Supermoto a drogówka, czyli Poznań na 2 sposoby
W moim dotychczasowym życiu dane było mi „zasmakować" poznańskiego asfaltu przyrządzonego na dwa różne sposoby. W związku z tym chciałbym podzielić się z Wami opisem oraz moją subiektywną oceną dwóch jakże odmiennych dziedzin motocyklowej rywalizacji, jakimi są wyścigi drogowe oraz Supermoto.
Po co się ścigam, pytam sam siebie. Wielu z Was na pewno robi to samo. Odpowiedzi jest bez liku. „Chcę być najszybszy." „Szukam ujścia energii." „Chcę oderwać się od monotonii dnia powszedniego." „Pociąga mnie szybkość." „Chcę czegoś więcej." A może „Bo ja po prostu lubię ... panie Władzo".
Jedno jest pewne, wspólnym mianownikiem jest chęć samospełnienia, przyjemność, poszerzanie swoich horyzontów i umiejętności. I właśnie tutaj wcina się w moje życie, głęboką krechą slajdu, Supermoto w całej swojej okazałości.
Od kiedy zobaczyłem na żywo wyścig tej dyscypliny, coś we mnie strzeliło i jakiś kawałek puzzla w mojej głowie wpadł na odpowiednie miejsce. Nie zdawałem sobie z tego wcześniej sprawy, ale brakowało mi tego urozmaicenia drogówki, tego kolejnego wymiaru ścigania. Już dużo później, wjeżdżając na wyścigowych, łysych oponach w grząski piasek z linką gazu prawie w zębach zaczynam się zastanawiać czy na pewno mam równo pod sufitem, a w głowie nagle zapalają się kolejne czerwone lampki... Wszystkie te myśli szybko spadają na dalszy plan, gdy chmura piachu okrywa mnie oraz motocykl jadący bokami z ogromną prędkością w nieznane.
Opis kwestii urazów i kontaktowości tego sportu także nie jest prosty. Mamy tutaj relatywnie niskie prędkości, więc upadki powinny być mniej kontuzyjne, jednak jako że wszystko w przyrodzie musi być w równowadze, zawodnicy Supermoto dużo częściej zderzają się miedzy sobą. Szczególnie sekcje terenowe są katalizatorem efektownych dla widzów, acz czasami brzemiennych w skutki kraks. Moje dotychczasowe obserwacje nasuwają mi jeszcze jeden ciekawy wniosek: to co w drogówce jest sytuacją awaryjną, czyli slajdy, uślizgi przodu i tyłu oraz wycieczki w żwir lub na grzyby, w Supermoto są sytuacją jak najbardziej pożądaną. Daje to bez wątpienia świetną możliwość trenowania tych ryzykownych elementów, co później może zaprocentować w wyścigach drogowych. Keith Code mówił: załóżcie starego kapcia na drogówkę i ćwiczcie uślizgi tyłu. Ja wam mówię: wsiadajcie na supermociaka i róbcie to samo, jeszcze większy fun gwarantowany.
Zawodnicy często upadają i/lub wypadają z trasy, jest to tutaj norma. Liczy się refleks w łapaniu sprzęgła uciekającego sprzęta (w tym technika przez niektórych zwana „na supermana") oraz szybkość ponownego włączenia się do rywalizacji po kraksie. W drogówce po kilkukrotnej wywrotce zazwyczaj nie ma co zbierać zarówno ze sprzęta jak i jeźdźca, choć osoby takie jak np. terminator Mikroszkopek są żywym zaprzeczeniem tej reguły (szacunek).
Mowi się, że w F1 to 70% maszyna, 30% człowiek. Ktoś kiedyś odwrócił to równanie dla motocyklowych wyścigów drogowych. Myślę, że w Supermoto na korzyść jeźdzca zabierzemy maszynie kolejne 10%. Kręty tor, błyskawiczne przekładki, sekcje terenowe i częstotliwość występowania sytuacji nieprzewidzianych promują bystrość, refleks i szybkie myślenie, bez których nie poradzi sobie nawet najlepsza maszyna.
Mimo, że prędkości w wyścigach drogowych są dwukrotnie większe, to właśnie w Supermoto wszystko dzieje się dwa razy szybciej. Przedstawię wam typowy tok myślowy zawodnika podczas startu (z lekkim przymrużeniem oka):
„Czerwone...GO...Guma...przymknij..dwójka...aaaa ile ich tu...zakręt, łokciem go, uff, boli..lewo, lewo, prawo, teren, aaaa, leży..teraz ja leże...auuu moja noga, zabieraj tego grata, gdzie to sprzęgło, do góry go, dobra jadę dalej...". Tak właśnie mniej więcej wyglądał jeden z moich ostatnich startów, a to tylko kilkunastosekundowy wycinek tego, co każdy z zawodników przeżywa w wyścigowy weekend.
Przesiadając się ze sportowej Yamahy na..inną sportową Yamahę zauważyłem jeszcze inną prawidłowość. „Przepałowanie" zakrętu i decyzja o wyprostowaniu maszyny, która na R6 często kończy się pożegnaniem motocykla w którejś z nadchodzących sekund, tutaj okazywała się dużo mniej stresująca. Mając za sobą niezliczone ilości wywrotek jeżdżąc w terenie, mierzę gleby już nie miarą wyścigową a tą drugą...enduro. Oczywiście wiem, że ta kalkulacja może okazać się błędna, aczkolwiek pomaga mi ona się ścigać i koncentrować na szybszej jeździe, a nie obawie przed upadkami.
Mam nadzieję, że udało mi się choć w pewnym stopniu przedstawić wam charakterystykę oraz moje osobiste przemyślenia dotyczące tego ciekawego połączenia wyścigów drogowych i motocrossu. Zapraszam was serdecznie do Radomia w weekend. Obyście zasiedli na trybunach, obejrzeli wyścig i... zakochali się w Supermoto tak jak ja. Ono samo na pewno nie pozostanie wam długo dłużne i dostarczy wam wielu godzin bananowych uśmiechów.
Jeżeli chcecie przeczytać moją troszeczkę bardziej obiektywną relację z zawodów w Poznaniu zapraszam was tutaj.
Komentarze 6
Pokaż wszystkie komentarzeŚwietny artykuł. Supermoto jest tak bardzo praktyczny i drogowy i użytkowy, a szukając artykułów na temat techniki jazdy, czy co wolno, a czego nie należy robić na ulicy, artykuły o supermoto są ...
Odpowiedzbardzo mi sie podoba ten artykul
OdpowiedzSzanowny kolego "Żenada". Zamysłem autora, w rzeczonym momencie, było przedstawienie niewątpliwej dynamiki tego sportu, a szczególnie momentu startu. Właśnie z tego powodu autor zdecydował się na, ...
OdpowiedzKolega "Zenada" sam jest żenujący taką ksywką (albo strach przed pokazaniem prawdziwej twarzy uniemożliwia mu racjonalne myślenie). Jak dla mnie artykuł bardzo fajny i skłaniający do tego, aby ...
OdpowiedzCo to za głupoty? Reportaz bez sensu robiony tak że nie wiadomo o co chodzi po co on jest skruty własne słowa w cudzysłowie itp. Szkoda czasu na takie repotaże bezsensowne nicn ie uczace nic nie ...
OdpowiedzDopóki nie będziesz miał pasji (nie ważne jakiej) to nie zrozumiesz o czym jest ten artykuł.
OdpowiedzIdź pan w h**, reportaż zajebisty widać, że robiony przez kolesia co sie pasjonuje motocyklami, a nie jakiegoś pedała co dba tylko o poprawność reportażu jako formy literackiej. fuck it, szacun!!!!!!!!!
OdpowiedzDokładnie tak, tego nam trzeba, reportaży z pasją! Ten jest naprawdę świetny!
OdpowiedzMiło widzieć czyjąś pasję :)
Odpowiedz