Tylko dla Orlic 2016 - kobiety i motocykle w Himalajach
Jak wyglądała kobieca motocyklowa wyprawa w Himalaje z perspektywy organizatorki?
O polskiej kobiecej wyprawie na motocyklach przez Himalaje pisaliśmy już na Ścigacz.pl – „Orlice wylądowały - motocyklistki zdobyły Himalaje”. Teraz poprosiliśmy organizatorkę całej wyprawy – Aleksandrę Trzaskowską - o podzielenia się z nami jej przeżyciami z tego wydarzenia.
ŚCIGACZ.PL Powiedź mi czemu ludzie wyjeżdżają na takie wyprawy?
OLA: Ludzie, ludzie? Czy ludzie, dziewczyny?
ŚCIGACZ.PL Ludzie.
OLA: To jest ciekawe pytanie socjologiczne, a ja studiowałam socjologię. Każdy ma inną motywację i jak się jedzie z grupą, na przykład, 10 osób i rozmawia na ten temat, to każdy daje inną odpowiedź. Każdy ma jakiś swój Everest. Jedna osoba chce się odciąć od codzienności. Druga sprawdzić czy da radę? Trzecia zaliczyć kraj, który boi się zaliczyć sama. Czwarta pojechać w miejsce, o którym zawsze marzyła, ale wie, że sama nie da rady. Piąta pojedzie, bo jedzie jej kolega albo koleżanka. Szósta, bo akurat uwielbia motocykle i daną kulturę. Totalnie różne motywacje, to jest ciekawe.
ŚCIGACZ.PL Na czym, w dużym skrócie, polegała Wasza wyprawa? Skąd wyruszyłyście, jak tam dotarłyście?
OLA: Nie jest łatwo opowiedzieć o tym w dużym skrócie. Wyprawa „Tylko dla Orlic” (to było hasło wyprawy), czyli pierwsza kobieca wyprawa w Himalaje, oczywiście nie mogła się zacząć na motocyklach już w Polsce. Nie da się tak łatwo dojechać w te Himalaje motocyklami, dlatego poleciałyśmy tam samolotem. Oczywiście wiązało się to również z przelotem wewnętrznym w Indiach. Leci się samolotem do Delhi co jest jeszcze normą. Z Delhi w Himalaje leci już samolot typu „kukuruźnik”, ze śmigiełkami. Więc było to przeżycie dla wszystkich. Samo lądowanie w górach, gdzie trzeba manewrować między ośnieżonymi szczytami, już daje namiastkę przygody. Doleciałyśmy do Kullu, czyli najbliższego lotniska przy Manali. Z Manali wyruszyłyśmy już na motocyklach. Przejechałyśmy przez dolinę Kinnaur, Spiti i Lahaul, a potem wjechałyśmy do Ladakhu. Pierwsza część wyprawy kończyła się w Leh czyli stolicy Ladakhu. Natomiast druga część wyprawy prowadziła z Leh do Manali, tym razem inną drogą, i tam kończyłyśmy.
ŚCIGACZ.PL Czy takim wyjazdom towarzyszy adrenalina?
OLA: Tak, to jest absolutnie nieodłączny element tego rodzaju wyjazdów, bo nawet najlepiej przygotowany i przemyślany wyjazd w dziksze rejony świata, w takie, gdzie zazwyczaj jeździmy, gwarantuje improwizację na miejscu i jakieś niespodziewane okoliczności. Szczególnie te, związane z przyrodą, czyli: osuwiska ziemi, jakaś zła pogoda, zarwane drogi, śnieg. Na to nie można się przygotować, więc zawsze jest adrenalina.
ŚCIGACZ.PL Kto Twoim zdaniem powinien jeździć na takie wyprawy?
