Ducati ma idealnego zawodnika do zdobycia mistrzostwa MotoGP. Kto to?
25-letni Pecco Bagnaia przedłużył właśnie umowę z Ducati na wspólne starty w MotoGP przynajmniej do końca sezonu 2024. Czy włoska marka wreszcie znalazła godnego następcę swojego jedynego mistrza królewskiej klasy? Historia tych poszukiwań jest równie długa, co kontrowersyjna…
Do tej pory jedynym zawodnikiem, któremu udało się sięgnąć po tytuł mistrza świata MotoGP na Ducati jest Casey Stoner. Australijczyk dokonał tej sztuki w 2007 roku, w swoim zaledwie drugim sezonie startów w królewskiej klasie i pierwszym we włoskiej ekipie.
Stoner spędził w Ducati w sumie tylko cztery lata i nie był już w stanie powtórzyć sukcesu z pierwszego wspólnego roku, choć nadal regularnie stawał na szczycie podium. Jego relacja z ekipą ulegała stopniowemu pogorszeniu, szczególnie po tym, jak opuścił kilka wyścigów w sezonie 2009 z powodu problemów zdrowotnych.
Podczas gdy Stoner odszedł w 2011 roku do Repsol Hondy, w pierwszym sezonie sięgając po swój drugi tytuł, a po drugim sezonie kończąc karierę, Ducati rozpoczęło poszukiwania następcy.
Pieniądze to nie wszystko
Valentino Rossi wydawał się spełnieniem marzeń kibiców Ducati, ale współpraca "Doktora" z marką z Bolonii trwała krótko, bo tylko dwa sezony i nie przyniosła oczekiwanych rezultatów.
Gdy na jego miejsce wskoczył wreszcie Andrea Dovizioso, początkowo także i on nie był w stanie zdystansować solidnie radzącego sobie na Desmosedici Nicky’ego Haydena. Rok później Amerykanina zastąpił Cal Crutchlow.
Pamiętam doskonale, jak w połowie sezonu 2014, podczas Grand Prix Katalonii, Brytyjczyk powiedział mi, że będąc zawodnikiem włoskiego zespołu nie ma szans u boku włoskiego zawodnika.
Rok później Crutchlow ścigał się już w barwach LCR Hondy, podczas gdy do Dovizioso dołączył inny Włoch, Andrea Iannone, który spędził w zespole dwa sezony.
Mogłoby się wydawać, że dwóch włoskich zawodników we włoskiej ekipie to idealny scenariusz, tym bardziej że model Desmosedici z wyścigu na wyścig stawał się coraz bardziej konkurencyjny. Głównie dzięki dołączeniu do zespołu Gigiego Dall’Igny.
Współpraca Dovizioso i Iannone nie układała się jednak idealnie, a punktem kulminacyjnym było ich zderzenie podczas Grand Prix Argentyny, którym Iannone praktycznie podpisał na siebie wyrok. Na tym etapie Dovi nie spodziewał się jednak, że jeszcze zatęskni za swoim imiennikiem.
W 2017 roku do fabrycznego zespołu dołączył Jorge Lorenzo, który kontrowersyjnie rozstał się z ekipą Yamahy i był autorem najgłośniejszego transferu w padoku MotoGP od czasu przejścia do Ducati Rossiego. Niestety, prawie tak samo nieudanym.
O ile Rossi, mimo braku wyników, tworzył w czasach Ducati świetny duet z Nickym Haydenem, z którym przed laty dzielił także garaż Repsol Hondy, Dovizioso i Lorenzo okazali się mieszanką wybuchową.
Andrea i Jorge rywalizowali ze sobą nie tylko od czasu wspólnych startów w mistrzostwach świata małych klas 125 i 250, ale wręcz jeszcze od czasów mistrzostw Europy i darzyli się wzajemnie serdeczną niechęcią. Mówiąc delikatnie.
Jakby tego było mało, Dovizioso był wyraźnie poirytowany faktem, że Hiszpan mógł liczyć na dużo większe wynagrodzenie, co mocno odbiło się także na dalszych relacjach Andrei z szefostwem ekipy.
Trzeba przyznać, że Lorenzo podczas swojego drugiego sezonu na Ducati poradził sobie zdecydowanie lepiej, niż Rossi, bo aż trzy razy stanął na szczycie podium, ale na tym etapie jego przyszłość była już przesądzona, a kontrakt z Repsol Hondą na kolejny sezon podpisany tuż przed pierwszą z trzech wygranych. Szkoda, bo gdyby jednak został w Ducati na dłużej, Hiszpan mógłby powalczyć o tytuł.
Po odejściu Lorenzo Dovizioso znów stał się wyraźnym numerem jeden w ekipie, do której dołączył nieco niespodziewanie Danilo Petrucci. Włoski zespół ponownie miał pod swoimi skrzydłami dwóch Włochów, ale tym razem z wyraźnym podziałem na zawodnika numer jeden i numer dwa.
Na tym etapie relacje Dovizioso z zespołem nie były już jednak najlepsze. Szalę goryczy przechyliła zmiana specyfikacji tylnych opon, która odbiła się na wynikach Andrei w sezonie 2020. Wszystko to sprawiło, że "Desmo Dovi" postanowił odejść z Ducati nie podejmując nawet próby jakichkolwiek rozmów o wspólnej przyszłości. Jednocześnie Włosi postanowili pożegnać się także z Petruccim, który mimo przebłysków nie był w stanie pokazać wystarczająco powtarzalnej jazdy.
Tym sposobem fabryczna ekipa rozpoczęła sezon 2021 z całkowicie nowym składem, choć i również z wieloma wątpliwościami.
Zaskakujący awans Pecco Bagnaii do Ducati
Awans Jacka Millera, który do tej pory radził sobie bardzo solidnie w barwach Pramac Ducati, wydawał się naturalnym krokiem w obliczu miejsca zwolnionego przez Dovizioso. Choć do MotoGP awansował prosto z Moto3, to jednak zebrał sporo doświadczenia startując nie tylko Ducati, ale także Hondą i wydawał się gotowy do regularnej walki o podia.
Jednocześnie Ducati liczyło również, że historia poniekąd zatoczy koło, a kolejny Australijczyk w szeregach włoskiej marki będzie oznaczał również powrót do wyników z czasów Stonera. Tak się jednak nie stało. Zamiast tego palmę pierwszeństwa dość szybko przejął młody Francesco "Pecco" Bagnaia, który do fabrycznej ekipy awansował trochę "awaryjnie", po tym jak zwolniły się aż dwa miejsca.
Bagnaia i Miller dzielili garaż już w 2019 i 2020 roku, w barwach Pramac Ducati. Sęk w tym, że Australijczyk kończył te dwa sezony na ósmym miejscu, osiem razy stając w tym czasie na podium. Tymczasem debiutujący w królewskiej klasie jako mistrz Moto2 Bagnaia był odpowiednio 15. i 16. Miał jednak przebłyski. W drugim sezonie najpierw stanął na podium podczas domowego wyścigu w Misano, a następnie, tydzień później na tym samym torze, przewrócił się jadąc po niemal pewne zwycięstwo.
Ducati postanowiło zaryzykować, tak samo jak wcześniej z Petruccim i tym razem okazało się to strzałem w dziesiątkę. Celniejszym niż kosztujące grube miliony angaże Rossiego i Lorenzo!
Choć początkowo wydawało się, że numerem jeden w zespole będzie Miller, szybko okazało się, że Pecco wyciągnął wnioski z serii wywrotek z 2020 roku. Włoch mocno poprawił sposób, w jaki dogrzewał opony, dzięki temu przestał przewracać się w warunkach niskiej przyczepności. Jednocześnie okazało się, że jego nieco płynniejszy styl jazdy pozwala mu lepiej oszczędzać ogumienie na finiszach, dzięki czemu w tabeli zostawił Millera wyraźnie z tyłu.
