Wieczorem Dragan zaproponował pójście do dyskoteki. Rambo i cała reszta poszła z nim, a ja postanowiłem spotkać się z moimi kolegami z Krosna na GS-ach, którzy właśnie przejeżdżali przez Bar. Pojechałem z nimi do ich hotelu, przejeżdżając płatny tunel 2 razy. Zjedliśmy kolację, porozmawialiśmy i wieczorem pojechałem z powrotem. Cały czas myślałem o pizzy, której o tej godzinie przy ich hotelu nie można było kupić. Jadę sam do centrum Baru na pizzę. Wszystko zamknięte - jedna pizzeria jest właśnie zamykana, jednak uprosiłem i zrobili mi placka. Na mieście pusto, jest około godziny 23, chodzili tylko miejscowi żebracy i prosili o kasę. Byłem sam, a obok mnie nawigacja, kask i różne klamoty, więc sytuacja robiła się lekko napięta. Zjadłem i pojechałem do domu. Dyskotekowcy wrócili około 2 w nocy, kiedy ja jeszcze nie spałem i rozmawialiśmy bardzo długo. Podobno Czarnogórki na dyskotece były bardzo piękne, ale nie można było się z nimi porozumieć. Głośna muzyka, brak znajomości języka sprawiły, że wyrywanie lasek szło nieco ciężej, niż u nas. Dragan - właściciel domu, w którym spaliśmy, opowiadał nam bardzo ciekawe historie z wojny. Wszyscy słuchali z podziwem. Naprawdę kilka opowieści było niewiarygodnych. Można go tylko podziwiać, naprawdę był super gościem, zawsze wesołym i uśmiechniętym. Mieszkała tu również jego ciocia. Starsza kobieta, ale za to z jakim poczuciem humoru. Naprawdę, w tym domu można było się czuć jak u siebie, miła i rodzinna atmosfera. Jeśli tylko przyjadę następnym razem do Czarnogóry, noclegu szukał nie będę. Następnego dnia spaliśmy wszyscy trochę dłużej. Pogoda się zmieniła i padał deszcz od samego rana. W planach mieliśmy dzisiaj Monastyr Ostrog i inne atrakcje po drodze, jednak deszcz je udaremnił. Dragan założył internet, więc można było porozmawiać z Olivką na gg oraz skype. Fajnie usłyszeć swoją kobitkę po takim czasie. Wcześniej tylko króciutkie rozmowy przez telefon oraz smsy. Po godzinnej rozmowie, kiedy zszedłem na dół, chłopaki plan mieli już gotowy. Jedziemy do Ulcinj na plażę i tam będziemy trzodować. Deszcz jeszcze pada, ale wciągamy kalesony i lecimy. Kamaz, zamiast z nami, pojechał samochodem z Tomkiem i Agatą do miasta na obiad. Ja, Rambo i Niedi lecimy w kierunku Ulcinj. Po drodze mijamy Lamborghini Gallardo oraz Porsche Carrera - ale wypas. Goście przejeżdżali sobie przez Czarnogórę. Do Ulcinj z Baru mieliśmy około 30 kilometrów i kiedy zajechaliśmy na miejsce, stała tam grupka ludzi oraz jakieś samochody. Były to 2 Mercedesy SLR-y po tuningu oraz Porsche Carrera GT. Były to samochody z wyścigu Gumball 3000. Najsławniejsze i najbogatsze osoby na świecie jechały właśnie przez Czarnogórę i Chorwację. Niestety nie mam żadnych zdjęć, ponieważ Rambo śpieszył się na plażę.
30 km wzdłuż morza po piachu. Podobno tak długa była ta plaża, a nawet i dłuższa. Bardzo szeroko, praktycznie żadnej osoby, tylko my i motocykle. Ktoś w jednym z testów w gazecie Motocykl napisał, że nazwa Varadero pochodzi od nazwy jednej z kubańskich plaż, ale sama z jazdą po piachu niema nic wspólnego i problemem było wjechanie na plażę, żeby postawić motocykl do zdjęć. Jednak my przetestowaliśmy motocykle w zupełnie inny sposób... Raz, dwa, trzy i dzida. Około 120km/h na budziku, dwie Afriki i jedno Varadero. Pomimo tego, że ten motocykl waży około 240 kg, to najciężej było wystartować ponieważ Viaderko zapadało się 2 razy bardziej, niż Afrika. Kiedy już start wyszedł, można było spokojnie gonić. Przez chwilę poczuliśmy się , jak zawodnicy z Dakaru tylko, że oni sypią grubo ponad 150km/h na motocyklach do tego przystosowanych. W Varadero non stop mrugała kontrolka ABSu - zupełnie nie potrzebnie, bo i tak hamulców raczej nie używaliśmy, wystarczyło odjąć gaz i motocykl sam nurkował w piachu. Odbijaliśmy się od małych wydm, przeskakiwaliśmy małe koleiny, wrażenie naprawdę extra. Kiedy startowałem w Enduro, to jazda po piachu robiła wrażenie, ale takim motocyklem jest nieporównywalnie większy extreem. Całą jazdę mamy uwiecznioną na filmie, który kręciłem podczas całej naszej podróży. Trwa on 80 minut i postarałem się go fajnie zmontować. Niestety jest za duży, żeby wrzucić na stronę, ale spróbuję wrzucić przynajmniej ciekawe fragmenty. Po odlotowej zabawie na plaży, Niediemu padło łożysko w tylnym kole. Na początku nie wiedzieliśmy o co chodzi, coś tylko pukało. Rambo był umówiony na grilla z wcześniej tu poznanymi znajomymi, więc pojechał, a ja z Niedim wracaliśmy powoli do domu szukając po drodze myjni. Po takiej jeździe trzeba umyć motocykle, ponieważ słony piach który dostał się praktycznie wszędzie, mógł spowodować korozję, a przecież nam to jest niepotrzebne. Kiedy wracaliśmy, znowu zaczęło padać. Nagle za plecami niema Niediego. Po dłuższym oczekiwaniu wróciłem się i zobaczyłem, jak stoi na poboczu drogi. Wtedy okazało się, że to jednak łożysko. Koło tak strasznie skrzypiało i w środku wszystko chrobotało, jakby miało się za chwilę rozlecieć. W tym miejscu nic nie zrobimy i jedziemy dalej szukając jakiegoś warsztatu oraz myjni. Wszystko było pozamykane, ale udało znaleźć nam się jedyną otwartą myjnie. Umyliśmy motocykle i zapytaliśmy, czy niema tutaj może łożysk. Niestety nie było i jechaliśmy do naszej bazy. Kiedy Rambo się o tym dowiedział, bardzo szybko załatwił łożysko z jakiegoś sklepu samochodowego. Dojechaliśmy do domu z tym rozpadającym się kołem, przebraliśmy się i prosto pojechaliśmy do miasta samochodem na obiad z Tomkiem i Agatą. Po powrocie Niedi zabrał się za wymianę łożyska... Po udanej naprawie można było zaparkować motocykl i posiedzieć razem przy piwku. Doszliśmy do wniosku, że jeśli następnego dnia będzie zła pogoda to zwijamy się i lecimy do domu w kierunku Sarajeva. Tak też się stało. Następnego dnia padał deszcz, dlatego postanowiliśmy, że wyjeżdżamy. Szkoda, bo można było jeszcze pojeździć po Czarnogórze jednak przy takiej pogodzie mijało się to z celem. Pożegnaliśmy się wszyscy z Draganem i jego super ciocią oraz resztą mieszkańców, a następnie znieśliśmy kufry do motocykli i powoli grzaliśmy silniki... Tomek i Agata następnego dnia mieli zarezerwowane bilety na pociąg do Belgradu. Bardzo dobra opcja dla samochodów, ponieważ jazda po tych drogach jest długa i męcząca, a tak wsiadają w nocy do pociągu, samochód jedzie na specjalny wagon i rano będą w Belgradzie. My, po pożegnaniu się z mieszkańcami, udajemy się w drogę powrotną. W Budvie zatrzymujemy się na śniadanie w piekarni. Oczywiście wiadomo co jemy, później lecimy w tych ogromnych korkach z kuframi w kierunku Boki Kotorskiej, którą tym razem omijamy i wybieramy prom za 1.5 euro. W 5 minut znajdujemy się po drugiej stronie, czyli zaoszczędziliśmy około 80km i po takich drogach blisko 2.5 godziny. Po przeprawie promowej lecimy dalej w kierunku Dubrovnika i zaraz przed nim odbijamy na Sarajevo. Ja miałem w planach jechać wybrzeżem do samej góry przez Chorwację i spędzić trochę czasu w moim ukochanym Dubrovniku. Jednak pogoda była jaka była, padał deszcz, było zimno, więc postanowiłem sobie to odpuścić i lecieć z chłopakami do Sarajeva. Jadąc normalnie do Sarajeva nie zobaczylibyśmy Dubrovnika, jednak Rambo pomylił zjazdy i pojechaliśmy dalej, a wiedział, jak bardzo zależy mi na zobaczeniu Dubrownika, więc już podjechał te 3 km i mogliśmy wszyscy cieszyć się przynajmniej widokiem na stare miasto. Ja i tak myślałem, żeby odjechać przynajmniej na ten widok i później ich dogonić - kto wie, czy by tak nie było. Pstryknęliśmy kilka fotek i wracamy. Asfalt jest strasznie śliski, z zakrętów wychodziliśmy jak prawdziwi drifterzy, w jednym zakręcie ABS z DCBS w Viaderku uratował mnie od gleby na jeszcze bardziej śliskich pasach. Prawdziwa szkoła jazdy, naprawdę super. Jedziemy sobie dalej, wjeżdżamy do jakiegoś miasteczka. Rambo prowadzi, ja jadę drugi, Niedi trzeci, Kamaz czwarty. Niedi zaczyna świrować i będzie się ścigał, przeciął podwójną ciągłą, wysepkę i za chwile razem z Rambo ujrzeli policyjnego lizaka. Od razu zrobiło nam się gorąco, ale mnie i Kamaza nie zatrzymywali, tylko ich za uliczne wyścigi. Jednak puścili ich wolno bez żadnego mandatu, a mogło się to dużo gorzej skończyć... Centrum Mostaru. W tym mieście ślady po wojnie były chyba najbardziej widoczne. Ostrzelane budynki, powybijane szyby, ślady po spaleniu oraz dużo domów zburzonych. Mniej więcej tak wygląda Mostar. Bez wątpienia największą atrakcją tego miasta jest wielki most. Pod nim płynęła bardzo głęboka rzeka, o przezroczystym ciemno zielonym kolorze wody. Słyszałem kiedyś, że w sezonie są ludzie, którzy skaczą do wody za pieniądze. Nie wiem czy to prawda, ale byłoby to bardzo widowiskowe. Niestety Mostar widzieliśmy przy złej pogodzie, na pewno jest on dużo ładniejszy przy blasku słońca. Jest tam też dużo barów, sklepów z pamiątkami i restauracji. Czas na nas, więc wsiadamy na nasze maszyny i lecimy do Sarajeva. Drogi są praktycznie puste, ale nie za bardzo nie pogoni, ponieważ policja stoi co krok. Jedziemy sobie turystycznym tempem i powoli nam droga mija. W pewnym momencie zobaczyliśmy radiowóz policyjny w rowie. Stróże prawa mieli wypadek na prostej drodze, nie wiadomo co się stało, ale nowy golfik był trochę poturbowany. Spojrzeliśmy na nich, oni na nas i lecimy dalej. Droga wije się wzdłuż rzeki, mnóstwo zakrętów oraz tuneli. W jednym było tak ślisko, że podcięło mi koła, wjeżdżam sobie przy prędkości około 80km/h i nagle czuje uślizg niekontrolowany. Udało się zapanować nad maszyną i lecimy dalej z większym respektem w tunelach. Dojeżdżamy do Sarajeva. Droga była bardzo męcząca i odliczaliśmy tylko kilometry. Jednak kiedy dotarliśmy, wszyscy byli bardzo zadowoleni. Miasto już na wlocie robiło wrażenie. Bardzo dużo domów na wzgórzach, dużo cmentarzy oraz dużo ludzi. Zatrzymujemy się przed hotelem i tu zaczyna się dylemat. Jedziemy dalej czy nie? Rambo upiera się przy tym, żeby zostać, ja, Kamaz i Niedi chcieliśmy jeszcze jechać. Jutro miałbym do przejechania 980km, a chłopaki do Warszawy około 1300. Po długich namysłach i namowach Rambo zdecydowaliśmy się zostać. Załatwiliśmy sobie hotel, w którym Rambo wcześniej spał. Wnieśliśmy kufry na górę, a motocykle zostawiliśmy na strzeżonym parkingu w podziemiach hotelu. Szybki prysznic i udaliśmy się na podbój miasta. Zatrzymaliśmy się na kebaba, mam nadzieję nie z miejscowych gołębi i obeszliśmy rynek dookoła. Bardzo pięknie wyglądał, a zwłaszcza nocą. Nie wiem czemu, ale czułem się jakbym był w Chinach. Takie skośne dachy, mnóstwo ludzi, podobne uliczki - takie miałem wrażenie. Znajdowało się tu również kilka meczetów, w którym właśnie odprawiano modły. Zatrzymujemy się w końcu na zimny browarek, oczywiście miejscowe Sarajevsko Pivo i relaksujemy się. Kiedy wypiliśmy piwko, Rambo i Niedi poszli na jakąś imprezę, na której miały być dwie siostry z naszego hotelu, a ja i Kamaz poszliśmy do hotelu spać. Było około 1 w nocy. Położyliśmy się spać, żeby odpocząć przed jutrzejszym dniem. Chłopaki wrócili po 3 w nocy. Rano dzwoni budzik, mój i Kamaza. Ja myślałem, że za chwile wszyscy wstaną i lecimy, Kamaz coś tam pomruczał i wyłączył budzik. Pytam, czy jedziemy, to usłyszałem zaraz... :) i tak kilka razy przekładaliśmy, aż w końcu Niedi się obudził, Kamaz też, a Rambulca zdarliśmy z łóżka. Po 20 minutach wszyscy byli umyci i spakowani do dalszej jazdy. Rambo pożyczył nowe skarpetki od Kamaza, ponieważ swoich mu brakło i można lecieć w drogę. Jeszcze tylko zabrać motocykle z podziemnego parkingu i wio. W recepcji zastaliśmy młodego gościa, który wydał nam maszyny, założyliśmy kufry i tniemy do domu ! Kierunek Osijek, czyli wjeżdżamy z powrotem do Chorwacji, a później w kierunku na Budapeszt. Niedaleko za Sarajevem można zobaczyć wspomniane wcześniej wzgórza w kształcie piramidy. Znajdują się one w miejscowości Visoko. Widać je z kawałka autostrady którym jechaliśmy. Według mnie góra w Albanii bardziej przypominała piramidę, jednak tutaj też było to bardzo widoczne. Jedziemy dalej, nudnymi drogami, mijamy setki tirów i powoli szukamy restoranu na śniadanie. Zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji i jemy pysznego omleta. Najlepszy, jakiego jadłem podczas tego wyjazdu. Najedzeni, napici ruszamy dalej w drogę. Przed nami Chorwacja, Osijek, a później już droga do Budapesztu. Zero autostrad i droga trochę się ciągnie, jednak pogoda przynajmniej dopisuje i jedzie się bardzo dobrze. Z wczorajszych opowieści Rambo wynikało że drogi będą bardzo złe do jazdy w nocy, nie będzie do Węgier żadnych hoteli itd. Mnie wydawało się to nierealne, jednak przekonał resztę. Na drugi dzień okazało się że drogi są takie jak dotychczas, hotele były i można było sypać dalej. Coś czuję, że Rambo bardzo chciał zatrzymać się w Sarajevie u tych dwóch sióstr które poznał wcześniej :) | |
Komentarze 7
Poka¿ wszystkie komentarzea my ju¿ za cztery dni robimy z Lublina dok³adnie tak± sam± trasê, tylko zamiast Viaderka mam zx6r... nie wiem czy dam rade ale spróbuje:) jak wrócimy tez co¶ wklepê....
OdpowiedzZdjêcia pt. "Ja i mój motocykl" szkoda , ¿e nic poza tym nie widaæ :(
OdpowiedzRewelacyjna wyprawa!!! Ja by³em na rowerze na Wêgrzech a dalej przez Wiedeñ do Polski. Na motorze (Suzuki GS 500) by³em 2 razy na Wêgrzech (z wizyt± w Rumuni), Sowacji i Czechach. Teraz wybieram ...
OdpowiedzCo to za M³ody :) jaka¶ kopia ?? :) O cenach chyba du¿o tam jest napisane.... Wczoraj wróci³em z Grecji zrobi³em 5200km i wkrótce nastêpna relacja. Pozdro ;)
OdpowiedzSuper relacja. Czyta siê jednym tchem. Jak siê czyta, to zaraz chce siê wsiadaæ na sprzêta i pruæ w Wasze ¶lady. Tyle, ¿e na mojej R1, chyba bym siê umêczy³. Ale do odwa¿nych ¶wiat nale¿y. Jeszcze ...
OdpowiedzA czy mogliby¶cie co¶ napisaæ odno¶nie kosztów? Ile mniej wiêcej kosztuje jedzenie, paliwo, inne reczy, za które trzeba p³aciæ za granic±?
Odpowiedz