OLA: Na pewno osoby, które mają otwarte głowy. Osoby, które nie boją się próbować nowych rzeczy, które nie są „na dzień dobry” negatywnie nastawione do nowych pomysłów, zanim jeszcze je wypróbują. Osoby, które nie są za bardzo przywiązane do tego, co mają na co dzień. Chodzi mi o sytuacje, w których ktoś jedzie na wycieczkę i musi na śniadanie zjeść, na przykład kiełbasę, bo jest do tego tak przyzwyczajony, że nie może się bez tego obejść. Takiej osoby w Indiach ja nie widzę zupełnie. Osoby, które są w stanie zaakceptować różnice kulturowe, a właśnie w Indiach jest to szczególnie ważne, bo to jest totalnie inna kultura, zupełnie inny kraj. Może się nam wydawać, że jest tam dużo brudu i chaosu, którego w Europie nie ma i który na pewno nie byłby tutaj mile widziany. Natomiast tam to jest część ich życia, trzeba to jakoś zaakceptować i na to nie narzekać. Nie mówię, że trzeba pokochać, ale przyjąć, że jest to element porządku dziennego. To nie jest łatwe i znam ludzi (dużo ludzi), którzy nie znoszą Indii przez to, że po prostu jest tam tłoczno, brudno i wszystkiego jakby za dużo. Także trzeba być otwartym i trzeba nie patrzeć z góry na tę inność, akceptować ludzi takimi jakimi są. I w tej odmienność upatrywać atrakcyjności tego kraju. Warto to wykorzystać, z zaciekawieniem patrzeć i dopytywać, co tam się u nich dzieje. Oni również są ciekawi nas, naszej kultury i tego, co się u nas dzieje. Na pewno nie można przyjmować postawy: ja jestem z cywilizowanej Europy, wy mieszkacie w dzikim kraju, więc patrzcie, jacy jesteśmy fajni.
ŚCIGACZ.PL Czy jako organizatorka bałaś się o swoje podopieczne?
OLA: Ja się bałam bardzo wielu rzeczy, a zrobienie „babskiej” wyprawy było moim marzeniem od dawna. Już się najeździłam sporo z facetami, albo mieszanymi grupami i zawsze miałam jakieś wewnętrzne przekonanie, że z „kobitkami” będzie inaczej. Jakoś wierzyłam, że kobiety które porywają się na taką wyprawę, są bardzo ciekawe świata i bardziej otwarte na robienie różnych nowych rzeczy, niż panowie, którzy, na przykład, odrywają się od biurka i jest to dla nich element corocznych wakacji. Tak rzeczywiście było i to się sprawdziło. Jeżeli chodzi o twoje pytanie, to tak, bałam się, bo warunki były trudne, dziewczyn było dużo. Oczywiście słyszałyśmy wiele komentarzy „na dzień dobry”: że się nie uda, że się pokłócimy już w samolocie i w ogóle że to jest bez sensu i nie damy rady ze względu na warunki na miejscu. Trochę się tego obawiałam, aczkolwiek wszystkie te , niezbyt przyjemne, uwagi się nie sprawdziły.
ŚCIGACZ.PL Powiedz mi, który element całej wyprawy zapamiętałaś najbardziej?
OLA: Było kilka takich momentów, totalnie dla mnie niespodziewanych. Na przykład: jesteśmy na pierwszej pięciotysięcznej przełęczy, gdzie naprawdę ciężko się oddycha i ludzie miewają problemy z wysokością. Motocykle zresztą też. No i gdzie jak się wjeżdża, to oczywiście każdy świętuje, że się znalazł na takiej wysokości, najczęściej pierwszy raz w życiu. Wszystko to dzieje się jakby w „zwolnionym tempie”. Mamy jedną koleżankę, która bardzo lubi wszelkiego rodzaju ćwiczenia fizyczne. Gdy wjechała na taką pierwszą przełęcz, to dla uczczenia tego faktu i dla pokazania swoim znajomym, że jest dobrze, zaczęła robić pompki, przysiady, pajacyki i inne tego typu rzeczy. Myślałam, że wyzionie ducha, ale nie wyzionęła. Niemniej dużo miałyśmy śmiechu i na pewno to wydarzenie pozostanie w mojej pamięci. Szczególnie, że była ona pierwszą i ostatnią osobą, która porwała się na coś takiego. Bardzo wzruszającym i niezapomnianym momentem była na pewno nasza wizyta u mniszek. Ja w ogóle lubię takie, buddyjskie, klimaty, a szczególnie w miejscach, oddalonych od cywilizowanego świata, gdzie nie ma w ogóle ani turystów, ani białych ludzi. Jest to coś niesamowitego, jakby się było w innej bajce. Mniszki są bardzo życzliwe i zupełnie niesamowite. W Europie nie udaje się już znaleźć tak niezwykłych osób. Udzieliło się to wszystkim dziewczynom i był to bardzo wzruszający moment. Na pewno zapamiętałam też trudności na drodze. Chodzi szczególnie o jeden dzień , o którym wiedziałam, że będzie najtrudniejszy, ale nie do końca zdradzałam wszystkie szczegóły paniom żeby się nie martwiły. Dzień okazał się rzeczywiście trudny. Było bardzo dużo wody na drodze, z brzegów wystąpiło chyba ze 12 strumieni. Niektóre rozlewiska miały dwa metry, ale zdarzały się również takie na dwieście metrów. Było dużo błota, dużo kamieni, trzeba było jakoś działać razem. Ostatecznie okazał się to najfajniejszy dzień z całej wyprawy, wszystkie go najbardziej zapamiętałyśmy.
ŚCIGACZ.PL Jak ludzie reagowali na Was? Wyróżniałyście się na drodze? Czy ludzie, którzy tam mieszkają, wiedzieli że tutaj ma miejsce coś niecodziennego, czy też takie ekstremalne grupy są częstym widokiem i traktowali Was, po prostu, jak całą resztę turystów?
OLA: Nie, nie traktowali nas jak resztę turystów z kilku powodów. Byłyśmy w gronie kobiecym, co jest jednak rzadkością, albo w ogóle się to tam nie zdarza. W dużej części miałyśmy na strojach motocyklowych tiulowe czerwone spódniczki, więc było widać z daleka, że coś jest na rzeczy i że drogą nie jedzie „standardowy” motocyklista. Ludzie patrzyli na nas z zaciekawieniem. Szczególnie w miejscach, gdzie były jakieś trudniejsze elementy. Na przykład, gdy wszyscy stanęli w korku i gdy trzeba było przez jakieś błoto przeskoczyć, to często okazywało się, że dziewczyny całą grupą przejeżdżają, reszta stoi. Miała miejsce taka sytuacja, że samochody utknęły poblokowane, ja staję za jednym motocyklistą i pytam: „Dlaczego nie jedziesz?”. On odpowiada „Bo samochody stoją i nie da się przejechać”. Fakt, było dużo błota. Odkrzyknęłam mu tylko „da się ” i przejechałam. Następnie stanęłam i krzyczę do pozostałych dziewczyn: „Dawaj, dawaj!”. Szybko zawtórowali mi wszyscy Hindusi, naśladując mnie po polsku: „Dawaj, dawaj!”. W ten sposób przejechało 11 dziewczyn. Hindusi po prostu oniemieli i nie mieli innego wyjścia, jak tylko ruszyć za nami. Więc na pewno budziłyśmy zainteresowanie, zdziwienie i ciekawość. W sumie ludzie robili sobie z nami często zdjęcia i traktowali nas, jak jakieś niecodzienne zjawisko. Druga rzecz, to my nie jechałyśmy standardową trasą. Ja nie lubię jeździć głównymi trasami. Dlatego nie wyznaczyłam naszej trasy po drodze, która jest zazwyczaj wybierana w Himalajach przez ludzi, którzy tam jeżdżą. Wjeżdżałyśmy na nią momentami, bo nie da się jej ominąć. Niemniej głównie jeździłyśmy po miejscach, do których motocykliści rzadziej docierają.
ŚCIGACZ.PL Powiedz, jeżeli twoja opowieść komuś się spodobała i chciałby w czymś takim wziąć udział, co mogłabyś takiej osobie powiedzieć?
OLA: Na pewno będziemy kontynuować „babskie wyjazdy” w ciekawe miejsca na świecie. Ja już mam pomysł na co najmniej trzy najbliższe. Zapraszamy po informację na stronę www.tylkodlaorlic.pl i www.advfactory.com, będą tam publikowane nasze wspomnienia z tego, co było, jak również będziemy informowali o planach na przyszłość. Zapraszamy. Dołączajcie.
|
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze