Ducati Scrambler 1100 Special - pe³nia smaku za drugim podej¶ciem [TEST W TRASIE]
Kiedy w zeszłym sezonie miałem pierwszy raz okazję jeździć nowym wtedy Ducati Scramblerem 1100 Special, zrobił on na mnie dobre wrażenie, choć nie mogę powiedzieć, że rzucił na kolana. Po roku przerwy i kolejnych kilkuset wspólnych kilometrach początkowe zainteresowanie przerodziło się jednak w gorące uczucie.
Miłość od pierwszego wejrzenia to ideał, który zdarza się raczej rzadko. Pierwsze afekty są zazwyczaj bardzo mocne, ale nie trwają długo. Dużo więcej udanych i trwałych związków rodzi się z wolno budowanych relacji. Dlaczego zaczynam wątkami żywcem przeniesionymi z “Pani Domu”? Bo tak właśnie wyglądała moja historia z Ducati Scramblerem 1100 w wersji Special.
O tym, jakie wrażenia odniosłem po pierwszym kontakcie z tą maszyną, przeczytacie w moim artykule z zeszłego sezonu. Znajdziecie tam również szczegółowy opis techniczny motocykla, dziś skupię się głównie na czystych odczuciach z jazdy.
Rok temu uważałem Scramblera 1100 za świetny, ale niepozbawiony wad motocykl. Kiedy więc przyszła propozycja, by go jeszcze raz przewietrzyć w trasie przez pół kraju, wiedziałem już, czego mniej więcej się spodziewać. Tutaj jednak zadziałała jedna z zasad motocyklizmu, głosząca, że w relacjach z maszyną nic nie jest zapisane raz na zawsze. Wierzę po prostu, że każdy segment oraz każdy model ma w życiu motocyklisty swój czas. To, co dziś odstręcza, zniechęca czy wkurza, już w następnym sezonie może być nieistotne lub wręcz stać się zaletą. Niby nic odkrywczego, w końcu zmieniamy się, rozwijamy, a czasem zwyczajnie nudzimy ulubionym typem motocykla. Dlatego ta zabawa po prostu nie ma końca!
Tym razem miałem do zrobienia przelot do Wielkopolski i wspominając niezbyt dobre doświadczenia ze Scramblerem 1100 na autostradzie, wybrałem niemal wyłącznie drogi lokalne i szutry. Był to strzał w 10, który na zawsze umieścił ten model w kręgu moich zainteresowań. Wyjazd ten, choć pozbawiony był agrafek, serpentyn i imponujących widoków, był dla mnie jednym z najprzyjemniejszych doświadczeń tego sezonu.
Po pierwsze - niesamowity piec
W warunkach dokuczliwych upałów piec to ostatnie, o czym marzy zdrowy człowiek. No chyba że jest to chłodzony powietrzem i olejem silnik pochodzący z Monstera EVO, nieznacznie zmodyfikowany pod kątem aktualnych norm emisji. W tym momencie jest on w pierwszej trójce moich ulubionych jednostek napędowych, a ostatnia jazda utwierdziła mnie w przekonaniu, że dwa cylindry to akurat nieco więcej, niż za mało, i nieco mniej, niż za dużo. Mówiąc krótko - kocham twiny i uważam je za optymalne rozwiązanie do napędu motocykli.
Silnik Scramblera 1100, choć nie robi większego wrażenia na papierze - ot, dosyć leciwa konstrukcja i “tylko” 86 KM mocy - to porażająco działa na wszystkie zmysły kierowcy. Odpalaniu towarzyszy potężny ryk, który skuwa tynki z okolicznych budynków, a to wszystko na fabrycznym wydechu, który nie wiem jakim cudem uzyskał odpowiednie oficjalne atesty. Znakomity dźwięk towarzyszy kierowcy na każdym etapie jazdy i sam w sobie mógłby być usprawiedliwieniem wydania ponad 60 tysięcy zł na ten motocykl.
W tej jednostce, jak w żadnej innej po prostu czuć życie. Zastosowano tu współczesne rozwiązania, ułatwiające codzienną eksploatację, m.in. wtrysk paliwa, elektronicznie sterowaną przepustnicę i trzy mapy zapłonu. Nie przeszkadza jej to jednak ryczeć, wibrować, nagrzewać się i wibrować jak za starych dobrych czasów.
Siedząc nad tym silnikiem naprawdę czuć, że siedzimy nad piecem. Nieprzyzwoicie dobrym piecem, który z dzikim entuzjazmem katapultuje motocykl, pozwalając na szybkie starty, błyskawiczne wyprzedzania i mocne wyjścia z zakrętów. Najlepsze w jeździe tą maszyną są właśnie ciągłe zmiany dynamiki - mocne hamowania, by za chwilę wystrzelić do przodu. Chęć, by stanąć na czerwonym świetle, bo przecież po nim będzie zielone, a więc kolejny pretekst, by zwinąć asfalt pod sobą!
Po drugie - cała reszta
Osobiście uważam, że cała reszta Ducati Scramblera 1100 Special jest głównie dobrze dobranym dodatkiem do niesamowitego silnika. Ale to akurat żaden zarzut - można to było przecież zwyczajnie zepsuć. Pozycja kierowcy jest naprawdę wygodna, choć jako właściciel długich nóg chciałem sobie tradycyjnie ponarzekać. Szeroka kierownica może początkowo onieśmielać w ruchu ulicznym pomiędzy autami, ale przyzwyczajenie się do niej to kwestia kilkunastu minut, po których śmigamy Scramblerem 1100, jakbyśmy się znali od pierwszej komunii. Na szczególną pochwałę zasługuje przepięknie obszyta i zaskakująco komfortowa kanapa oraz częściowo pokryte gumą podnóżki, na których bardzo dobrze trzymają się nawet ubłocone buty.
Hamulce i zawieszenie Scramblera 1100 Special to również prawdziwa petarda. Ta wersja motocykla jest najbardziej zbliżona do offroadowych korzeni segmentu scrambler, znajdziemy tu więc większe, 18-calowe przednie koło, obręcze ze szprychami i szosowo-terenowe opony Pirelli MT60 RS.
Tym razem również, mimo usilnych starań i serii głupich zachowań nie udało mi się uruchomić słynnego systemu ABS działającego w zakrętach. Z drugiej strony świadomość, że limit możliwości maszyny leży jeszcze dalej, jest dosyć kojąca. Standardowo używane heble dają poczucie bezpieczeństwa i czystą radość z jazdy. Są bardzo skuteczne, a przy tym działają miękko i bez szarpnięć.
W przeciwieństwie do zeszłorocznego, niemal wyłącznie autostradowo-ekspresowego przelotu, tym razem postanowiłem wybrać długie odcinki szutrowe, których na pograniczu województw łódzkiego i wielkopolskiego na szczęście nie brakuje. Jeśli tylko zachować umiar i bez poważnych umiejętności nie pakować się ważącym grubo ponad 200 kg motocyklem w ciężkie “piochy i krzoki”, to daje on w takich warunkach niesamowitą frajdę. Opony chętnie wgryzają się w luźną nawierzchnię, koła i zawias pewnie prowadzą na dołkach, a przed radosnym zamiataniem kuprem przy ruszaniu naprawdę ciężko się powstrzymać. Zresztą nie tylko przy ruszaniu - duży potencjał pieca pozwala to zrobić z każdego biegu. Tak jak napisałem, fun kończy się w momencie, kiedy np. zjeżdżając nad rzekę nie przemyślisz miejsca - szarpanie się ze Scramblerem 1100 na pochyłości, w wysokiej trawie i w czerwcowym upale to sprawdzona metoda na zbędne kilogramy.
Upierdliwości bez zmian
Ducati Scrambler 1100 Special to moim zdaniem nie tylko miejski dandys do szpanowania, ale też pełnoprawna maszyna turystyczna, którą chętnie użytkowałbym przez cały sezon - wokół komina i na długich wyprawach. Niemniej ma kilka punktów, o których w niezbyt przyjemny sposób myślałbym chyba cały czas.
Jeśli chodzi o ochronę przed wiatrem i deszczem, to jaki koń jest, każdy widzi. To scrambler o klasycznych kształtach, więc ta jest zerowa. Mi to akurat nie przeszkadza - to cecha modelu, a nie wada. Osobiście wolę się przemęczyć w założonej przeciwdeszczówce, niż piec na wolnym ogniu w upały, schowany za owiewkami. Dołożyłbym może tylko osłony rąk, żeby nie moczyć rękawic i nie wychładzać stawów.
Niemiłosiernie wkurza mnie za to wyświetlacz i jego mało intuicyjny system sterowania. Parametry jazdy są słabo widoczne w ostrym słońcu, to tego ten cudaczny obrotomierz podążający z prawej na lewą stronę i zwyczajnie brzydki krój cyfr i symboli. Z drugiej strony bardzo postarano się przy oświetleniu. Nie tylko kapitalnie wygląda (światło LED do jazdy dziennej, czad), ale też jest skuteczne.
Ostatni i chyba najpoważniejszy minus stylowego turysty to wysoko poprowadzony dwustronny wydech. Wygląda świetnie, ale z jego powodu skorzystanie z bocznych sakw może być bardzo kłopotliwe, a jeśli już uda się je zamontować, będą odstawać od motocykla i psuć jego linię. Ja na szczęście jako minimalista pakuję się w pojedynczą torbę mocowaną na kanapie pasażera, choć tutaj też nie poszło gładko. Scrambler 1100 nie ma normalnych uchwytów, tylko mały tunel pod siedziskiem, przez który trzeba przeciągnąć linki. Opadające brzegi torby ciążą ponadto na rury wydechowe i łatwo o jej kontakt z rozgrzanym metalem.
Na liście zakupów
Bardzośmy się z kolegą Dukatem polubili. Jest motocyklem niezwykle stylowym, a przy tym, w przeciwieństwie do innych maszyn z tego segmentu, zachował pełnię walorów użytkowych i drapieżny charakter. W pewną melancholię wpędza niestety studiowanie cennika - za tę wersję Scramblera 1100 trzeba zapłacić wyjściowo nieco ponad 60 tysięcy zł. Powiem tak… gdybym miał, to bym dał.
|
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze