Słowacja na weekend. Bajkowa kraina smaków i motocyklowych radości
Takiej ilości ekscytujących zakrętów i widoków próżno szukać bliżej niż w Alpach. Pojechaliśmy odkrywać najpiękniejsze drogi i miejsca Słowacji. To był krótki, choć intensywny wyjazd.
W piątek zbieramy się dość późno. Plan jest taki, by wyjechać około 16., ale, jak to zwykle bywa, coś wpada w ostatniej chwili. Kraków opuszczamy więc o 18 i spokojnymi bocznymi drogami jedziemy w stronę przejścia granicznego w Zwardoniu. Zachodzące słońce wściekłym blaskiem zmusza do maksymalnej koncentracji. Czasami nie widać prawie nic, nie pomaga nawet blenda. Zupełnie nie rozumiem amerykańskiej idei podróży w stronę zachodzącego słońca. Dla mnie to jakaś kara.
Po słowackiej stronie zaskakuje nas piękna, nowiutka droga, którą bez przeszkód dojeżdżamy do Czadcy. Meldujemy się w pensjonacie i rzucamy w otchłań słowackich przysmaków. Jutro przed nami sporo kilometrów - przygotowaliśmy creme-de-la-creme słowackich dróg, co oznacza nasycenie widoków, winkli i wszystkiego tego, co drogie motocyklowemu sercu - na przykład kuchni.
Płynąc przez symfonię
Rano wstajemy zdecydowanie za wcześnie. Wszystko przez panią, która przygotowuje śniadanie. Pasuje jej podać je tylko o 7.30, więc nie ma wyjścia. Trochę zmordowani, trochę podekscytowani pakujemy garstkę bagażu i ruszamy. Cel numer 1 - wąwóz Maniński.
Wąwóz Maniński to krótki odcinek prowadzącej donikąd drogi w okolicach Powaskiej Bystrzycy. Wysokie skalne ściany tworzą tam przesmyk tak wąski, że ma się wrażenie, że można dotknąć obu z nich naraz. Wstępu nieśmiało broni skalna szykana, przez którą przejeżdża się drogą z desek zbudowaną tuż nad strumykiem. Piękne i bardzo klimatyczne miejsce, byłem tutaj już kiedyś, ale z przyjemnością oglądam je ponownie.
Ruszamy dalej. Kolejny cel to Cicmany - cudnej urody wioska, znana z niepowtarzalnej ornamentyki, którą zdobione są tutejsze domy. Zaskakuje mnie, że nawet zwykłe boczne drogi dojazdowe, które łączą wybrane przez nas do zwiedzania atrakcje, są wybitnie malownicze, ujmują harmonią i trudną do opisania podniosłą atmosferą. Jazda tędy motocyklem ma w sobie coś z płynięcia przez dźwięki symfonii.
Namiętne agrafki
Cicmany znam tylko z Instagrama. Mocno okraszone filtrami zdjęcia wydawały mi się zawsze nienaturalne i przesadzone. Tymczasem prawda jest dokładnie odwrotna - to Cicmany są nienaturalne i przesadzone, choć w sposób bardzo ujmujący, wręcz bajkowy. Są przykładem realizmu magicznego - absolutna zwykłość codziennego dnia przeplata się tutaj z baśniowymi klimatami unikalnej architektury, na każdym kroku dziś miesza się z kiedyś, a obiektywy ciekawskich turystów zaglądają w życie mieszkańców, którzy zdają się tym w ogóle nie przejmować.
Pieczętujemy tę wizytę kawą i zupą czosnkową w, a jakże, bajkowej restauracji Katka i jedziemy dalej. Naszym kolejnym celem jest Dolny Harmanec - szara wstęga gładkiego jak szkło asfaltu, wijąca się serpentynami zboczem harmaneckiego jaru. Opowieści o tym miejscu słyszałem od moich słowackich przyjaciół, ale nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie spodziewałem się jak piękna to droga. 20 kilometrów i ponad 30 zakrętów to radość, emocje i znakomita lekcja techniki jazdy w łuku. Gdyby nie plan na dziś, chętnie jeździłbym tutaj cały dzień, tym bardziej, że droga nie jest strategicznym szlakiem tranzytowym, więc ruch jest na niej umiarkowany.
Po namiętnych agrafkach Harmanca, trafiamy na długie, szybkie łuki w stronę Donovaly w parku narodowym Niskie Tatry. Choć trasę tę pokonywałem już wiele razy, wciąż cieszy tak samo. Tutaj pojawia się znacznie więcej motocykli - dlaczego nie było ich zbyt wiele na Harmancu? Nie wiem.
Skarby Liptowa
Zjeżdżamy w stronę Rużomberoka i w gnuśnym korku suniemy w stronę Liptowskiej Mary - pięknego jeziora u podnóża Niskich Tatr. Miejsce to od zawsze jest mi bliskie. To właśnie tutaj przyjechałem po ślubie z ukochaną. Spoglądając w toń, w której odbijają się strzeliste szczyty, zawsze czuję się błogo. Do pustego o tej porze roku kempingu w Liptowskim Trnowcu docieramy urokliwą drogą po północnej stronie jeziora. Tutaj motocyklistów jest sporo - widać, że okolice Liptowskiego Mikulasza są niezwykle popularne.
Trudno się temu dziwić - cały region Liptowa to prawdziwa skarbnica atrakcji. Począwszy od jeziora z oszałamiającą panoramą Niskich Tatr, przez drogi, jak choćby ta przez Dolinę Demianowską, aż do ukochanej przez turystów Tatralandii. Że nie wspomnę o skarbach słowackiej kuchni czy fantastycznym piwie. My odpoczywamy chwilę na trawiastym brzegu Liptowskiej Mary, a następnie ruszamy w dalszą drogę.
Naszą kolejną atrakcją jest Certovica - przełęcz w Niskich Tatrach, tuż pod Dumbierem - najwyższym szczytem masywu. Spokojna z początku droga, bliżej przełęczy nabiera coraz większego temperamentu, rzucając nas raz na prawe, raz lewe kolano. Dzikie zbocza tej części parku potęgują wrażenia i oszukują nasze umysły, że nie jesteśmy w niewielkim kraju u południowych sąsiadów, ale gdzieś bardzo, bardzo daleko.
Kulinarne szczęście
Powoli kierujemy się w stronę Murańskiej Planiny - płaskowyżu leżącego po południowej stronie Niskich Tatr. na jego obrzeżach, tuż za miejscowością Pohronska Polhora, leży jedna z najlepszych restauracji regionalnych na Słowacji - Salas Zbojska. Miejsce to jest tak popularne wśród Słowaków, że od otwarcia do zamknięcia jest tutaj komplet gości, a znalezienie wolnego miejsca graniczy z cudem. Nam się jakimś cudem udaje i już po chwili na stole pojawia się kulinarne szczęście pod postacią ziemniaczanych klusek - haluszków, podanych z kapustą i baraniną. Do tego obowiązkowa Kofola i żętyca.
Dzień kończymy w Rożniawie, gdzie utuleni pysznym piwem Złoty Bażant '73 padamy w objęcia Morfeusza w hotelu Czarny Orzeł.
Następny dzień to powrót do Krakowa. Wybieramy ekscytującą, pełną zakrętów trasę 533 z Gemerskiej Polomy do Nowej Wsi Spiskiej. Po nocnym deszczu nawierzchnia usłana jest różnokolorowymi pyłkami, przypominając tym samym najprzedniejszy perski dywan. Zauroczeni tym widokiem jedziemy powoli obserwując mieniący się żywymi barwami asfalt.
Żółwie tempo w ogóle jednak nam nie przeszkadza. Czerpiemy z takiej jazdy przyjemność innego rodzaju - chłoniemy świetlne refleksy, zapachy, kolory. Wczorajsze emocje w zupełności zaspokoiły nasze pragnienie zakrętowego szaleństwa. Dziś czas na wyciszenie, uspokojenie. Opuszczamy piękną, choć zjedzoną zębem czasu drogę 533 i kierujemy się wprost w stronę majestatycznych szczytów Wysokich Tatr. Masyw, doskonale widoczny w pełnym słońcu, góruje nad Słowacją niczym korona władcy, ozdobiona puchem obłoków, łagodnie otulających szczyty. Widok poraża nas swoim wzniosłym pięknem, stajemy wpatrzeni w niego z zachwytem.
Do Krakowa docieramy wczesnym popołudniem, mijając tabuny turystów zmierzających w stronę Zakopanego. Dla nich coś się zaczyna, dla nas powoli kończy piękny weekend. Zobaczyliśmy wiele niezwykłych miejsc, przejechaliśmy niezliczoną liczbę zakrętów i spróbowaliśmy tego, co na Słowacji najpyszniejsze. Opowieści o złośliwych policjantach czy drożyźnie nie potwierdzamy - Słowacja to piękny i gościnny kraj, gdzie w jeden weekend można przeżyć fantastyczną motocyklową przygodę i poznać ciekawych ludzi. Pięknej twarzy recepcjonistki z hotelu Czarny Orzeł długo nie zapomnimy.
Komentarze 2
Pokaż wszystkie komentarzeCz trasa wyglądała tak: https://www.dropbox.com/s/gggb9b66ispipvj/s%C5%82owacja.JPG?dl=0
OdpowiedzCzy mogę prosić o mapę trasy? Pozdrawiam serdecznie
Odpowiedzszkoda tylko że słowacy nas nie za bardzo lubią...za to uwielbiają nam wystawiać mandaty tam 50 e to stawka wyjściowa. A wszystko zależy od humoru pana"milicjanta" notabene j.w.w. nas Polaków tam ...
Odpowiedzmożna też na przykład stosować się do ograniczeń prędkości będąc 'na wyjeździe' i nie robić potem opinii pirata drogowego wszystkim polakom. Na zabudowanym można jechać 50 a nie 40, a te ichniejsze zabudowania wcale nie są tak rozwleczone jak u nas więc na prawdę można wytrzymać.
Odpowiedz