Rumunia i nie tylko - wyprawa na motocyklach - strona 4
11.07.2009 r. Ból w nadgarstku, deszczowy poranek (ale tylko do 8:00), więc standard. Kawa, śniadanie, pakowanie i jazda. Plan - Czarnogóra. Droga jakby smutniejsza, nie chce nam się za bardzo opuszczać tego kraju, niestety czas goni. Przed samą granicą, próbuje nas zabić koleś w czerwonym golfie, cudem unikamy wypadku. Wjazd do Montenegro i zupełnie inna kultura jazdy, inny świat. Walutą jest oczywiście Euro i nikt tu nikogo chyba nie pytał, czy może wprowadzić sobie taki środek płatniczy. Mieliśmy jechać wzdłuż wybrzeża i nazajutrz odwiedzić Podgoricę, no ale od razu wylądowaliśmy w Podgoricy i nikt nie wie dlaczego tak się stało. Ze stolicy udajemy się na wybrzeże, w kierunku miejscowości Stary Bar. Wszędzie dominuje język rosyjski. Przejeżdżamy przez piękne jezioro i tunel - niestety płatny. W mieście nikt nie potrafi nam odpowiedzieć gdzie są kampingi. Na stacji benzynowej spotykamy kilku Polaków. Jedni są z Tarnowa, robią relację o ludziach zwiedzających południe Europy, następni to para podróżująca autostopem, no i wreszcie typowi turyści samochodziarze. Zjawia się człowiek, który proponuje nam plac z tyłu hotelu, za 4 Euro od namiotu - jedziemy z Bażantem to obejrzeć. Niestety porażka, żal się nawet zastanawiać. Decyzja: jedziemy wzdłuż brzegu, coś gdzieś musi być. I rzeczywiście jest - 15 km dalej. Podczas postoju na poboczu, gdy pytam o drogę, podjeżdża tubylec na skuterku i prowadzi nas na kamping nad samym morzem (to już drugi, który podczas całej podróży ratuje nas z opresji). Negocjuję cenę do 20 Euro za cztery osoby z namiotami i motocyklami. Zostajemy na trzy dni! 12-13.07.2009 r. Odpoczynek. Nadgarstek dalej boli, zwiedzamy parę okolicznych Monastyrów, są naprawdę piękne i oczywiście stare. Kąpiel w morzu, jakieś ruinki, piwo, jest leniwie... Przegląd maszyn i dzień, w którym coś nas podkusiło "jedziemy się polansować w samych koszulkach, bez kurtek". Kończy się to poparzonymi przez słońce ramionami i wierzchem dłoni, cóż... 14.07.2009 r. Czas opuścić Czarnogórę i powoli kierować się w stronę zimnej północy, ale zanim to nastąpi, trzeba zobaczyć słynny Dubrownik w Chorwacji. Wyjazd z Czarnogóry, skracamy troszkę i korzystamy z promu w takiej fajnej cieśninie (nazwy nie pamiętam). Dalsza droga to już gładki asfalt, i tylko temperatura daje się mocno we znaki - na następne wakacje trzeba kupić letnie spodnie. Dubrownika nie polecam zwiedzać w samo południe. To istny horror, lecz przy odrobinie samozaparcia idzie przeżyć. Miasto ładne, stare i pełne Polaków. Uciekamy z niego jak najszybciej. Przejeżdżamy jeszcze przez Bośnię i Hercegowinę, kolejna nalepka na kuferek i znajdujemy przyjemny kamping przy drodze za 20 Euro za wszystkich. Kolacja na gorąco: tyrolska z pomidorami z patelni, plus gorące kluski z wody - smakowało. Idę popływać, a Bażant jedzie zwiedzać chorwacki Split. Pijemy zimne piwo, jest późno, a Bażanta nie ma? 15.07.2009 r. Budzą nas cykady i słoneczko, sprawdzam motocykle - jest i maszyna Bażanta, więc wszystko ok. Jak się okazuje, warto zapamiętać ulicę, gdzie się zostawia motocykl, żeby potem, po nocy nie szukać. Wyjazd na Split, a potem na „krajową jedynkę" i przez piękne góry w kierunku Zagrzebia. Krajowa 1 jest specyficzną drogą, gdzie mimo upływu czasu, od wojny nic się nie zmieniło. Dalej nikt tu nie mieszka, nie ma CPN-ów, i w ogóle nic nie funkcjonuje na odcinku prawie 200 km (z wyjątkiem Parku Teplickie Jeziora). Przed Zagrzebiem wskakujemy na autostradę i podganiamy w kierunku Węgier. Niemiły incydent na granicy. Chorwacki celnik próbuje ukarać moją skromną osobę mandatem 70 Euro za wyprzedzenie kolejki samochodów (trochę kajania i jedziemy dalej). Na Węgrzech, autostrady i drogi ekspresowe są płatne, a winieta jest paragonem ze stacji benzynowej i można ją wykupić na cztery dni. Zaczynamy korzystać z GPS, który tutaj już ma pokrycie. Nocleg i dzień pauzy wypada nam nad Balatonem, który jest brudny, płytki i drogi. 16.07.2009 r. Piotr opuszcza nas i jedzie do Wrocławia, a ja z Madzią i Bażantem zwiedzamy Kesztelej czy jakoś tak. Po południu kąpiel w Balatonie i tradycyjna węgierska zupa. Wcześnie idziemy spać, chcemy wyjechać wcześnie rano. 17.06.2009 r. Wyjazd o 7:30, kierujemy się na Bratysławę i Brno. Co ciekawe, przez całą podróż udało mi się nie umyć motocykla (z wyjątkiem lamp). Takie miałem postanowienie i Madzi również zabroniłem zbliżać się do Afri ze szmatką. Niestety, na Słowacji wychodzę ze stacji, patrzę, a pan z obsługi (+- 65lat, a więc w sile wieku) myje szybę w naszej Afri. Ja na Madzię, a ona „prosiłam nie myj". Hmm, pan się odwraca z bananem na twarzy i mówi: „Też mam Hondę". To może osłabić. Dalsza podróż jest nudna, ale z czystą szybą przebiegła spokojnie, w domu jesteśmy ok. 17:00. Było super. Miała być Rumunia i Ukraina, ale nie do końca wyszło. I tak nikt z nas tego nie żałuje. W sumie przejechaliśmy 4500 kilometrów. Już wiem, gdzie pojedziemy na następną wycieczkę. Do zobaczenia! Michał Sielewicz Zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć z podróży. | |
Komentarze 6
Pokaż wszystkie komentarzeTeplickie jeziora, miasto coś tam coś tam, był gdzieś ale nie wie gdzie, porażka.
OdpowiedzMichał jestem pod ogromnym wrazeniem TWOJEJ OSOBY i pasji :-) SUPER wyprawa, cudowne widoki i najwazniejsze że CIEBIE mogłam tutaj zobaczyc...szkoda ze tylko tyle:(((
OdpowiedzByliśmy w tym kraju w tym roku. WIECEJ NA http://longway.travel.pl /
OdpowiedzW tym roku też byłam motocyklem w Rumunii-genialne miejsce na pewno tam jeszcze wrócę :)
OdpowiedzFajna przygoda, super relacja i fotki. Dzięki i pozdrowienia.
Odpowiedzcoś pięknego, normalnie wam zazdroszcze takiej wyprawy..
Odpowiedz