James Toseland Dwukrotny mistrz świata klasy Superbike miał przed sobą w tym roku bardzo trudne zadanie. Debiutując w MotoGP obok dwóch najbardziej obiecujących młodych talentów młodego pokolenia, Jorge Lorenzo i Andrei Dovizioso, Brytyjczyk od początku musiał liczyć się ze sporą presją i licznymi porównaniami do dwóch młodzików rywalizujących z nim o tytuł „Rookie of The Year".
Na samym początku sezonu „Pianista" spisał się jednak na medal, w Katarze kwalifikując się na pierwszym rzędzie i kończąc wyścig na szóstym miejscu, tuż za Dovizioso i samym Valentino Rossim. W Jerez, na kolejnym torze, po którym jeździł już wcześniej, James znów był szósty, choć przez cały weekend zmagał się z bardzo wysoką gorączką i zapaleniem oskrzeli. Nowy dla Brytyjczyka tor w Estoril miał rozwiać wiele wątpliwości i odpowiedzieć na pytanie, jak zawodnik z World Superbike poradzi sobie na zupełnie nowych dla siebie torach. Spisał się nieźle, zmagania w Portugalii kończąc na siódmej lokacie, ale po dwunastym miejscu w Chinach, podczas swojej wizyty w Polsce przyznał, że nauka nowych obiektów to prawdziwe wyzwanie. „Chodzi nie tyle o to, aby nauczyć się linii przejazdu i punktów hamowań, ale aby pojechać tak szybko jak najlepsi motocykliści świata, którzy dany tor znają od podszewki." - powiedział nam wówczas. Do problemów z negatywnymi komentarzami Andrei Dovizioso na temat zbyt ostrej jazdy w Jerez i Australii doszła jeszcze kolizja obu panów we Francji, która dla „JT" zakończyła się na poboczu, podczas gdy trzej pozostali zawodnicy Yamahy wyścig na torze Le Mans zwieńczyli na pudle. Po kolejnych dwóch szóstych miejscach (Mugello i Barcelona) zaczęły się schody. Upadek w pierwszym zakręcie wyścigu na torze Donington Park i ostatnia pozycja na mecie swojego „domowego" wyścigu były z pewnością najgorszym momentem sezonu. Przed wizytą MotoGP w Wielkiej Brytanii James był na solinym, siódmym miejscu w tabeli z tylko czteropunktową stratą do Dovizioso, ale od tego momentu zaczął powoli, choć systematycznie tracić kontakt z czołówką. Na coraz częstsze finisze poza pierwszą dziesiątką (także na torach, które znał, jak Brno czy Walencja) wpłynęły problemy z oponami Michelin, ustawieniami prywatnej Yamahy YZR-M1 oraz w ich efekcie, eksperymenty z setupem używanym przez Valentino Rossiego (który nie działał, z uwagi na inną markę opon). W drugiej połowie sezonu James był wyraźnie zagubiony ale wówczas z pomocą przyszedł mu szef mechaników Colina Edwardsa, który zasugerował dokonanie kilku modyfikacji. Te zadziałały, a w Australii „JT" znów był sobą, tocząc wspaniały pojedynek z Rossim i kończąc wyścig na szóstym miejscu. Niestety swój pierwszy sezon w MotoGP, Toseland zakończył dość kontrowersyjnie, gdy po zamianie szefów mechaników z Edwardsem, Amerykanin oskarżył go o fałszywość i spiskowanie za jego plecami. Sam James wierzy, że dzięki współpracy z Garrym Raindersem osiągnie w przyszłym roku znacznie więcej niż w tym, dlatego warto będzie uważnie mu się przyglądać. Alex de Angelis Dosiadając dokładnie takiego samego motocykla jak piąty w tabeli Andrea Dovizioso, pochodzący z San Marino Alex de Angelis wypadł zdecydowanie najgorzej z czwórki tegorocznych debiutantów, choć trzeba przyznać, że miał prawdziwe przebłyski geniuszu. Choć po pierwszych pięciu wyścigach miał na swoim koncie zaledwie jedenaście punktów i był trzeci od końca w klasyfikacji generalnej, nagle, podczas Grand Prix Włoch, zawodnik ekipy San Carlo Gresini Honda, ostro ruszył z kopyta. Mimo iż na pierwszym okrążeniu spadł na ostatnią pozycję, wyścig na torze Mugello de Angelis zakończył na fenomenalnym, czwartym miejscu i gdyby nie przygoda na pierwszym kółku, być może mógłby nawet powalczyć o zwycięstwo! Po euforii w garażu Fausto Gresiniego wkrótce nie było już śladu, gdy tydzień później Alex zderzył się w Barcelonie z Lorisem Capirossim i wysłał Włocha na krótki urlop połączony z rehabilitacją złamanej ręki. Dopiero piętnaste miejsce w Wielkiej Brytanii i upadek na pierwszym kółku w Holandii sprawiły, iż krytycznie o de Angelisie wypowiadał się nawet sam Gresini, ale gdy nad jego głową znów zebrały się czarne chmury, zawodnik z numerem piętnaście zabłysnął po raz kolejny. Czwarta pozycja w zlanym deszczem wyścigu o Grand Prix Niemiec i przegrana o włos walka o podium z Vermeulenem podbudowały nastroje w garażu zespołu z Faenzy, ale nie na długo. Do końca sezonu 23'latek z Rimini tylko raz minął linię mety na pozycji wyższej niż dziesiąta (był ósmy w Brnie), zaś trzy kolejne wyścigi (San Marino, Japonia, Australia), zakończył bez punktów. Choć został sklasyfikowany dopiero na czternastej pozycji, Fausto Gresini postanowił przedłużyć z nim kontrakt na kolejny sezon. Dlaczego? Z pewnością dzięki wsparciu i pieniądzom włoskiego oddziału Hondy oraz talentowi swojego menedżera, Carlo Pernat (opiekuje się także Capirossim). W sezonie 2009 de Angelis nie będzie już debiutantem i nie da się więcej przymykać oczu na jego błędy. Zawodnik z San Marino ma więc przed sobą trudne zadanie - musi potwierdzić swój potencjał w MotoGP, choć nie zawsze udawało mu się to w 250ccm. | |
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze