09.07.2009 r. Poranek budzi nas deszczem - lekka załamka - powolne wstawanie i śniadanie. Przestaje padać. Smarowanie łańcucha, pakowanie i w drogę. Kosowo czeka. Wjazd do Kosowa jest dziwny, niby granica, ale widać, że świeża. Przed wjazdem musimy zapłacić obowiązkowe OC - 20 Euro od motocykla. Lżejsi o tą sumę pędzimy dalej. Kraj - prowincja okazuje się zupełnie inny, niż wcześniejsze. Mnóstwo meczetów i zamalowane znaki tam, gdzie była cyrylica. Chaos na drodze osiąga apogeum w stolicy Kosowa, Prisztinie. Klaksony i brak organizacji. Wszędzie pełno pojazdów KFOR. Budynki Unii Europejskiej i NATO są szczelnie odgrodzone i pilnowane przez lokalną (chyba) policję. W Prisztinie spędzamy około 2 godziny włócząc się po mieście i lokalnym bazarze. Motocykle zaparkowaliśmy pod budynkiem rządowym, ale na zewnątrz ogrodzenia - strażnik obiecał patrzeć na bagaże. W Kosowie bardzo pozytywnie. Zaskakują nas ceny, szczególnie jedzenia, chociaż dla palaczy też jest to raj cenowy, bo 1 Euro za paczkę dobrych fajek to przecież nie jest dużo. W następnym mieście gubimy drogę i pomaga nam kolega na skuterze, który wyprowadza nas, sobie tylko znanymi skrótami przez osiedla, na peryferie i drogę. Granica Albańska - strażnicy i tajniacy, nie wiadomo kto jest ważniejszy. Pytam o zgodę na fotkę przy tablicy wjazdowej - koleś się zgadza, a drugi zaraz robi z tego aferę. Są stemple w paszportach i Albania stoi przed nami otworem. Za przejściem piękny, szeroki asfalt, ruch prawie zerowy, można odkręcić, a i tu niespodzianka, bo za łukiem, na środku tej fantastycznej drogi stoją krowy i nie mają zamiaru się usuwać. Było to ostrzeżenie, które należało już potraktować poważnie, i tak też robimy. Zwalniamy, całe szczęście, bo następną niespodzianką jest brak mostu po prawej i rozkopany, istniejący most po lewej (oczywiście fakt ten nie był poprzedzony żadnym znakiem). Piękny asfalt kończy się tak samo niespodziewanie jak się zaczął i mamy już pod kołami coś, co w europejskim słownictwie możemy nazwać mocno zużytą drogą techniczną lub czymś, co wskazuje, że tędy się jeździ. Ciągnie się to przez około 40 km w upale i kurzu, a następnie przechodzi w nowobudowaną autostradę Prisztina - Tirana. Plan: dolecieć nad morze i spać na plaży. Niestety robi się on coraz trudniejszy do zrealizowania, szczególnie z mapą w postaci atlasu Europy w skali 1:175 000, gdzie cała Albania mieści się na formacie A4. Wjeżdżamy do większej miejscowości i przez ponad 40 minut próbujemy nawiązać kontakt z kimkolwiek. Niestety zostaliśmy tylko poklepani, a motocykle zostały wydotykane i wiemy tyle, że Tirana jest deresz deresz, czyli prosto, prosto. I nic więcej! Dla mnie to za dużo, staję się toksyczny, więc zostawiam grupę i udaję się w poszukiwani bankomatu. Znajduję i wypłacam 10 tysięcy ich pieniążków nie mając pojęcia, jaki jest kurs tej waluty. Po powrocie dowiaduję się, że w sumie, to stoimy pod kantorem, ale co tam. Wchodzimy do maleńkiego, klimatyzowanego sklepiku (na zewnątrz ok. 40 st. C). Próba nr 1: kupno mineralnej - porażka. „No dobra Amigo, patrz na mój palec i podaj mi wodę. A nie tą małą, tylko dużą... Ja pi****ę! D U Ż Ą ! !" Dziewczę z kolejki za mną coś do Pana zaświergotało i Pan przynosi z lodówki dużą wodę mineralną. Podnoszę szczękę z podłogi - niepotrzebnie, bo zaraz znów opadnie - a dziewczę, płynnym angielskim: „Czy coś jeszcze chcemy kupić?" Dochodzę do siebie i pytam czy dziewczę mówi i rozumie, czy mi się tylko zdaje, a panienka na to z uśmiechem: „Tak, mówię i rozumiem, a Wy jesteście z Polski, prawda?" No nie, tego już za wiele. Okazuje się, że nasza znajoma pracuje w Londynie i mieszka z Polakami. Dowiadujemy się również, że zdobycie mapy graniczy z cudem i jeśli już, to tylko w Tiranie. Nowa znajoma pokazuje nam kierunek do morza i rozstajemy się, życząc sobie powodzenia. Droga na plażę jest szutrem, a potem niekończącą się groblą. Robi się późno, więc stajemy na tej grobli obok opuszczonych budynków i decydujemy się na nocleg. Według GPS jesteśmy jakieś 4 km w głąb morza i jest super. Zmęczeni szybko usypiamy. 10.07.2009 r. Budzi nas odległy, stłumiony grzmot. To chyba pech, nawet tu dogonił nas deszcz. Trzeba szybko wstać i zwinąć obozowisko - korzystajmy dopóki namioty suche. Wychodzę i widzę piękne bezchmurne niebo. Co jest?! Znowu ten grzmot... Na łodzi niedaleko, miejscowy, nazwijmy to, rybak w specyficzny sposób, w Polsce zakazany, poławia owoce morza. Więc spokojnie jemy śniadanie i zaczynamy dalszą realizację planu: Tirana plus nocleg na plaży! Tirana jest egzotyczna i przez to chyba piękna, zupełnie inna, niż reszta kraju. Zadbane centrum z budynkami ministerstw, rozłożonymi wokół wielkiego ronda, które jest jednocześnie centrum miasta. Przez około 3 godziny w upale zwiedzamy okolicę. Parki, fontanny, czuć pęd do kultury zachodu. Z Tirany, w akompaniamencie klaksonów, wyjeżdżamy w kierunku Dures, największego kurortu Albanii. Samo Dures, jak to kurort: port, plaża, starówka, nic ciekawego. Mamy parcie na piaszczystą i piękną plażę. Zjeżdżamy więc na drogi oczywiście szutrowe, w kierunku na południowy zachód i coraz gorszej jakości trasami lądujemy pośrodku starej warowni, w żaden sposób nie oznaczonej. Jest pięknie - warownia, szutry, gorąco, późno, ale nie widać plaży. Dopadamy w końcu jakiegoś autochtona, który na hasło Adriatyk pokazuje krzaki i mówi deresz deresz. Hmm, no to dzida. Dzida dla mnie kończy się zakopaniem w piachu i wodzie, a także 20 minutowym wypychaniem motocykla nadwyrężonym nadgarstkiem, ale warto było. Jest plaża, bunkry i niesamowity syf, czyli wszystko to, co morze jest w stanie wyrzucić. Obraz nędzy (plaża) i rozpaczy (ja). Rekonesans po plaży zakończył się ujściem rzeki, która jest za głęboka dla Afri - trzeba wrócić tą samą drogą. Noclegu szukamy jeszcze do 21:00 i w końcu lądujemy w fajnym motelu, gdzie byliśmy jedynymi gośćmi, a funkcje szefa, przynajmniej na początku, sprawował 10-latek. Kolacja w stylu włoskim, a więc zostały podane makarony w bardzo pysznej mieszance z czymś. | |
Komentarze 6
Pokaż wszystkie komentarzeTeplickie jeziora, miasto coś tam coś tam, był gdzieś ale nie wie gdzie, porażka.
OdpowiedzMichał jestem pod ogromnym wrazeniem TWOJEJ OSOBY i pasji :-) SUPER wyprawa, cudowne widoki i najwazniejsze że CIEBIE mogłam tutaj zobaczyc...szkoda ze tylko tyle:(((
OdpowiedzByliśmy w tym kraju w tym roku. WIECEJ NA http://longway.travel.pl /
OdpowiedzW tym roku też byłam motocyklem w Rumunii-genialne miejsce na pewno tam jeszcze wrócę :)
OdpowiedzFajna przygoda, super relacja i fotki. Dzięki i pozdrowienia.
Odpowiedzcoś pięknego, normalnie wam zazdroszcze takiej wyprawy..
Odpowiedz