MotoGP 2023 GP Tajlandii. Martin bierze wszystko, co z Bagnai±?
Wszystko wskazuje na to, że w rywalizacji o tegoroczny tytuł motocyklowego mistrza świata królewskiej klasy MotoGP zostało już tylko dwóch zawodników. Wyścig o Grand Prix Tajlandii pokazał, że czeka nas naprawdę bezpardonowa walka. Kto ma mocniejsze karty?
Po wywrotce w Indonezji i pechowym doborze opon w Australii, w Tajlandii Jorge Martin przypomniał, że bardzo poważnie pochodzi do mistrzostwa. Zawodnik zespołu Prima Pramac był najszybszy nie tylko w kwalifikacjach, ale także w obu wyścigach, choć zwycięstwa nie przyszły mu łatwo.
O ile w sobotę Hiszpan prowadził praktycznie od startu do mety, o tyle w niedzielę musiał się mocno napocić, aby utrzymać za sobą Brada Bindera i Pecco Bagnaię. Zawodnik KTM-a w sobotę stracił nieco za dużo czasu na wyprzedzenie Luki Mariniego, dlatego w wyścigu głównym robił wszystko, aby nie popełnić tego samego błędu i bardzo szybko znalazł się za plecami lidera.
Podobnie było z Bagnaią, który miał tempo, ale w sobotę nie był wystarczająco agresywny po starcie z szóstego pola i wpadł na metę dopiero na siódmej lokacie. Na początku wyścigu głównego obrońca tytułu ostro przebijał się więc do przodu i po chwili był już za Binderem.
Co ciekawe, tym razem nie było mowy o złym doborze opon. W przeciwieństwie do Indii, Indonezji czy Australii, praktycznie cała stawka w obu wyścigach dokonała tego samego wyboru, w sprincie stawiając na pośredni, a w niedzielę na twardy tył (dobór przodu także był identyczny).
Na finiszu Binder robił co mógł, aby wyprzedzić Martina, ale ten skutecznie się bronił. Pod koniec przedostatniego okrążenia jak z procy z przedostatniego zakrętu wystrzelił Pecco, który spróbował następnie wyprzedzić Martina od zewnętrznej w ostatnim łuku. "Wiedziałem, że odpuści hamulec i wywiezie mnie szeroko, bo sam w takich sytuacjach też tak robię" - podkreślał ze zrozumieniem Włoch.
Na linię mety prowadząca trójka wpadła rozdzielona o ćwierć sekundy. To czwarty najbardziej zacięty finisz w historii MotoGP. W połowie ostatniego kółka Binder popełnił jednak mały błąd - nie pierwszy w swojej karierze - wyjechał delikatnie na zielone i w ostatecznych wynikach spadł z drugiego na trzecie miejsce.
Martin przyznał na mecie, że był to jeden z najtrudniejszych pojedynków w jego karierze, ale choć nie miał tempa, żeby odskoczyć rywalom, był w stanie skutecznie się przed nimi bronić. Zachował przy tym zimną krew i uniknął błędów, podczas gdy Pecco także na chłodno finiszował tuż za nim.
Bagnaia kontra Martin: wojna nerwów
W efekcie, po Grand Prix Tajlandii pierwszą dwójkę dzieli tylko 13 punktów na 111 możliwych jeszcze do zdobycia w ostatnich trzech rundach (3x 25 za wyścigi główne i 3x 12 za sprinty). Trzeci w tabeli Marco Bezzecchi, który w Tajlandii wpadł na metę odpowiednio na szóstym i czwarty miejscu, do lidera traci 79 oczek.
Matematycznie podopieczny Valentino Rossiego nadal jest więc w grze, ale w praktyce może z niej wypaść już podczas najbliższego weekendu wyścigowego w Malezji.
Walka o tytuł wkracza w ten sposób w decydującą fazę, a główni rywale zaczynają zdawać sobie z tego sprawę. "Nie będę ukrywał - powiedział po niedzielnym wyścigu Jorge Martin. - Zaczynam odczuwać presję związaną z walką o mistrzostwo".
Warto przypomnieć, że jeszcze w Misano to właśnie on mówił o tym, że to Bagnaia - jako zawodnik fabrycznej ekipy i obrońca tytułu - powinien czuć "odpowiedzialność" za walkę o mistrzostwo. Rok temu w Malezji to właśnie Martin zaliczył wywrotkę jadąc po niemal pewne zwycięstwo. Jorge musi się więc pilnować, aby nie powtórzyć tego samego błędu i nie pozwolić sobie na utratę zimnej krwi.
A co z Pecco? Włoch w Tajlandii przede wszystkim cieszył się, że do historii przeszły problemy z hamowaniem, które trapiły go dość mocno podczas poprzednich weekendów. Drugi na mecie w niedzielę, w parku zamkniętym pokazał także duży spokój podkreślając, że "wykonał robotę".
Rzeczywiście na torze Chang obrońca tytułu zrobił wszystko, aby "ograniczyć straty", ale przy zaledwie 13-punktowej różnicy w tabeli nie może to być jego strategią na końcówkę sezonu. Bagnaia będzie musiał naciskać tak samo mocno, jak robił to chociażby rok temu w Malezji.
Jego sytuacja w tym roku jest o tyle lepsza, że zamiast odrabiać 92-punktową stratę do Fabio Quartararo, jest na czele i jako obrońca tytułu broni także prowadzenia w tabeli. Dosiadający równie konkurencyjnego Ducati Martin jest jednak znacznie bardziej wymagającym rywalem niż tracący rok temu coraz więcej z wyścigu na wyścigu Quartararo na M1-ce.
Choć Pecco pokazał ostatnio, że nie popełnia już niepotrzebnych - żeby nie powiedzieć głupich - błędów, to jednak nadal trudno powiedzieć, jak zachowa się w sytuacji, gdy stawka będzie naprawdę wysoka. Tym bardziej że - tak jak powiedział Martin - presja jest na Włochu, jako na obrońcy tytułu. Pamiętacie, jak Pecco ugiął się pod nią dwa lata temu wypadając z wyścigu w Misano i oddając tytuł Quartararo?
Wydaje mi się, że takie błędy już nie powtórzą, ale reakcja managera zespołu, Davide Tardozziego, który z parku zamkniętego w Tajlandii wystrzelił po wyścigu za kulisy garażu fabrycznej ekipy Ducati, pokazuje, że presja w Bolonii jest ogromna.
Włoska marka jest zresztą w bardzo niezręcznej sytuacji. Z jednej strony jej zawodnicy dominują teraz w czołówce do tego stopnia, że nawet Marc Marquez postanowił zerwać fabryczny kontrakt z Hondą i przesiąść się na prywatne Desmosedici.
Z drugiej strony za chwilę może się okazać, że po raz pierwszy w historii MotoGP mistrzostwo wywalczy nie fabryczny, a prywatny zawodnik (choć warto pamiętać, że Martin ma kontrakt bezpośrednio z Ducati).
Komu pomogą zawodnicy na Ducati?
Ducati może także odegrać sporą rolę w rozstrzygnięciu tej rywalizacji. Co prawda kierownictwo marki podkreśla, że nie ma absolutnie mowy o żadnych poleceniach zespołowych, tak samo, jak nie było o nich mowy rok temu.
Zawodnicy dosiadający Ducati z pewnością mają jednak swoje indywidualne preferencje. Jakie?
Enea Bastianini pokonał rok temu Martina w rywalizacji o awans do fabrycznej ekipy Ducati. Co prawda w tym sezonie przechodzi w jej barwach przez prawdziwe piekło, ale ma kontrakt jeszcze na kolejny sezon, po którym będzie chciał utrzymać się z zespole na kolejne lata.
Choć Bestia zarzekał się, że będzie chciał nawiązać walkę z Pecco, w tym sezonie nic z tego nie wyszło. Dla Enei z pewnością byłoby lepiej, gdyby tytuł wywalczył Bagnaia, a nie Martin, ale czy Włoch zrobi cokolwiek (lub będzie w stanie zrobić cokolwiek), aby przechylić ten języczek u wagi? Z pewnością on jest jedynym, któremu Ducati może powiedzieć wprost, po której stronie ma walczyć.
Kolega z zespołu Martina, Johann Zarco, i tak przechodzi za rok do LCR Hondy, dlatego pytany o to, czy pomoże swojej obecnej ekipie mówi, że i tak jest za wolny, aby nawiązać walkę z faworytami do tytułu. Zawsze nieprzewidywalny, Francuz może być jednak czarnym koniem weekendu w Walencji, dlatego warto mieć na niego oko.
Co z Bezzechim i Marinim? Warto pamiętać, że obaj przyjaźnią się z Bagnaią i razem z nim trenują na ranczu Valentino Rossiego w ramach Akademii VR46. Samemu "Doktorowi" bardziej na rękę byłby triumf Pecco niż Martina, dlatego podejrzewam, że Bagnaia będzie mógł po cichu liczyć na pomoc swoich rodaków.
Wyścigi w Australii i Tajlandii przypomniały jednak, że nie wszystkich interesuje walka o tytuł. Zarco pokazał to na wyspie Filipa, wyprzedzając Martina w taki sposób, że pod łokieć wcisnął mu się jeszcze Bagnaia. Francuz ma przed sobą ostatnie wyścigi na konkurencyjnym motocyklu, dlatego myślę, że będzie skupiał się przede wszystkim na wygrywaniu dla siebie, a nie zespołu czy Ducati.
W Tajlandii całkowitą pogardę dla losów tytułu pokazał także Marc Marquez, który w pewnym momencie walczył z Bagnaią tak, jakby stawką było nie tyle mistrzostwo, co wręcz życie. Niewiele brakowało, a obaj wylądowaliby na deskach. Takie sytuacje na pewno będą się powtarzać, dlatego faworyci nie mogą pozwolić sobie na słabe kwalifikacje i walkę poza ścisłą czołówką. Tym bardziej że apetyt na zwycięstwa w poszczególnych wyścigach mają nie tylko Zarco czy Marquez, ale także piekielnie szybki w Tajlandii Binder.
Kto zostanie w tym roku mistrzem MotoGP? Z jednej strony wydaje się, że więcej plusów ma przy swoim nazwisku Bagnaia, ale z drugiej wszyscy lubimy, gdy Dawid pokonuje Goliata, dlatego po cichu liczę, że Martin tanio skóry nie sprzeda, ale koniec końców niech po prostu wygra lepszy!
Tę presję czują na tym etapie nie tylko zawodnicy, ale też kibice. Trudno się dziwić. W końcu stawka jest najwyższa z możliwych.
Komentarze
Poka¿ wszystkie komentarze