raz pierwszy miałem ochotę pojechać tam ponownie. Poprawienie wyniku oznaczałoby jednak podnoszenie ryzyka coraz bardziej i bardziej. Kiedy jedziesz szybko to chcesz pojechać jeszcze szybciej i to się zapętla. Ciężko powiedzieć sobie dość, a ilość endorfiny, ilość emocji, ilość adrenaliny jaką dostarcza ten wyścig jest niesamowity. To uzależnia. Dla mnie start w tym wyścigu był spełnieniem największych marzeń. To było trochę tak jakby jechać po ulicy i pozornie nie mieć żadnych ograniczeń w postaci traktorów, krów czy samochodów. Pozornie, bo jednak te ograniczenia choć w nieco innej formie istnieją i co roku pochłaniają ludzkie życia. Z każdym okrążeniem chcesz pojechać jeszcze lepiej, a głupie kichnięcie czy moment dekoncentracji może sprawić, że rozbijesz się o mur. To nie jest tor wyścigowy, w którym wpadasz na żwir. To jest Mountain Course, gdzie lecisz nad asfaltem 200 km/h. Myślę, że zawodnicy startujący w Isle of Man muszą mieć przesuniętą barierę strachu bardzo daleko. Nie chodzi tylko o strach związany z wzięciem udziału w wyścigu, ale także obawę o swoich najbliższych. Podziwiam Johna McGuinnessa, który startuje w tym wyścigu od tak wielu lat. Startuje pomimo faktu, że ma rodzinę. Ja postanowiłem nie ryzykować dalej, bo mam jeszcze wiele marzeń w życiu do spełnienia, pomimo że to było największe z nich. TT to bardzo specyficzny wyścig. To miejsce dla ludzi, którzy potrzebują dawki adrenaliny jakiej nic innego nie może im dać. Cóż mogę dodać na koniec... Polecam każdemu, chociaż raz, wziąć udział w tym wyścigu."
Pomimo wielu słów krytyki względem bezpieczeństwa na TT wyścigi na Isle of Man trwają i zapewne będą trwały dopóty dopóki będą chętni, żeby się tam ścigać. W tym roku w wyścigu Tourist Trophy wzięło udział 260 zawodników, z czego 60 to kierowcy sidecarów i 60 ich pasażerowie. To właśnie zawodnicy ryzykują najwięcej i to do nich powinno należeć ostatnie słowo. Bo czy ktoś zabrania ludziom skakać ze spadochronem czy też zdobywać kolejne górskie szczyty? Wartym odnotowania jest również fakt, że zawodnicy robią to najczęściej za własne pieniądze i na własny rachunek. Kwestię bezpieczeństwa John McGuinness skwitował następująco: "Wszyscy jesteśmy absolutnie świadomi ryzyka gdy się na to porywamy. Ja osobiście z bezpieczeństwem nie miałem podczas imprezy żadnych problemów i mogę jedynie podziękować organizatorom i sędziom wirażowym za niesamowitą pracę, jaką wykonują co roku." Na koniec nie pozostało mi nic innego jak polecić wszystkim motocyklistom wyprawę na wyścigi Tourist Trophy. To niesamowite miejsce i unikalny wyścig, który naprawdę warto zobaczyć na własne oczy.
|
Komentarze 4
Poka¿ wszystkie komentarzeA czy kto¶ mo¿e wie ile kasy jest za pierwsze miejsce??????
OdpowiedzMuszê siê kiedy¶ wybraæ z synem na ten majowy wy¶cig. Na razie ma 5 lat, wiêc zacznê od ¿u¿la i pewnie GP F1 w Austrii. Jak mu siê spodoba, to pojedziemy potem na TT ;)
OdpowiedzJak jeden z zawodników rozwali siê na ¶cianie na jego oczach to bêdzie syn bardzo zadowolony.
Odpowiedznaprawde o jezu a niechailbys pracowac w policji albo jako rudy z blok ekipy ty pedale
Odpowiedzby³em widzia³em z bliska ten wy¶cig, WIELKI OGROMNY PODZIW dla ka¿dego zawodnika, bo naprawde trzeba mieæ JAJA aby brac w tym udzia³. Jeden fa³szywy ruch i rozbijasz siê o ska³y albo spadasz w ...
OdpowiedzGdzie oni chowaj± te wielkie stalowe jaja w tych kombinezonach?
Odpowiedz