Nie tylko zdystansował Australijczyka pod względem punktów w klasyfikacji generalnej i sprowadził do roli "numeru dwa", ale też niemal do samego końca sezonu walczył z Fabio Quartararo o mistrzowski tytuł, po drodze tocząc kilka elektryzujących - i wygranych - pojedynków z Markiem Marquezem.
Wszystko to sprawiło, że sezon 2022 Pecco rozpocznie za tydzień w Katarze nie tylko jako nieformalny lider Ducati, ale także jeden z nielicznych zawodników w stawce, którzy mogą pochwalić się kontraktem aż do końca 2024 roku.
Bagnaia przedłużył swoją umowę pod koniec lutego i jest obecnie jednym z zaledwie trzech zawodników w stawce, którzy tak długo nie będą musieli martwić się o swoją przyszłość. Dwaj pozostali to Brad Binder i Marc Marquez, związani umowami odpowiednio z KTM-em i Hondą także do końca 2024 roku.
Tymczasem Miller poniekąd staje pod ścianą i musi udowodnić swoją wartość Ducati, jednocześnie nie wchodząc w paradę Pecco. Australijczyk potrzebuje bardzo solidnego sezonu, bo na jego miejsce czają się już Jorge Martin z Pramac Racing i Enea Bastianini z Gresini Racing.
Sympatyczny, skromny i zabawny Pecco wydaje się w tej chwili dla Ducati zawodnikiem idealnym. Jest piekielnie szybkim Włochem, który może powtórzyć sukces Stonera, ale jednocześnie będzie musiał bacznie oglądać się za siebie. Szczególnie bowiem Jorge Martin pokazuje tempo, które może pozwolić mu na awans do fabrycznej ekipy i walkę o status jej lidera w 2023 lub 2024 roku.
Jakby tego było mało, na horyzoncie jeszcze Luca Marini, który podobnie jak Pecco, jest Włochem i podopiecznym Akademii Valentino Rossiego. Jest także przyrodnim bratem dziewięciokrotnego mistrza świata.
Ciekawe, czy przed sezonem 2023 Pecco będzie miał cokolwiek do powiedzenia jeśli chodzi o wybór drugiego zawodnika w zespole. Z jednej strony starszy Miller, jeśli tylko będzie wystarczająco szybki, ale nie za szybki, byłby dla niego idealnym skrzydłowym. Z drugiej strony Ducati z pewnością wolałoby postawić na młodość, szczególnie mając w zanadrzu takie nazwiska, jak Martin, Bastianini i Marini.
Dzisiaj może i więc Bagnaia wydaje się największą od lat nadzieją Ducati, ale pamiętajcie, że dwa lata temu jego także nikt nie plasował w gronie faworytów, a słabych stron przy jego nazwisku było więcej niż zalet.
Zespół Ducati w MotoGP ma też niestety określoną reputację. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, ekipa będzie ubóstwiała Bagnaię tak samo, jak przed laty Stonera, a po nim Dovizioso.
Jeśli jednak tylko na tym pięknym obrazku zaczną pojawiać się rysy, sytuacja może szybko zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Stoner, Iannone i Dovizioso to tego najlepsze przykłady. Póki co nie ma jednak sensu kreślić czarnych scenariuszów.
Tak, Pecco Bagnaia jest największą nadzieją Ducati od czasu Caseya Stonera i ma po swojej stronie więcej atutów, niż wszyscy jego poprzednicy razem wzięci; paszport, wiek, tempo i zdecydowanie najlepszy do tej pory motocykl. Ma też aż trzy sezony, aby spełnić największe marzenie nie tylko swoje, ale także całej Italii.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze