World Ducati Week 2010 - by³o grubo!
Temperatura w Misano szybko przekracza 30 stopni Celsjusza w cieniu. Po południu osiąga 38 kresek. Z nieba leje się płynny żar
Od początku!
Nawet nie wiem od czego zacząć. Na World Ducati Week 2010 było po prostu wszystko i zdecydowanie sprawniej poszłoby wymienienie tego, czego zabrakło. Zacznę więc od początku, aby nakreślić wam obraz tej wyjątkowo interesującej imprezy.
Mój WDW 2010 rozpoczął się w ubiegłą środę wczesnym porankiem. Dzięki inicjatywie i zaangażowaniu polskiego importera Ducati przed wyjazdem do Włoch wszyscy zainteresowani mogli wysłać swój bagaż kurierem, z czego chętnie skorzystałem. Wrzucam wiec jedynie torbę na bak, zakładam lekki plecak i już za chwilę widlasty silnik mojego 1198 dudni miarowo na zaspanym podwarszawskim przedmieściu. „Nawet najdłuższa podróż rozpoczyna się od pierwszego kroku", zatem wrzucam pierwszy bieg i ruszam z miejsca udając się na miejsce spotkania z kompanami wycieczki.
Godzinę później już jesteśmy na trasie. 1198 jest, mówiąc dyplomatycznie, przeciętnym motocyklem jeśli chodzi o turystykę motocyklową, niemniej jednak kolejne kilometry pokonujemy sprawnie, wieczorem meldując się w Bratysławie na nocleg. Kolejny dzień to szybki przelot przez Austrię, wspaniałe widoki w Alpach i coraz wyższe temperatury we Włoszech. Po drodze zaczynamy spotykać narastającą liczbę maszyn Ducati. Od Bolonii stacje benzynowe są zapchane włoskimi motocyklami. Widzimy tablice rejestracyjne z całej Europy, przy czym dominują (co oczywiste) te włoskie oraz ogromne tablice z Niemiec. Gdy dojeżdżamy do miasteczka Cattolica, gdzie będziemy nocowali, Ducaty są po prostu wszędzie. Jeśli by podnieść kamień i rzucić go gdziekolwiek, z pewnością trafiłby jakąś bolońską maszynę. Po rozpakowaniu udajemy się na kolację, gdzie po zamknięciu lokalu popijamy z pracownikami pizzeri lokalne specyfiki. Dyskutujemy też rzecz jasna na temat stanu zdrowia Rossiego, notabene urodzonego w Urbino, bardzo niedaleko od Misano (zaledwie 20 km na południe). Nie ma wątpliwości, wszyscy żyją tutaj motocyklami. W tym czasie impreza na torze Misano World Circuit powoli rozkręca się już na dobre. Z uwagi na pokonany dystans (łącznie ponad 1600 km) postanawiamy zostać w hotelu i odpocząć.
Piekielny piątek
Rano stajemy przed dylematem. W co się ubrać? Zapowiada się upalny dzień. Ostatecznie decyduję się nie zakładać żadnych skór, choć jako zagorzały zwolennik jazdy w pełnym stroju czuję się z tym trochę niekomfortowo. Szybko jednak okazuje się, że była to jedynie słuszna decyzja. Temperatura w Misano szybko przekracza 30 stopni Celsjusza w cieniu. Po południu osiąga 38 kresek. Z nieba leje się płynny żar. Upał jest nie do wytrzymania, ale atmosfera na padoku wśród uczestników imprezy jest jeszcze gorętsza.
Przede wszystkim od razu widać, że impreza jest perfekcyjnie zorganizowana. Przy rejestracji nie ma kolejek, wszystkie motocykle i ich właściciele są oznakowani, tak aby nikt nie mógł wyjechać nie swoją maszyną. Jest przestronnie, ochrona wie co ma robić, wszystko przebiega sprawnie. Przygotowano depozyt na rzeczy dla tych, którzy jednak zdecydowali się na skóry, lub tych, którzy przyjechali prosto z trasy. Wszędzie coś się dzieje, jest co zjeść, jest co zobaczyć, jest czego posłuchać.
Na miejscu kręci się wszystko co najlepsze ze stajni Ducati. Zabytkowe jednocylindrówki przeplatają się z najnowszymi Desmosedici RR. Customy, minibiki, wyścigówki - wszystko to można było w jednym miejscu zobaczyć, dotknąć, podziwiać. Jeśli ktoś potrzebował naprawdę mocnych wrażeń - mógł zobaczyć z bliska i w powietrzu śmigłowiec szturmowy Mangusta. Niezłe show urządzili także zawodnicy FMX oraz pewien wąsaty Niemiec na dragsterze.
Atmosferę podgrzewały skutecznie dziewczęta pląsające wokół motocykli, a przepraszam - zmysłowo usuwające rozbite owady z owiewek. Chętni mogli pościgać się minibikami, pojeździć po torze (choć jazdy w momencie największych temperatur przerwano ze względów bezpieczeństwa), posłuchać koncertów, czy też podziwiać pokazy stunterskie. Można było też wziąć udział w wycieczkach po okolicznych krętych drogach, lub zwiedzić fabrykę i muzeum Ducati.
Bardzo ciekawie wystawili się krajowi importerzy z poszczególnych państw Europy Zachodniej. Niemieckie, francuskie, czy też brytyjskie oddziały Ducati przygotowały zaplecze dla fanów marki ze swoich krajów, zatem każdy mógł poczuć się jak w domu. Zresztą domowa atmosfera imprezy zapanowała wieczorkiem, gdy w namiotach pojawiły się lokalne przysmaki, muzyka i taniec. Impreza kręciła się w najlepsze do późnych godzin wieczornych. Nie zabrakło oczywiście Polaków! Gdzież nas nie ma? W Misano Adriatico stawiło się kilkudziesięciu gości z Polski, reprezentujących między innymi trzy polskie kluby miłośników Ducati.
Sobota
W sobotę byliśmy o wiele sprytniejsi. Żadnych ciuchów motocyklowych. Krótkie spodenki, t-shirt i kask. Inaczej nie dało się wytrzymać. Tego dnia może 5% motocyklistów miało na rękach rękawiczki... Sobota była bodajże najlepszym dniem imprezy. Poza wszystkimi piątkowymi atrakcjami, gwoździem programu były wyścigi zawodników startujących w barwach Ducati. Samych nazwisk chyba nie muszę szerzej przestawiać - Battaini, Bayliss, Byrne, Checa, Fabrizio, Haga, Hayden oraz Stoner. Panowie urządzili wspaniałe widowisko, ścigając się ze sobą na ¼ mili. Wygrał Noriyuki „wiecznie drugi" Haga, kolejne miejsce przypadło Haydenowi. O tym jak jeździ się motocyklem nie zapomniała ikona wyścigów, Troy Bayliss, który uzupełnił pierwszą trójkę. Czwarty był Stoner.
Po tych zmaganiach przyszła pora na prezentację zespołów wyścigowych Ducati, zawodników, którzy przez lata zdobywali trofea dla włoskiego producenta, a także najważniejszych osób kierujących koncernem. Sobotę zakończył koncert na głównej scenie.
Z ziemi włoskiej do Polski
Niedziela dla wielu była dniem wyjazdu. W tym także dla nas. Droga z adriatyckiej riwiery do Warszawy stanowi jednak pewne wyzwanie, a wielu z uczestników imprezy miało jeszcze większe odległości do pokonania. Właśnie dlatego na Misano World Circuit dominowali tego dnia włoscy motocykliści. Miłośnicy bolońskich maszyn spoza słonecznej Italii w wielu wypadkach tego dnia byli już w trasie powrotnej do domu. Podobnie było też z nami. Przelot do Bratysławy przebiegał spokojnie i bezproblemowo. Następnego dnia odcinek do Warszawy upłynął praktycznie non stop w deszczu przy temperaturach spadających momentami do zaledwie 12 st. C. To akurat nie było fajne...
WDW 2010 w liczbach
Szósta edycja World Ducati Week okazała się nie tylko wielkim sukcesem organizacyjnym, ale była także pod wieloma względami rekordowa. Misano odwiedzili motocykliści z całej Europy, a także USA, Australii, Rosji, Indii, Brazylii, Chin oraz Malezji. W padoku pojawiły się także tablice rejestracyjne z tak egzotycznych miejsc jak Gabon czy też Nepal! W ciągu tych czterech dni:
- 60,000 gości odwiedziło WDW 2010
- 38 millionów km zostało pokonanych przez Ducatistów z całego świata, aby dotrzeć do Misano. To 80-krotność odległości między Zimią a Księżycem!
- 21,000 kanapek „piadina" zniknęło w brzuchach uczestników imprezy
- 1,2 tony kiełbasek podzieliło los piadin
- 8,600 litrów napoi chłodzących i ponad 50,000 litrów wody mineralnej - tyle wypito na terenie padoku
- 56,000 to liczba zdjęć zrobionych w czasie imprezy przez fotografów pracujących wyłącznie z ramienia organizatora.
Od autora
Na zakończenie mojej opowieści o World Ducati Week 2010, chciałbym serdecznie podziękować firmie Probike S.A., importerowi Ducati na Polskę, za możliwość udziału w tym niecodziennym wydarzeniu. Dziękuję też Lechowi Potyńskiemu ze Świata Motocykli, oraz Michałowi Przeździękowi z Probike S.A. za znakomite towarzystwo w czasie tych kilku dni i kilku tysięcy kilometrów! Do zobaczenia na WDW 2013!
|
Komentarze 2
Poka¿ wszystkie komentarzeBardzo fajnie. Taki cukierek na os³odê dla tych co wydaj± kasê na Ducati. Szkoda, ¿e japoñczycy maj± takie tematy w nosie.
OdpowiedzNiesamowita Impreza! I jeszcze w tak doborowym towarzystwie, mam na mysli redaktora Potynskiego... rewelacja. Chcialbym sie tam keidys wybrac, kto wie, moze w 2013 nowa multistrada... przeciez ...
Odpowiedz