"Treningi" na lotniskach - czym to pachnie
Ostatnimi czasy jako redakcja bombardowani jesteśmy zapowiedziami, zaproszeniami, a potem relacjami i komentarzami z „treningów superbike” organizowanych na byłych lotniskach wojskowych. Choć mam wyrobiony pogląd na tego typu imprezy, nie zabierałem głosu, bo wyszłoby na to, że się czepiam.
W tym roku mamy jednak kolejną odsłonę wyścigów motocyklowych o dyskusyjnej legalności w warunkach do tego słabo przystosowanych. Tym samym niechętnie, ale muszę się wypowiedzieć w tej sytuacji co o tym myślę.
Lotnisko, jak sama nazwa wskazuje…
… służy do wykonywania operacji lotniczych. Niestety, pomimo ogromnych wyasfaltowanych i wybetonowanych przestrzeni, lotniska nie nadają się do bezpiecznej szybkiej jazdy motocyklem. Są ku temu powody technologiczne i konstrukcyjne.
Asfalt lotniskowy spełniać ma specyficzną rolę, dlatego jego skład i właściwości są także specyficzne. Rolą asfaltów lotniskowych jest zapewnienie maksymalnej przyczepności w mokrych warunkach, tak aby umożliwić bezpieczny start, a przede wszystkim bezpieczne lądowanie ciężkich i szybkich samolotów w chwili gdy pada deszcz. Właśnie dlatego asfalt na lotniskach jest niezwykle chropowaty i szorstki, innymi słowy (jak mawiają oponiarze) - agresywny. W praktyce oznacza to, że motocyklowe opony nie są w stanie prawidłowo tam pracować, nie osiągają przede wszystkim właściwej temperatury, szczególnie te wyścigowe. Opony nie „kleją” tylko są wyszarpywane. Wystarczy porównać gumy które pracowały na torowym i lotniskowym asfalcie aby zrozumieć o czym mówię, dla osoby obeznanej z tematem różnica jest oczywista. Takie, a nie inne cechy lotniskowego asfaltu sprawiają, że kierowca jeżdżąc po lotnisku ma wrażenie bardzo dobrej przyczepności, która w sposób niesygnalizowany jest nagle tracona. Skąd to wszystko wiem? Od małego mieszkam przy lotniskach wojskowych, swego czasu sam z kumplami organizowałem pojeżdżawki na jednym z byłych wojskowych lotnisk (choć do głowy nam nie przyszło urządzanie tam żadnych wyścigów, ani mierzenia czasów). Wiem zatem doskonale jak motocykl i opony zachowują się lotniskowych asfaltach.
Są także inne przeciwskazania. Na lotniskach jest często bardzo nierówno. Kołujący samolot rzadko przekracza prędkość 30-40 km/h na drodze kołowania, więc nierówne łączenia, lub fałdy nie mają dla niego większego znaczenia. Motocykl może w tym samym miejscu napędzić się do 250km/h. Na zakrętach nie ma pułapek żwirowych. Oczywiście brak przeszkód jest zawsze lepszy, niż dobrze wkopana latarnia, ale jeśli kursy motocykli są w pewnym momencie „kolizyjne” (a taka sytuacja miała miejsce na jednym z „torów” we wschodniej Polsce gdzie miałem okazję pojeździć), to jest bardzo słabo, szczególnie że nic nie jest w stanie zatrzymać rozpędzonej do ogromnej prędkości bryły metalu. Pułapki żwirowe to nie tyko bezpieczny hamulec dla rozpędzonego motocykla, ale też miejsce w miarę miękkiego lądowania samego motocyklisty. Wysiadka na betonie zamiast zakończyć się szybkim lądowaniem w żwirze, może przekształcić się w proces długotrwałego i destrukcyjnego dla kości obijania się na twardym betonie lub asfalcie. To też wiem z autopsji, zresztą świetną tego ilustrację mieliśmy na „rundzie” w Modlinie w 2010 roku. Kilka niegroźnie wyglądających upadków zakończyło się poważnymi kontuzjami… . Oczywiście na lotniskach można pojeździć rekreacyjnie motocyklem, ale ścigać się? Nie.
To właśnie dlatego wyścigi motocyklowe nie upowszechniły się na powojskowych lotniskach, którymi upstrzona jest Europa. Po rozformowaniu wielu jednostek lotniczych po obu stronach Odry mieliśmy moment krótkiego zachwytu tanim dostępem do ogromnych przestrzeni oferowanych przez opustoszałe bazy lotnicze. Niemcy organizowali rundy IDM na lotnisku z którego wynieśli się Amerykanie, Słowacy ścigali się w Trencinie, my mieliśmy nasz epizod w 1999 roku w Modlinie, a potem „poprawkę” w 2010. Ten eksperyment zakończył się jednak niepowodzeniem. Lotniska po prostu nie nadają się do organizowania wyścigów motocyklowych ze wszystkich powodów o których wspomniałem wyżej.
„Treningi superbike”
Jednym z moich większych zastrzeżeń jest brak jasnego postawienia opinii publicznej i uczestnikom, na jakie wystawiają się ryzyko. W informacjach upublicznianych przez organizatora znajduję stwierdzenia o „profesjonalnie przygotowanym torze” (już wyżej wyłożyłem czemu tor na lotnisku nigdy nie będzie profesjonalnie przygotowany do wyścigów), o sprawdzaniu granic przyczepności (na asfalcie który z normalnymi drogami nie ma nic wspólnego?) i szlifowaniu umiejętności (podczas gdy nie ma tam ani jednego trenera z uprawnieniami do doskonalenia techniki jazdy?).
Organizator twierdzi, że organizuje wyścigi i że ma do tego prawo, bo nie nazywa ich Mistrzostwami Polski ani Pucharem Polski. Teoretycznie wszystko się zgadza, bo w Ustawie o sporcie nie jest nigdzie napisane że prawo do organizacji zawodów motocyklowych ma wyłącznie PZM. Praktycznie sprawy mają się nieco inaczej. Jeśli mierzony jest czas okrążenia, jeśli organizowane są kwalifikacje, po czym następuje start wszystkich z pola startowego, najlepsi stają na podium i przewidziane są dla nich nagrody finansowe – to mamy do czynienia z wyścigami pełną gębą, a do takich potrzebne są warunki, pozwolenia, przeszkolenie ludzie, homologacje. A żadnej z tych rzeczy na „torze superbike” po prostu nie ma..
Co niedorzeczne organizator twierdzi jednocześnie, że on nic nie organizuje (choć w materiałach prasowych pojawia się czasownik „organizujemy”) tylko udostępnia obiekt, co w założeniu ogranicza jego odpowiedzialność za to, co dzieje się na płycie lotniska. No dobrze, a pomiar czasu, a wyścigi, a imprezy dodatkowe? Trzeba być konsekwentnym. Jak dla mnie to zawody, bez należytego zabezpieczenia.
Skoro mamy wyścigi nie mające błogosławieństwa ze strony PZM, ani innej legalnie działającej federacji sportowej (nie ma problemu aby założyć alternatywny dla PZM związek motorowy), to znaczy że są nielegalne, a przynajmniej ich legalność jest dyskusyjna. To chyba oczywiste i nie trzeba tego rozwijać.
Dobrze jak jest dobrze…
Co warto wiedzieć? Prędzej czy później ktoś się zabije na jednym z takich „treningów”, albo w wyniku wypadku zostanie kaleką do końca życia. To pewne jak 2+2 =4. Ludzie zabijają się przecież na przystosowanych do szybkiej jazdy torach wyścigowych, jeden z treningów zabrał nam w zeszłym roku kolegę na Poznaniu. Wiemy tymczasem że lotniska nie są przystosowane do wyścigów motocyklowych. Gdy to się stanie, a powtarzam, że stanie się prędzej czy później, w miejscu wypadku pojawi się pan prokurator. I zacznie zadawać pytania, a ja już teraz mogę z dużym prawdopodobieństwem przepowiedzieć jak będą one brzmiały i jakie będą padały na nie odpowiedzi.
- Czy obiekt jest przystosowany do prowadzenia tego typu imprez, czy ma jakąkolwiek homologację lub atest bezpieczeństwa? Odpowiedź: nie.
- Czy organizator posiada uprawnienia do prowadzenia tego typu imprez, jest zarejestrowany jako podmiot zajmujący się prowadzeniem doskonalenia techniki jazdy na liście wojewody właściwego dla danego rejonu? Odpowiedź: nie.
- Czy personel dysponuje przeszkoleniem przewidzianym do prowadzenia zawodów sportowych (sędziowie wirażowi), czy instruktorzy posiadają uprawnienia instruktorów doskonalenia techniki jazdy? Odpowiedź: nie.
Właściwie to będzie wszystko co będzie chciał się dowiedzieć prokurator. Nie będzie go interesowała informacja o karetkach, o tym że jest dużo miejsca, że nie ma w Polsce gdzie jeździć, że do Poznania daleko, a na Slovakiaring jeszcze dalej. Jeśli impreza i ludzie ją organizujący nie mają wymaganych pozwoleń, to karetki mogą stać wzdłuż toru zderzak w zderzak, mogą być nawet pułapki żwirowe i najlepsze na świecie bandy, a i tak nie zmieni to sytuacji i położenia osób odpowiedzialnych za organizację.
Organizator broni się stwierdzeniami, że prawo w Polsce nie nakłada na niego obowiązku homologacji toru, korzystania z personelu z uprawnieniami, itd. Rzeczywiście tak jest, ale w chwili śmierci lub kalectwa uczestnika imprezy organizator nie będzie miał nic na swoją obronę, co mogłoby przekonać sąd, o tym że podjął wszelkie działania aby uczestnicy imprezy byli maksymalnie zabezpieczeni przed utratą zdrowia lub życia. Tymczasem jak czytamy w rozdziale 10. Ustawy dnia 18 stycznia 1996 r.o kulturze fizycznej: Art. 50. 1. Osoby prawne i fizyczne prowadzące działalność w sferze kultury fizycznej są odpowiedzialne za bezpieczeństwo, porządek i higieniczne warunki podczas imprez sportowych oraz zapewniają bezpieczne i higieniczne warunki uprawiania sportu, rekreacji ruchowej i zajęć rehabilitacyjnych ich uczestnikom. Nie pomogą też argumenty o jedynie udostępnianiu toru. Przyjmujesz ludzi, organizujesz im czas, zapewniasz obsługę i bierzesz za to pieniądze – jesteś zatem organizatorem.
Nawet jeśli przyjmiemy, że to co dzieje się na wschodzie Polski to nie wyścigi, tylko treningi i doskonalenie techniki jazdy (przecież w zapowiedziach jest mowa o podnoszeniu umiejętności), to polskie prawo jest przygotowane także na taki wariant. Nasze ustawy dokładnie określają jakie wymagania ma spełniać obiekt i ludzie zajmujący się jego obsługą, aby szkolenie można było uznać za legalne. Obawiam się, że to co dzieje się na „torze superbike” nie wpisuje się nawet w ogólnym zarysie w wymagania ustawy.
Co więcej prokurator nie jest omnibusem i nie orientuje się w sytuacji prawnej i organizacyjnej jeśli chodzi o wyścigi i treningi. Dlatego zwróci się do PZM, lokalnych automobilklubów aby ustalić status imprezy i zgadnijcie co tam usłyszy? Jako że impreza nie jest pod patronatem PZM (to znaczy związek nie dostaje od niej działy), to działacze stwierdzą, że to dzikie wyścigi, zupełnie nielegalne i bez jakiejkolwiek podstawy prawnej.
Prokuratura ma w tej sytuacji do wyboru szeroki wachlarz paragrafów, którymi przystroi akt oskarżenia. Od sprowadzenia zagrożenia dla życia i mienia, przez organizację imprez bez wymaganych zezwoleń, aż po kwestie podatkowe, bo zakładam że Urząd Skarbowy przy okazji też będzie chciał się przyjrzeć imprezie.
We Włoszech parę ładnych lat temu głośny był przypadek, gdy na jednym z nieczynnych lotnisk grupa znajomych zorganizowała sobie pojeżdżawkę. Niestety dwóch kierowców zderzyło się, co zainicjowało łańcuch trup – prokurator – sąd – wyrok. Dwóch ludzi uznanych przez sąd za organizatorów trafiło w wyniku całego zajścia do więzienia. No przecież chcieli dobrze, prawda?
Czy mam pretensje?
I tutaj wielu zaskoczę. Nie mam pretensji do organizatorów (poza tym, że nie stawiają sprawy jasno), uważam wręcz, że robią kawał dobrej roboty, a fakt że są w stanie zorganizować nagrody wielokrotnie wyższe niż w oficjalnych wyścigach to przy okazji prawdziwa kompromitacja dla PZM. Skoro tandetna imitacja państwa w której funkcjonujemy nie jest w stanie zapewnić nam warunków do realizacji naszych potrzeb, to zrobimy tak jak uznamy to za stosowne. To trochę przypomina lincz we Włodowie - skoro społeczeństwo nie może liczyć na to, że jego sprawami zajmą się powołane ku temu i opłacane z naszych podatków instytucje, to zaczyna działać samodzielnie. Najczęściej nielegalnie i często z różnymi skutkami.
Nie krytykuję także osób uczestniczących w tego typu treningach, pisząc ten tekst staję wręcz po ich stronie. Gdzieś przecież musimy jeździć, sam pojawiałem się na takich imprezach. Nie każdy ma czas i budżet, aby gonić setki kilometrów na legalne tory wyścigowe. Jeśli widzimy, że nasi decydenci wpompowali miliardy w stadiony służące do uprawiania odrażających zapasów ze skórzaną gałą i 22 spoconymi lizusami w roli głównej, to rzeczywiście mamy prawo zwątpić w ten kraj i pójść na samowolkę.
Bardzo trafnie ujął to w jednym z wywiadów Artur Wajda. Brak inwestycji państwa w miejsca gdzie można bezpiecznie doskonalić jazdę samochodem i motocyklem to złamanie warunków umowy społecznej. Państwo widzi nas, zmotoryzowanych tylko wtedy, gdy trzeba za korzystanie z motocykla zapłacić podatki, akcyzy, opłaty. Gdy jednak chcemy z tego motocykla zrobić w sposób bezpieczny użytek, podnieść swoje umiejętności, to samo państwo ma nas w nosie finansując plebejskie igrzyska zorientowane na nabijanie kabzy piłkarskich federacji i zapominając o całej reszcie społeczeństwa. Dodam, że koszt wybudowania przyzwoitego toru to (wg. różnych szacunków) od 50 do 100 mln złotych. Tymczasem w Stadionie Narodowym lekką ręką utopiono ponad 2 miliardy publicznych złotych. Co jest bardziej potrzebne? Stadion czy tor? Pomyślmy logicznie czego społeczeństwo realnie potrzebuje? Umiejętności kopania gały z czuba, czy lepszych kwalifkacji nas jako kierowców? Czy podróżując do pracy żonglujemy przez całą drogę piłką jak Janusz Chomątek, czy siedzimy za kierownicą samochodu/motocykla? Przecież jesteśmy w czubie europejskich statystyki liczby zabitych na drogach... Szkoda gadać, ale na pewno nie ma sensu obwiniać ludzi o to, że chcą jeździ, nawet na dziko.
Jak trzeba byłoby to zrobić?
Można uczynić z lotniska wspaniałe miejsce do jazdy motocyklem, można również organizować wyścigi bez oglądania się na PZM. Wymaga to jednak odpowiednich nakładów i zachowania pewnej kolejności działań.
Co do samych lotnisk – wspaniałym przykładem jest Silverstone. Na byłym lotnisku położono warstwę odpowiedniego asfaltu, wyprofilowano zakręty, wytyczono strefy bezpieczeństwa. Z czasem byłe wojskowe lotnisko doprowadzono do standardu F1/MotoGP. My oczywiście tego nie potrzebujemy, wystarczyłaby dobrze zrobiona nitka toru, pułapki żwirowe i kilka innych możliwych do spełnienia wymogów (miejsca dla sędziów wirażowych, wyznaczenie miejsca na park maszyn, itd.) które pozwoliłyby uczynić tor bezpiecznym i dzięki którym mógłby on uzyskać homologację do rozgrywania wyścigów. Na ile jest to realne? To już temat na osobną dyskusję.
Co do samych wyścigów – nie ma obligo działania zgodnie z tym co mówi PZM. Trzeba powołać własny Związek Motorowy, ustalić jego regulamin, nadać mu osobowość prawną zgodnie z Ustawą o Sporcie i związek ten będzie miał prawo organizować wyścigi w pełni legalnie. Czy taki scenariusz jest w Polsce realny? Przykłady z naszego wyścigowego środowiska raczej nie napawają optymizmem.
Podsumowując – dysponując homologowanym obiektem i mając podstawy prawne do organizacji wyścigów, organizator może urządzać zawody, nawet poza Torem Poznań i nawet bez zgody PZM.
Postawmy sprawę jasno
Wróćmy do meritum. Nie mam nic przeciwko imprezom organizowanym na byłych lotniskach. Uważam nawet, że przy współpracy z którymś z automobilklubów, angażując ludzi z uprawnieniami, zapewne można by to zorganizować w sposób nie budzący tak wielu zastrzeżeń co do legalności. Pewnie z wielu powodów jest to niemożliwe (podział pieniędzy, wzięcie na siebie odpowiedzialności i wiele innych), ale nawet gdyby udało się zorganizowanie szkolenia na torze wytyczonym na byłym lotnisku, to ciągle nie będzie to miejsce do organizowania wyścigów.
Warto zatem, abyśmy wszyscy wiedzieli na czym stoimy i jak się sprawy mają. To nie jest działalność pro publico bono, organizator bierze pieniądze za uczestnictwo w imprezach, zatem ich uczestnicy powinni mieć jasno powiedziane: „To są wyścigi o dyskusyjnej legalności rozgrywane w miejscu do tego nieprzystosowanym. Jak się uda to dobrze, jak się nie uda to trudno, pretensje każdy niech ma do siebie. Nie mamy pozwoleń, nie mamy uprawnień, obiekt nie ma homologacji”. Gdyby tak zaczynało się zaproszenie na „wyścigowe treningi superbike” nie miałbym pretensji i ten materiał z pewnością by nie powstał.
Tymczasem imprezy o których mówimy mają swoich sponsorów, patronów medialnych (o zgrozo także wśród branżowej prasy motocyklowej!) i wszyscy wydają być zadowoleni (pytanie czy świadomi tego w czym uczestniczą?). Jak już wyżej powiedziałem, wszystko jest dobrze, póki jest dobrze, a potem…
Komentarze 36
Pokaż wszystkie komentarzeSzkolenie jazdy podnosi poziom bezpieczeństwa - powinno zatem zmniejszyć koszty leczenia. Należy zacząć od badań statystycznych, mogących wymiernie wskazać efekty finansowych oszczędności płynących...
Odpowiedz@Autor: Całe szczęście, że nie napisałeś tego artykułu po angielsku, bo brytole musieliby odwołać Tourist Trophy :D :D :D
OdpowiedzNo dobrze, ale jaka jest konkluzja? Co proponujesz - konkrety. Bo napisałeś sobie śmierdzący artykulik w którym narzekasz na każdą inicjatywę. Czekam na propozycje konkretnych działań a nie ...
OdpowiedzByłem na otwarciu tego toru i jak zwykle było pełno komentarzy że beton, że nie równo, że piach lub takie tam... Tak jak autor artykułu przyjechał, zobaczył, być może pojeździł i po powrocie ...
OdpowiedzMoim zdaniem autor tematu, jedyne na czym się zna to ustawy prawne w naszym kraju. O samej jeździe na motocyklu to chyba wie więcej z opowieści kolegów z Poznania niż z własnego doświadczenia. A ...
OdpowiedzGościu dobrze napisał - lotniska służom samolotom, że tam jeździcie to Wasz problem, a w ruchu ulicznym i tak nie masz prawa świrować, bo masz na to ochotę i dużo mocy.
OdpowiedzLublin zabity został Biłgoraj w niedzielę fajne były wyścigi a na Poznań daleko a po lotnisku w Mielcu nie poszaleje bo SSE się rozrosła tylko moto sprzedać
Odpowiedz