34 zakazy i ci±gle za kó³kiem! S±dowe absurdy w Polsce
Interia.pl przedstawiła bardzo ciekawe dane dotyczące kierowców kolekcjonujących sądowe zakazy jazdy jak znaczki pocztowe. Niektórzy mogą pochwalić się naprawdę dużymi zbiorami.
W Polsce nie brakuje entuzjastów motoryzacji, ale są tacy, którzy ewidentnie traktują drogę jak tor przeszkód lub tor wyścigowy, a prawo jak zbiór żartów. Otóż mamy w kraju blisko 800 kierowców, którzy zdążyli zebrać więcej sądowych zakazów prowadzenia pojazdów, niż przeciętny obywatel ma punktów na karcie lojalnościowej ulubionego sklepu. Rekordzista uzbierał aż 34 zakazy!
Wynik zaiste imponujący. W końcu wymiar sprawiedliwości postarał się, by na jednego delikwenta przypadało kilkadziesiąt wyroków. Problem w tym, że ci piraci drogowi wciąż mają okazję zaimponować swoim "osiągnięciami" na ulicach. No bo jak inaczej wytłumaczyć, że ktoś, kto ewidentnie powinien dostać abonament na komunikację miejską, nadal siada za kółkiem?
Przykład Łukasza Ż., który spowodował tragiczny wypadek na Trasie Łazienkowskiej, świetnie ilustruje ten bałagan. Człowiek z pięcioma zakazami prowadzenia pojazdów najwyraźniej uznał, że to tylko sugestie, a nie wiążące decyzje. I trudno się dziwić, skoro nawet sądy nie zawsze mają pełną wiedzę o liczbie toczących się wobec delikwenta spraw. I tu jest przysłowiowy pies pogrzebany, bo obecny bałagan z festiwalem zakazów nie wynika z lenistwa sędziów, ale z braku odpowiedniego systemu, czy raczej jego niedociągnięć.
W czym konkretnie jest problem? Otóż Ministerstwo Sprawiedliwości zapewnia, że dane z Krajowego Rejestru Karnego są dostępne w czasie rzeczywistym. Ale, uwaga! Obejmują one tylko prawomocne wyroki. A co, jeśli sprawa w innym sądzie dopiero się toczy? No cóż, sędziowie mogą liczyć na aktualizację, ale dopiero po zakończeniu każdej sprawy z osobna. Takie rozwiązanie to w praktyce idealny przepis na chaos. Wygląda na to, że domniemanie niewinności działa u nas nie tylko jako zasada prawa, ale i jako taryfa ulgowa dla kierowców z ambicjami rekordzistów.
Jak to możliwe, że polskie sądy rozpatrują każdą sprawę jakby w próżni? Wyobraźmy sobie, że nasz hipotetyczny "kolekcjoner" w tym samym czasie odwiedza kilka różnych sądów, a każdy z nich z radością dokłada swoje trzy grosze do jego kartoteki. Efekt? Kilkanaście zakazów wydanych praktycznie jednocześnie i żadnego narzędzia, by zamienić je na realną konsekwencję. Może, zamiast orzekać kolejny zakaz, warto wprowadzić coś bardziej skutecznego?
Druga sprawa to fakt, że zakaz może dotyczyć jednej lub wielu kategorii pojazdów, na przykład osobówek, motocykli, ciężarówek. Jedna osoba może zatem dostać kilka zakazów jednocześnie, a jeśli toczy się przeciwko niej szereg spraw, dochodzi do zdublowania tych kar. To gotowy przepis na niesfornego Dyzia z dowolną liczbą zakazów prowadzenia pojazdów.
Czy potrzebujemy bardziej zintegrowanego i sensownego systemu, który pomoże wyciągać konsekwencje wobec motoryzacyjnych recydywistów? W rzeczywistości przedstawiony powyżej niedowład systemu to tylko szczyt góry lodowej problemów. Nawet nie wspomnieliśmy jeszcze, że osądzeni już obywatele z kolekcją zakazów, muszą czekać w… kolejce do więzienia, bo zakłady penitencjarne są przepełnione.
Skoro tak, to przecież oznacza dla nich doskonały czas, żeby wsiąść na kierownicę i trochę się rozerwać — najlepiej po kilku głębszych. I tak koło się zamyka. Sąd już czeka z kolejnym wachlarzem zakazów.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze