MotoGP w Brnie - oczami kibica
Zmagania najlepszych motocyklistów świata miałem przyjemność podziwiać już kilka razy, jednak ostatnio było to w czasach, gdy Marc Marquez jeździł jeszcze na pocket bike'ach, a ja nie miałem tylu siwych włosów.
Decyzja o wyjeździe na rozegrane w dniach 14-16 sierpnia MotoGP Czech zapadła spontanicznie, na kilka dni przed imprezą. Punktem zwrotnym była możliwość nabycia biletów od znajomych. To była znakomita decyzja zważywszy, że wyjazd na tegoroczną rundę w czeskim Brnie spędzała nam sen z powiek już od początku roku. Spakowałem zatem w czwartek siebie i moją drugą połówkę, po czym pognaliśmy na południe. Jak pokazały kolejne dni, było warto.
Zmagania najlepszych motocyklistów świata miałem przyjemność podziwiać już kilka razy, jednak ostatnio było to w czasach, gdy Marc Marquez jeździł jeszcze na pocket bike'ach, a ja nie miałem tylu siwych włosów. Dlatego poziom emocji już w wieczór poprzedzający wyjazd sięgał czerwonego pola. To tak, jak w jednej z reklam – chcesz już tam być, ale nie możesz, bo konar nie chce zapłonąć. Efekt był taki, że nie mogłem w nocy spać, ale na szczęście dość szybko, bo już o godzinie trzeciej nad ranem, zadzwonił budzik z radosną nowiną, że czas wstawać by wyruszyć w kierunku Masaryk Circuit w Brnie. Zadziwiające jest to, jak przyjemnie było usłyszeć dźwięk budzika i energicznie opuścić mebel regeneracyjny.
Droga do Brna z rejonu południowo-zachodniej Polski jest przyjemna i trwa około 3. godzin od granicy polsko-czeskiej. Po Czechach zalecam jazdę przepisową, ponieważ policja nie rozczula się nad kierowcami łamiącymi przepisy i wypisuje „pokutki” (mandaty) bez wahania. Te trzeba płacić gotówką, a ich kwoty do niskich nie należą. Na szczęście jest to wiedza, którą zdobyłem ucząc się od znajomych, a nie empirycznie na własnej skórze. Polecam trasę od przejścia granicznego w Lubawce, przez Hradec Kralove, dalej drogą nr 37 do Brna lub od Hradec Kralove do Svitavy i drogą 43 do Brna. Obydwie drogi są całkiem szybkie, asfalt bardzo dobry i jedzie się przyjemnie. Przemierzając czeskie drogi spotkaliśmy polski samochód, który zmierzał w tym samym kierunku, a oklejony był w „doktorskie barwy” ze znanym wszystkim numerem 46 na tylnej klapie. Pomimo, że sympatyzujemy z barwami 93 i 26, postanowiliśmy zapoznać się z kibicami Doktora i podczas krótkiego postoju poznaliśmy, jak się okazało bardzo sympatycznych kibiców.
Od tej pory cały weekend spędziliśmy już w towarzystwie nowych znajomych, podzielających wspólną pasję do sportów motocyklowych i kibicując wszystkim zawodnikom w przyjaznej atmosferze bez cienia agresji, w przeciwieństwie do imprez w piłce kopanej. Dotarliśmy na miejsce ok. godziny 7:30. Pomimo wstępnych planów ulokowania się na Camp Start, który słynie z jedynej w swoim rodzaju, wyścigowej imprezowni, pod namową nowych znajomych postanowiliśmy zmienić plan i zacumować na polu namiotowym Żebetin znajdującym się po drugiej stronie toru, na północny-wschód od niego. Decyzję tą można było skwitować dwojako – albo soczystą porcją siarczystych inwektyw, albo całkiem na luzie. Powodem takiej rozbieżności będzie to, czego tak naprawdę oczekujemy jadąc na taką imprezę jak MotoGP. Otóż opcji noclegowo-pobytowych jest na miejscu kilka.
Możemy na bogato wynająć pokój w pobliskim hotelu trzygwiazdkowym za bagatela ok. 400 zł za dobę od osoby. Druga opcja to nocleg pod namiotem w dużo tańszym, bo kosztującym ok 120zł za dobę polu namiotowym, słynącym z obfitości rozrywki. Trzecia opcja to kameralny, spokojny camping na północny-wschód od toru za ok 40 zł, ale pojęcie komfortu jest tu abstrakcyjne. Dla pobudzenia waszej wyobraźni dobrym przykładem tego o czym mówię będzie prysznic, którym jest beczka z wodą ogrzewaną promieniami słonecznymi i kranem na wysokości pasa, zrobionym z zaworu hydraulicznego. Nader wszystko całość zlokalizowana jest pod chmurką przy gęstych zaroślach i przeznaczona dla całego pola, bez podziału na płeć, stan cywilny czy kształt nosa. Jeśli to komuś nie przeszkadza, to z pewnością zaoszczędzi trochę groszy na noclegu (właściwie i tak od godziny 8 do 16 czas spędza się na torze, więc zakwaterowanie nie jest aż tak istotne).
Reszta wyjazdu to już czysta, bezkompromisowa przyjemność przebywania w pobliżu swoich idoli, rzeszy zwariowanych kibiców i uroczych umbrella girls w kusych spodenkach i wydatnych dekoltach. Niestety mam tu złą wiadomość dla fanek MotoGP. Nigdzie nie spotkałem czegoś, co można było by sklasyfikować jako umbrella man, czy też Magic Mike. Atmosfera panująca na torze jest tak spektakularna, emocjonująca i nierzadko spontaniczna, że właściwie nie da się tego opisać słowami. Kibice poubierani w wielobarwne stroje reprezentujące kolory swoich idoli wylewają się po naturalnych trybunach wzdłuż nitki toru. Wszyscy cieszą się jak po użyciu medycznej marihuany (w tym miejscu chyba już wiem skąd u Rossiego przydomek The Doctor) i skandują nazwiska swoich idoli. Ci jeżdżą w kółko powodując przeraźliwy ryk z wolnych wydechów swoich wykręconych do czerwonego pola motocykli, a w odpowiedzi kibice odpalają kolorowe świece dymne, machają flagami i czerpią pełną radość z tej niebywałej fiesty. Nie do opisania słowami jest reakcja tłumu po tym, gdy któryś z zawodników wyprzedzi drugiego (domyślacie się zapewne, że mam tu na myśli Valentino).
Część z was zapewne widziała wyścig w telewizji i wiecie, że pierwsza trójka nie wniosła w większej części wyścigu wielkich emocji. Na szczęście sytuację uratował Dani Pedrosa, który ambitnie próbował podejść Dovi z udanym atakiem na ostatnim okrążeniu. Ta walka została głośno nagrodzona salwą radości na trybunach, zważywszy, że Dani jechał kontuzjowany. Na torze znajduje się kilka trybun naturalnych, gdzie oglądamy zawodników leżąc na kocu i trybuny siedzące dla bardziej wygodnych. Każdy sektor zaopatrzony jest w liczne namioty handlowe w których kupimy gadżety związane z konkretnym zawodnikiem, a także niekoniecznie perfekcyjne posiłki. O dziwo to wszystko sprzedaje się jak złoto. Dużym plusem i jednocześnie zaskoczeniem było utrzymanie w bardzo przyzwoitym stanie dość licznie rozstawionych polowych toalet.
Kolejnym zdziwieniem było dla nas oschłe kibicowanie czeskiej publiczności w kierunku swoich zawodników. Mając wszystkie klasy obstawione rodakami liczyliśmy, że na trybunach będzie dominowała barwa biało-czerwono-granatowa, a czescy kibice oszaleją na widok swoich zawodników. Zaskoczyła nas jednak swoista obojętność w tym temacie. Jestem pewien, że w Polsce zrobili byśmy konkretny hałas dla naszych zawodników i nieważne, czy jechali by na początku, czy na końcu stawki. Nie było dla nas jednak zaskoczeniem to, że niewiele kibiców cieszyło się z wygranej Jorge Lorenzo. Słyszeliśmy bowiem, że Jorge nie zbiera rekordowego grona wielbicieli jego niewątpliwego talentu. Trochę rozczarowała nas także postawa większości topowych zawodników, którzy w bardzo znikomym stopniu integrowali się z publicznością. Te zarzuty nie dotyczą jednak Valentino i większości kierowców zespołów satelickich. Być może to między innymi z powodu tej sympatii i kontaktu z kibicami Vale ma ich tak wielu?
Cała zabawa wyniosła nas na dwie osoby około 1200 zł w opcji średnio-ekonomicznej: z miejscami siedzącymi, zakupami gadżetów, posiłkami, napitkami chmielowymi, dojazdem, noclegiem itp. Można zorganizować taki wyjazd taniej, kupując najtańsze bilety na trybuny naturalne w przedsprzedaży i ograniczyć pozostałe koszta, ale nadal na dwie osoby to minimum kilkaset złotych.
Podsumowując: cały weekend, który dostarczył nam tak wiele pozytywnych emocji, był czasem spędzonym rewelacyjnie i niechętnie wracaliśmy w niedzielę do domu. MotoGP to wielkie show, które choć raz w życiu trzeba zobaczyć na żywo. Przy okazji możecie spotkać wiele ciekawych ludzi i być może nawiązać miłe znajomości.
Foto: autor, archiwum
|
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze