Gdy w 2002 roku na torach, obok dobrze znanych dwusuwowych 500tek, stanęły niemal „litrowe" czterosuwy, wszystko było niewiadomą. Od tego czasu sporo się wyjaśniło i znowu nadszedł czas zmian. Czy na lepsze? Na początek krótkie przypomnienie tego, co działo się w końcówce sezonu. Niestety z przyczyn m.in. technicznych nie mogliśmy zamieścić relacji z Estoril i Walencji, stąd też szybko i w skrócie opiszę sytuację.
Tytuł w kieszeni... Miał go już wtedy świeżo upieczony mistrz klasy 125, Alvaro Bautista. Genialnie jeżdżący przez cały sezon Hiszpan, na Portugalskim Estoril nie odpuścił i wygrał po raz ósmy w sezonie. W Walencji otrzymał najnowsze wcielenie wyścigowej Aprili 125 i nie było już tak słodko. Choć prawdę mówiąc, nie musiało być. Najważniejsze, że prototypowy motocykl dowiózł mistrza do samej mety, a miejsce czwarte w tym wypadku nie jest najgorsze. Czas dojrzewania Estoril miało być areną pojedynku Jorge Lorenzo z Andrea Dovizioso. Obaj mieli szansę na tytuł i wynik właśnie tej rundy mógł mieć wpływ na końcowy rezultat . Tak się jednak nie stało. Dovi do mety dojeżdża jako zwycięzca. Lorenzo finiszuje jako piąty, co nie zapewnia mu tytułu mistrza. Ostateczna rozgrywka musiała poczekać do rundy w Walencji. Tu J.Lorenzo pokazuje, że jego wariacje to już przeszłość. Przed własną publicznością Hiszpan jedzie bardzo zachowawczo, ale też dojrzale. Pilnował jedynie swojego najgroźniejszego rywala, nie ryzykował i w ten sposób, dojeżdżając jako czwarty, został mistrzem klasy 250ccm. Sam Dovizioso zachował się tak, jakby brakowało mu wiary i nawet nie próbował walczyć, dojeżdżając jako siódmy. Wartym odnotowania faktem jest pierwsze w karierze zwycięstwo Alexa „wiecznie drugiego" DeAngelisa. 0,2 sekundy do tytułu Można śmiało powiedzieć, że właśnie o tyle Valentino Rossi przegrał kolejny mistrzowski tytuł. Dlaczego? W Estriol, mimo świetnej postawy, Vale grał główne skrzypce, ale w duecie z rewelacyjnym w tym dniu Toni Eliasem. Ostatecznie chłopaki w ostatnich okrążeniach równo dawali ognia, lecz to Elias okazał się tym lepszym, dokładnie o 0,2 sekundy nad Rossim. Niby nic straconego. Tym bardziej, że wyścigu nie ukończył najgroźniejszy z rywali, Nicky Hayden. Został on ściągnięty z toru przez zespołowego kolegę Daniela Pedrose. Był szum, przepraszanie, ale nie było rezygnacji. W Walencji Hayden czuł się pewnie i zapowiadał morderczą walkę o tytuł. Na ostatnią rundę gościnnie przybył Troy Bazyliss, już jako świeżo upieczony mistrz WSBK. Pozbawiony jakiejkolwiek presji, „Baylistik" wygrał dla Ducati kolejny wyścig z przewagą tak dużą, jakby jechał motocyklem wyższej klasy. A za jego plecami trwała walka o tytuł. Sytuacja była trudna. 5 punktów przewagi nic nie dawało Rossiemu, musiał wygrać z Haydenem . Niestety...wywrócił się! Wprawdzie pojechał dalej, ale o dogonieniu Haydena i walce o tytuł nie było już mowy. Nicky Hayden, choć kończy jako trzeci, zbiera 5 punktów przewagi. Dlaczego więc Rossi przegrał tylko o 0,2 sekundy cały tytuł? To proste, gdyby na Estoril wygrał z Eliasem, miałby 5 punktów więcej, a dokładając zaledwie te 2 zdobyte w Walencji, byłby po raz kolejny mistrzem. Honda, Honda uber alles Era czterosuwów w klasie motoGP zaczęła się od zdobycia tytułu przez Hondę. Niewątpliwie kowalem tego sukcesu był wtedy Valentino Rossi. Potem Vale odszedł do Yamahy i wraz ze swoją M1 odebrał tytuł Hondzie. Mimo to, koniec ery „litrów" w MotoGP zwieńcza sukces Hondy. Czy upadek w Walencji jest upadkiem mistrza Rossiego? Nie sądzę, tym bardziej, że wyniki obecnie trwających testów na to nie wskazują, Rossi ma się całkiem nieźle. Jaki to był sezon? Sezon Hondy niewątpliwie. Zagorzali fani tej marki z pewnością aż skakali z radości widząc, jak Rossiego nękają upadki i awarie, niemal jakby dopadła go jakaś klątwa. Na miejscu pretendentów do tytułu dawno nie wymieniano tak wielu nazwisk. Hayden, Capirossi, Melandri, a nawet debiutujący Pedrosa, wszyscy oni mieli bardzo długo realne szanse na końcowy wielki triumf. Trwało to do wakacyjnej przerwy i zaraz po niej sytuacja zaczęła, z wyścigu na wyścig, ulegać zmianie. Najprościej ten okres można określić jako...powrót doktora. Skończyły się problemy z motocyklem, bo to głównie one prześladowały Rossiego. Kto liczył na słabą formę mistrza, ten zwyczajnie się przeliczył, bo Vale od początku sezonu miał formę, nie miał za to szczęścia, które tak często pomagało mu wygrywać. Nie można jednak wszystkiego zrzucać na karb szczęścia. Zdolności pięciokrotnego mistrza MotoGP to główny składnik tych sukcesów. W minionym sezonie wielokrotnie pomagały mu w zdobyciu lepszej pozycji, a nawet zwycięstw jak np. na Sachsenring. Mimo, że Rossi dokonywał w drugiej połowie sezonu rzeczy niesamowitych, to ciągnął za sobą ogromny cień. Cień Nicky Haydena, który nie opuszczał go ani na chwilę. Trzeba powiedzieć, że tak dobrej jazdy, jak w ubiegłym sezonie, Amerykanin jeszcze nie prezentował. Być może motywująco podziałała na niego obecność Daniego Pedrosy, który jak wiadomo, jest oczkiem w głowie zespołu Repsol Honda. Mogła się też podobać jazda niebieskiej Suzuki. Motocykl wyraźnie był w coraz lepszej formie i stawał się maszyną coraz bardziej dopracowaną. Dowodem tego były wysokie pozycje obu kierowców zespołu Rizla Suzuki. Niestety, wiele w niebieskim sprzęcie jeszcze niedomagało, były też problemy z oponami. Cały sezon 2006 można mimo wszystko uznać za dobrą wróżbę dla Suzuki. Podobnym, a może nawet większym zaskoczeniem było częste łapanie się do czołówki i na „pudło" Kenny Robertsa Jr., na ojcowskim sprzęcie KR 211V. Sporą zasługę miał w tym silnik Hondy, ale i doświadczenie Kennyego juniora. Sezon ten zapamiętam też jako rok, w którym jeden wypadek niemal wyeliminował dwóch kierowców z wyścigów. W przypadku Sete Gibernau, wypadek który właściwie rozpoczął się od niego, skutecznie przybliżył jego odejście z wyścigów. | |
Komentarze 1
Poka¿ wszystkie komentarzeRossi nie przegral w w Estoril o 0.2 sek tylko o 0.002 sek !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Odpowiedz