Motocyklem przez Sardyniê - wspomnienia z raju
Sardynia to niesamowita wyspa i raj dla motocyklistów. Początkowo planem wyprawy były i Sardynia, i Korsyka. Jednakże z braku wystarczającej ilości czasu i połączeń lotniczych - wybrałem jedynie włoską wyspę, choć wiedziałem, że to właśnie Korsyka jest pełna niesamowitych dróg. Nic bardziej mylnego.
Kiedy pierwszego dnia dotarliśmy do Cagliari i mieliśmy spędzić ten dzień "zwyczajnie", gdyż wynajem motocykla był zaplanowany dopiero kolejnego dnia - nie wytrzymaliśmy i odebraliśmy maszynę wcześniej. Wybraliśmy się na przejażdżkę na wschód, aby dotrzeć do jakiegoś fajnego miasteczka i malowniczej plaży. Piękna, kręta droga z cudownymi widokami doprowadziła nas do plaży nieopodal Villasimius. Pogoda rozpieszczała, więc zdecydowaliśmy się wskoczyć do wciąż zimnego Morza Tyrreńskiego i posiedzieć chwilę na plaży.
Kolejnego dnia wybraliśmy się inną drogą, lecz również prowadzącą wzdłuż wschodniego wybrzeża, tak aby dotrzeć do polecanego przez tubylców wyjątkowego półwyspu Arbatax. Włosi mieszkający na Sardynii naprawdę w bardzo sympatyczny sposób traktują turystów, również tych na motocyklach. Są bardzo pomocni, choć w dużej mierze nie posługują się językiem angielskim. Przejeżdżając w południe przez niewielkie miasteczka bardzo trudno było natrafić na otwarte kawiarnie lub sklepy. A pizza? Możliwa była do zamówienia w restauracjach dopiero wieczorem. Po drodze spotykaliśmy ogromną ilość motocyklistów z całej Europy. Jak było widać - nie tylko my wpadliśmy na pomysł, aby przejechać drogi Sardynii.
Chcieliśmy dotrzeć do plaż, które na dostępnych widokówkach robiły na nas niesamowite wrażenie, ale żeby się na nie dostać, należało iść wiele kilometrów pieszo. W jednym momencie zaryzykowaliśmy i wjechaliśmy w nieco crossową trasę, ale po napotkaniu na drodze dzikich, rogatych kóz - odpuściliśmy. Zatrzymaliśmy się w Tortoli - uroczym miasteczku, które można było zwiedzić wieczorem - tym razem już nie na kołach, lecz na nogach. I właśnie tam udało się też wygospodarować nieco czasu, aby zmontować na telefonie pierwszy film dla Ścigacza.
Wschodnie wybrzeże ujęło nas na tyle, że ruszyliśmy jeszcze wyżej, tak aby dotrzeć do Cala Liberotto. Powoli czuliśmy już zmęczenie podróżą i trzeba było podotykać nieco piasku. O noclegi po drodze nie trzeba się martwić. Czy to hotele, motele albo campingi - wszędzie znajdzie się miejsce. W każdym miejscu "Ciao, prego!" i szerokie uśmiechy. Słoneczne popołudnie spędzone na brzegu morza wynagrodziło nam zmęczenie oraz naładowało baterie przed podróżą kolejnego dnia. A musieliśmy wtedy przedostać się ze wschodu na zachód wyspy. Sprawdzając prognozę pogody - nieco się zasmuciliśmy. Nie była pozytywna. Pozostawało wierzyć, że jednak nie będzie aż tak źle.
Jadąc centralną częścią wyspy, wybraliśmy kolejne kręte trasy, jednakże jakość asfaltu pozostawiała sporo do życzenia. Dziury, piach, kamienie, i wioska za wioską. Czuć było, że to już zupełnie inna część wyspy. Dotarliśmy do Oristano, ale po drodze zwiedziliśmy jeszcze budowle Nuraghi, które są odwieczną tajemnicą Sardynii oraz Tempio di Antas - ruiny świątyni. Niestety ogromne miasto - Oristano - przywitało nas deszczem i chłodem, a nawet w jednym miejscu chwilowym gradem. Zmarznięci i zmęczeni nie mieliśmy nawet sił na zwiedzanie.
Kolejnego dnia wyruszyliśmy już wschodnim wybrzeżem... przy cudownej ulewie. Na szczęście w połowie dnia nieco się rozpogodziło, ale mimo to zachodnie wybrzeże nie zrobiło aż takiego wrażenia, jak wschodnie. Wieczorem dotarliśmy do Cagliari, gdzie na drugi dzień niestety musieliśmy oddać motocykl. Nie zmieniło to faktu, że pomimo zmęczenia i wielu zrobionych kilometrów - wciąż nam było mało.
Sardynia. Ciężko ją opisać w kilku słowach. Niesamowita, piękna, dzika, kręta, z setkami kilometrów świetnych dróg. Doskonała zarówno dla motocykli turystycznych, jak i sportowych. Wiemy już, że to miejsce, do którego chcemy wrócić.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze